Grey Goo - Recenzja
RTS w najlepszej formie.
Studio Petroglyph zaserwowało powrót do lat świetności RTS-ów. Grey Goo łączy wszystko to, co najlepsze w gatunku: wymagającą, długą oraz różnorodną rozgrywkę, z efektowną oprawą i niezłym scenariuszem. To gra idealnie wyważona między szybkimi bitwami z udziałem dziesiątek jednostek, a niespiesznym, przyjemnym rozbudowywaniem bazy.
Strategie czasu rzeczywistego nie należą do gatunków, którymi przesadnie interesują się dziś najwięksi wydawcy. Wśród tytułów z ostatnich lat niezaprzeczalnie prym wiedzie wciąż niezawodny StarCraft 2. I to właśnie po części z niego, ale przede wszystkim z korzeni serii Command and Conquer, Grey Goo czerpie najwięcej, stawiając na klasyczną rozgrywkę.
Ale czy może to dziwić, skoro Petroglyph założyli weterani z Westwood, pamiętający jeszcze czasy Dune 2? Tu na szczęście nie mogło być rozczarowania.
Grey Goo to strategia utrzymana w klimatach sci-fi umiejscowiona w odległej przyszłości. Rozpoczynając gwiezdną przygodę, przenosimy się na planetę Ekosystem 9, na której już wkrótce spotkają się trzy zwaśnione rasy. Przedstawiona fabuła - choć nieskomplikowana - jest ciekawa i spójna. Pozorne waśnie, zdrady, konflikty i niespodziewane spotkania, wraz z postępem w historii, nabierają sensu.
Pierwsza frakcja, której losami pokierujemy to Beta (z fizjonomii nieco przypominają Turian znanych z cyklu Mass Effect), następnie ludzie wspierani przez zaawansowaną sztuczną inteligencję i drony oraz ostatnia z nich - materia, czyli tytułowe Goo, będąca w istocie nanobotami, stworzonymi w przeszłości przez człowieka.
Oczywiście każda z ras posiada różniące się nie tylko wyglądem, ale i właściwościami budynki, technologie oraz jednostki, co wymusza zastosowanie odmiennej strategii.
Jako że preferuję defensywny styl gry, najbardziej przypadli mi do gustu Betanie. Nim wyruszymy do natarcia, najpierw zbudujemy ufortyfikowaną bazę, obwarowaną murami i wieżami strzelniczymi (ich funkcję pełnią specjalne jednostki ustawione na murach), pomiędzy którymi nie prześlizgnie się żaden napastnik. Dopiero wtedy przystępujemy do ataku opancerzonymi jednostkami lądowymi.
Co jednak warte zaznaczenia, nie możemy budować bazy w dowolnym miejscu mapy. Za każdym razem jest to ściśle określony teren z uprzednio wzniesioną już kwaterą główną. Do niej dobudowujemy kolejne fabryki i hangary, jeden przy drugim.
Dość podobnie odbywa się to wśród ludzi, których styl walki został niejako wyśrodkowany. Nie mają jednostek ofensywnych rzucających wroga na kolana za pierwszym uderzeniem, ani też tak sprawnego i prostego w szybkiej rozbudowie systemu obronnego jak Betanie. Niemniej, są umiarkowanie skuteczni w obu dziedzinach, a umiejętne ich połączenie przynosi pozytywne rezultaty.
Można odnieść wrażenie, że sterowane przez ludzi drony są najsłabszymi jednostkami w grze i tylko przytłaczającą przewagą są w stanie sprostać pozostałym frakcjom, co można odczytać jako niemałą wadę. Nie pozostaje nic tylko poczekać na aktualizację poprawiającą balans jednostek tak, by niektóre misje wykonywane ludźmi, nie były aż tak frustrujące.
Najbardziej intrygującą z ras jest bez wątpienia materia. Trudno przewidzieć, w którym miejscu mapy akurat się znajduje. Jej główna baza matka to wielka „nanotechnologiczna maź”, przemieszczająca się po każdym terenie, w tym po budynkach wroga niszcząc je jednocześnie - by ostatecznie usadowić się na złożu katalizatora. Czerpiąc z niego energię, jest w stanie wytworzyć nowe jednostki.
Za wyjątkiem oddziałów wkopujących się w ziemię i pełniących rolę min, gatunek ten nie posiada budowli obronnych. To rasa nastawiona przede wszystkim na ciągłe nękanie rywala działaniami ofensywnymi, przemieszczanie się z miejsca na miejsce od jednego złoża katalizatora do drugiego, siejąc po drodze spustoszenie w szeregach przeciwnika.
Składająca się z 15 misji kampania (po 5 misji na każdą z ras) zapewni około 14 godzin porządnej zabawy, ani na chwile nie pozwalając się nudzić. Zadania są urozmaicone: od prostego odnalezienia rozbitka czy surowców, przez eskortowanie jeńców, kończąc na zdobywaniu wrogiej bazy. Czasem będziemy mogli bez pośpiechu rozbudowywać swoją potęgę, innym razem regularnie zalewający nas falami oponent doprowadza niemal do zawału serca.
Podstawą większości misji jest zapewnienie swoim podopiecznym stałego dostępu do źródła surowców, występującego tu w postaci wspomnianego już katalizatora. Bez niego nie wytworzymy nowych jednostek, nie powiększymy też bazy. Co oczywiście sprowadza się do tego, że oprócz wykonywania celów bieżącej misji, musimy kombinować tak, by jak najwięcej wyczerpywalnych złóż zagarnąć dla siebie. Dzięki temu nie tylko urośniemy w siłę, ale i mocno osłabimy wroga.
Walka o surowce i ich zbieranie, a także żmudne rozbudowywanie bazy, to główne elementy, na które postawiono nacisk, upodabniając Grey Goo do klasyki RTS-ów. Niemniej, nie tylko starzy miłośnicy gatunku znajdują tu coś dla siebie, lecz młodsze pokolenie również.
W grze znalazło się miejsce także na dynamiczne bitwy z dużą liczbą jednostek (do dwustu na każdą ze stron), szybkie kontrataki, ale i działania partyzanckie, gdy schowani w lesie przypuszczamy szturm z ukrycia na obcy patrol.
Z pewnością plusem jest fakt, że studio postawiło wysokie wymagania wobec graczy i ich tytuł nawet na najniższym poziomie trudności nie nie jest prosty do ukończenia, a poziom „normalny” przysporzy już wielu kłopotów i doświadczonym strategom. Pewne elementy wymagają jeszcze dopracowania. Przykładem są jednostki, które gubią się w wąskich, górzystych przejściach. Kłopot sprawiają też ataki przeprowadzane z ukrycia, ponieważ jednostki nie zawsze widzą nadchodzącego wroga.
Dla osób zainteresowanych rywalizacją poza główną kampanią, dodano tryb pojedynku, gdzie na udostępnionych mapach walczymy z oddziałami kierowanymi przez komputer. Nie zabrakło także opcji rozgrywki wieloosobowej przez Internet oraz sieć LAN.
Od strony graficznej to zdecydowanie najładniejszy współczesny RTS. Oprawa bogata jest w detale, mapy atrakcyjnie przedstawiają zróżnicowany teren planety Ekosystem 9, a jednostki wykreowano z dbałością o detale. Jest bez wątpienia ładnie; czasem nawet ponure pustkowie rozświetlają kolorowe lasery i wybuchy. Nie zabrakło również efektownych przerywników filmowych, przybliżających historie konfliktu i współpracy, kierowanych przez gracza ras.
Grey Goo nie rewolucjonizuje gatunku - nie takie było założenie twórców. Być może brak innowacji rozczarowuje, a tytuł traci na charakterze, jednak produkcja jest na tyle dobra, że trudno przejść obok niej obojętnie. To esencja porządnego RTS-a, skupiająca w sobie to, co najlepsze w wielu uznanych, klasycznych tytułach.