The Technomancer - Recenzja
Marsjańskie opowieści.
The Technomancer jest jak film science-fiction z lat osiemdziesiątych. Gra aktorska nie powala, fabuła jest naiwna i przewidywalna do bólu, a ścieżka dźwiękowa wywołuje momentami grymas na twarzy. Jest jednak w tym wszystkim coś, co sprawia, że bezrefleksyjnie kontynuujemy rozgrywkę i dobrze się bawimy.
Studio Spiders ponownie zabiera nas na przygodę do świata poznanego w Mars: War Logs. Tym razem wcielamy się w skórę technomanty o imieniu Zachariah, który staje w samym środku konfliktu korporacji, technomantów oraz uciskanych mniejszości w postaci mutantów.
W trakcie 30 godzin głównego wątku przychodzi nam pełnić rolę stróża prawa, gangstera, rebelianta, zjednoczyciela nacji, wielkiego mistrza, archeologa i łowcy potworów. Komandor Shepard i Geralt nie pogardziliby tak bogatym życiorysem.
The Technomancer to RPG akcji, a twórcy nie tylko wykorzystywali elementy znane z Bound by the Flame, czy Mars: War Logs, ale też wyraźnie próbowali wzorować się na dziełach studia Bioware. Bogate drzewka umiejętności, dynamiczne walki, konsekwencje wyborów podjętych w trakcie dialogów oraz punkty reputacji u poszczególnych frakcji budzą pozytywne skojarzenia.
Żaden z wymienionych elementów nie jest jednak idealny. Mało charakterystyczne modele postaci, głos niezsynchronizowany z ruchem ust i ogólny brak emocji na twarzach większości bohaterów rzucają się w oczy. Rozmowy między członkami drużyny i część rzekomo wzruszających momentów nie robią wrażenia, ale całokształt ma w sobie coś specyficznego i pozytywnego, więc po kilku godzinach przyzwyczajamy się i ignorujemy większość kiczu.
Rozwijanie umiejętności i ekwipunku oraz potyczki to najlepsze aspekty gry. Zachariah w każdej chwili może przełączać się między trzema stylami walki pełniącymi role archetypów: wytrzymałego osiłka z tarczą, zwinnego łotra strzelającego z pistoletu i wbijającego sztylety oraz wojownika walczącego długim kijem.
Z każdym stylem związane jest drzewko talentów, a ponadto otrzymujemy też czwarte - dotyczące umiejętności technomancji, której używamy niezależnie od sposobu walki. Władanie elektrycznością urozmaica starcia, a bohater kontroluje pole bitwy potężnymi wyładowaniami energii.
Walka jest dynamiczna i zaskakująco wymagająca. Przeciwnicy atakują grupami, próbując zagonić nas w kozi róg i powalić kilkoma szybkimi ciosami bądź salwą z broni automatycznej. Bez ciągłego ruchu i świadomego korzystania z umiejętności będziemy wielokrotnie wczytywać ostatni zapis stanu gry.
Zachariah w boju nie jest sam, gdyż zawsze może za nim podążać dwóch kompanów, którym wydajemy proste rozkazy zmieniające strategie: szarżowanie na wroga, walka defensywna, skupienie się na umiejętnościach i leczeniu. Niestety, podobnie w Mars: War Logs, towarzysze nie grzeszą inteligencją i już w połowie potyczki leżą na podłodze ogłuszeni. Wyposażenie w lepszej jakości ekwipunek nieco poprawia ich efektywność, ale wciąż nie można w pełni na nich polegać.
Kompani zdecydowanie należą do bogatego zbioru osobliwości. Do drużyny dołącza pokręcony naukowiec, waleczna kobieta mechanik, przerośnięty mutant o wielkim sercu, a nawet jednoręki technomanta, który ma więcej szczęścia niż rozumu. Wesoła gromadka.
Świat The Technomancer jest znacznie większy od obszaru z Mars: War Logs, a akcja toczy się zarówno na pustkowiach, jak i w miastach, w których wykonujemy dziesiątki zadań pobocznych. Zwiedzamy centrum Ophir, równie duże slumsy i tunele pod nimi, a także dwa inne miasta, okoliczne kaniony i pustkowia, a nawet kilka tajemniczych kompleksów badawczych. Powierzchnia do eksploracji bardzo pozytywnie zaskakuje.
Twórcy zadbali również, by wszędzie czekały na nas ciekawe zajęcia. Spora część misji to proste zlecenia na potwory i bandziorów, ale równie duża liczba zadań polega na rozmowach, negocjacjach i knuciu intryg. Trzon wątku fabularnego jest jednak wyraźnie podzielony na dramatyczne wątki poprzedzone tuzinem banalnych misji - z takiej rutyny ratują właśnie zadania poboczne.
Wykreowany świat, mimo oprawy przypominającej stare filmy klasy C, w swoim całokształcie jest solidny i unikalny. Różnorodna fauna, ciekawe miasta, różnorodność ubioru i dekoracji wszystkich nacji oddają oryginalność uniwersum.
Nie zachwyca oprawa dźwiękowa. Muzyka w części lokacji przypomina odgłosy pralki w trybie płukania albo zaplecze garkuchni pełnej kreatywnych zmywaczy naczyń. Tak jak w przypadku Remember Me Olivier Derivière potrafił zachwycić wyjątkowymi melodiami, tak tutaj nie zaoferował nic szczególnego.
W ogólnym rozrachunku The Technomancer nie jest grą z najwyższej półki, ale też nie przeciętnym „średniakiem”. Przygody na Marsie są na tyle przyjemne, że miło spędzamy przy ekranie ponad trzydzieści godzin.