The Last Guardian - Recenzja
Warto było czekać.
The Last Guardian bez wątpienia ma coś wspólnego z Shadow of the Colossus oraz Ico - poprzednimi dziełami Fumito Uedy i jego współpracowników. To gra, która urzeka i zachwyca pomimo irytujących momentów. Można ją pokochać trudną miłością, która zniesie wszelkie wady.
Niedociągnięcia potrafią dać się we znaki. Przy wychodzeniu z zamkniętych pomieszczeń spadki płynności są odczuwalne, czasem mocno. Kamera potrafi wariować, gdy wspinamy się na zwierzęcego towarzysza, a zwykłe zeskoczenie z łańcucha w stronę skalnej półki potrafi być ekstremalnym wyczynem, który udaje się dopiero przy którymś z kolei podejściu.
Kiedy giniemy, zdając sobie sprawę, że porażka nie jest wcale wynikiem naszej nieuwagi czy braku refleksu, a skutkiem niedopracowania produkcji, możemy się porządnie zdenerwować. Po chwili jednak ponownie zanurzamy się w niesamowitej atmosferze gry. To jedna z najbardziej fascynujących tegorocznych produkcji.
Wyjątkowy klimat odczuwamy od samego początku, gdy poznajemy bohatera. To bezimienny chłopiec, który w niewyjaśnionych okolicznościach trafia do pewnej jaskini. Odzyskuje tam przytomność i orientuje się, że przebywa obok Trico - potwora przypominającego krzyżówkę psa i gryfa.
Chłopak postanawia pomóc uwięzionemu stworowi, wyciąga włócznie z jego grzbietu, a nawet zdobywa pożywienie dla wielkiego zwierza. Tak rozpoczyna się przygoda, a jednocześnie współpraca i przyjaźń obydwu postaci.
Założenia rozgrywki są jasne - musimy wydostać się z tajemniczych ruin. Pokonujemy więc kolejne obszary, rozwiązując środowiskowe zagadki, co pozwala nam kontynuować wędrówkę. Czasem trzeba znaleźć sposób na pozbycie się przeszkody, na otworzenie bramy czy zachęcenie Trico, by ruszył z miejsca.
Pokonywanie problemów jest zróżnicowane i wymaga myślenia. Gra praktycznie w ogóle nie prowadzi nas za rękę. Magiczna strzałka czy świecąca kropka nie podświetlają ścieżki prowadzącej do celu. The Last Guardian wymaga pozbycia się wielu przyzwyczajeń ze współczesnych gier, oferujących mnóstwo ułatwień. To miła, odświeżająca odmiana.
Musimy być spostrzegawczy i uważnie się rozglądać. Znalezienie sposobu odblokowania dalszej drogi niezmiennie sprawia wielką satysfakcję, tym bardziej że zależy nam na bohaterach i mocno im kibicujemy.
Do Trico można przywiązać się bardzo szybko. Bestia zachowuje się naturalnie i nie reaguje na komendy automatycznie, jak robot. Zdarza się, że wskażemy mu drogę, a ten chwilę się zastanowi, popatrzy na pokazane przez chłopaka miejsce i dopiero po chwili tam wskoczy. Beczkę z jedzeniem może trącić parę razy łapą, zanim spałaszuje ją w całości.
Trzeba jednak przyznać, że taka naturalność w niektórych przypadkach jest aż zbyt dotkliwa. Kiedy na reakcję bestii czekamy prawie dwadzieścia sekund, nasza cierpliwość zostaje wystawiona na poważną próbę.
Nigdy jednak nie złościmy się na wirtualnego kompana zbyt długo. Patrząc na niektóre jego ruchy i zachowania nie sposób się nie uśmiechnąć. Gdy jest zaniepokojony lub wzburzony, my też automatycznie się przejmujemy. Traktujemy go jak własnego psa. Wydaje się, że właściciele i miłośnicy czworonogów poczują z Trico silniejszą więź niż pozostali.
Nasz towarzysz przydaje się w różnych sytuacjach. Czasem musimy zjechać po jego ogonie, innym razem jedynym sposobem na kontynuowanie podróży jest kurczowe trzymanie się grzbietu zwierzaka, podczas gdy ten wykonuje kolejne skoki ku oddalonym obiektom. Bohater nie potrafi walczyć, więc gdy natkniemy się na nieprzyjaciół, musimy polegać głównie na stworze.
Zobacz: The Last Guardian - Poradnik, Solucja
W dalszej części gry mamy jednak pewien wpływ na potyczki. Możemy potrącać kamiennych wojowników, by upuszczali tarcze ze szkłem, którego boi się Trico. Wpadając we wrogów sprawiamy też, że na moment przestają rzucać włóczniami. Cały czas musimy jednak uważać i nie dać się porwać. Kiedy przeciwnik podniesie chłopaka, musimy szybko wciskać różne przyciski pada - to odrobinę męczące.
Niezwykłą atmosferę budują różne elementy. To chociażby świetne zastosowanie ciszy, połączone z wprowadzaniem pięknej muzyki tam, gdzie jest potrzebna. To także wszechobecne poczucie tajemniczości, specyficzna magia przedstawionego świata, a także interakcje bohatera ze zwierzakiem.
Intryguje też historia, choć jest opowiadana w sposób raczej minimalistyczny. Twórcy nie proponują oczywistych i ostatecznych odpowiedzi na pytania, które rodzą się w głowie gracza. Wątek dziwnej lokacji, w której się znajdujemy, intryguje do samego końca i nawet po napisach zastanawiamy się nad różnymi elementami fabuły. Czujemy nawet chęć, by rozpocząć przygodę ponownie, żeby spojrzeć na całość z innej, bogatszej o nowe informacje perspektywy.
Projektantom udało się też nadać odpowiedni charakter lokacjom, co naprawdę imponuje, biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia głównie z kamiennymi budowlami. Na pierwszy rzut oka mogą wydawać się zwyczajne i nijakie. Idealnie pasują jednak do wszystkich sytuacji, do atmosfery i całej opowieści.
The Last Guardian to gra jedyna w swoim rodzaju i trudno porównać ją do czegokolwiek, może poza Ico z PlayStation 2. Czuć tu rękę deweloperów, którzy dostarczyli już niepowtarzalnych i wyjątkowych wrażeń. Fantastyczna przygoda skutecznie wciąga do tajemniczego świata i robi wielkie wrażenie, nawet jeżeli czasami rzuca wyzwanie naszej cierpliwości.