Skip to main content

Demokratyczne granie w Chińskiej Republice Ludowej

W czerwonych barwach.

Bob Dylan śpiewał kiedyś, że czasy się zmieniają. Jednak chyba nigdzie zmiany nie są tak wyraźne jak w Chinach. Niegdyś ograniczone przez komunizm państwo znajdowało się w fatalnej sytuacji ekonomicznej. Jednak dzięki śmiałym reformom Denga Xiaopinga, kraj ten stał się drugą co do wielkości potęgą gospodarczą w niewiele ponad trzydzieści lat.

Co z polityką żelaznej pięści, młota i sierpa?

Choć nie wszyscy są entuzjastami postępowania chińskiego rządu, nie można jednak wierzyć na słowo zachodnim mediom, które pokazują tylko jedną stronę medalu. Jak mówi stare chińskie przysłowie, doświadczenie to matka mądrości.

Nanning - nazywany zielonym miastem ze względu na bujną tropikalną roślinność, przepiękne korony drzew i wysokie palmy - jest stolicą prowincji Guanxi. Miasto to świetnie obrazuje prawdziwy ekonomiczny boom, jaki spotykany jest w krajach rozwijających się. Tutaj przepaść między ludźmi bogatymi i biednymi rozciągnęła się do rozmiarów iście kapitalistycznych. Mimo że miasto paraliżuje w tej chwili budowa metra, to wszędzie widać postęp.

Na jednej ulicy spotykamy handlarzy i zwierzęta hodowlane, a na drugiej luksusowe sklepy pokroju Louis Vuitton. Po drogach niegdyś zajmowanych przez rowery, jeździ masa chevroletów, nissanów i range roverów. Granice miasta rozszerzają się tak szybko, że zawstydziłyby nawet weteranów SimCity.

„Na jednej ulicy spotykamy handlarzy i zwierzęta hodowlane, a na drugiej luksusowe sklepy pokroju Louis Vuitton.”

Odwiedzający imprezę Animation Summer Festival, poświęconą cosplayowi i grom wideo, ze smartfonem w ręku oblegają wejście do budynku. Na głównej hali w tłumie pobłyskują peruki i flesze aparatów. Dla osób chcących się przebrać w kostium, przewidziano także specjalne korytarze. Co ciekawe, przypadkowo sami staliśmy się człowiekiem w kaukaskim przebraniu. Proszono nas o zdjęcie prawie tyle samo razy, co dziewczyny przebrane za pielęgniarki w pończochach i piętnastocentymetrowych szpilkach.

Ścieżka pomiędzy stoiskami prowadzi z jednej strony do imponujących rozmiarów sceny, a z drugiej - do sekcji gier. Na imprezie, jak na każdym innym konwencie cosplayowym, prezentowane są wyroby i przekąski związane z anime. Nie brakuje też pokazów na żywo.

Duża liczba nastolatków symbolizuje zmianę wizerunku Chin, które uparcie podążają w stronę nowoczesności i niezależnego myślenia. Nawet ich rodzice są tu przebrani w kuse fartuszki i bluzki z dużym dekoltem. Starsze pokolenie również zdaje się nie przejmować konfliktem o wyspy Daiouyu i świetnie bawi się, śpiewając japońskie piosenki i pałaszując curry.

Do dalszych wniosków skłania rozmowa z Xiao Ye, 28-letnią badaczką i fanką anime One Piece.

***

Eurogamer: Wielkość tegorocznych targów budzi podziw. Czy to normalne, że jest tu tylu ludzi?

Xiao Ye: Targi te należą do tak zwanej kultury AKG - Animacji, Komiksów i Gier. Odbywają się już od sześciu lat. Impreza ma miejsce dwa razy w roku: latem i zimą. Wydarzenie wciąż się rozrasta, przyciągając coraz więcej uczestników.

Eurogamer: Relacje Chin i Japonii są bardzo napięte na tle historycznym. Obecnie trwa także spór o Wyspy Senkaku/Daiouyu. Jak młodzi Chińczycy odnoszą się do tych wydarzeń przy jednocześnie tak dużym zaangażowaniu w japoński fandom?

Xiao Ye: Często poruszamy ten temat. Uwielbiamy zarówno anime, jak i gry wideo. Staramy się oddzielić nasze zainteresowania od polityki. Wszyscy znamy historię i wiemy, dlaczego relacje Chin i Japonii są tak trudne. Jesteśmy jednak przyjacielsko nastawieni. Chcemy być przyjaciółmi! Nie wiem jak Japończycy, ale osobiście liczę, że razem z nimi możemy czerpać przyjemność z anime i gier.

Eurogamer: Widzieliśmy imponujący strój cosplay Ady Wong w tłumie przebranych osób. Jaką popularność mają dziś gry komputerowe w Chinach?

Xiao Ye: Bardzo dużą. Większą nawet niż anime. Najpopularniejsze są chyba gry online. Wielu ludzi przebiera się w stroje postaci z chińskiej gry MMO, która osadzona jest w czasach dynastii Tang. Sama chciałabym trochę więcej grać w sieci, ale wówczas nie umiałabym pewnie przestać.

Xiao Ye pozuje do zdjęcia w stroju Nico Robin z anime One Piece. Xiao zdradziła nam, że ostatnio bardziej spodobał jej się Star Trek.

***

Oprócz wielkich kabin z różnego typu konsolami w środku i nielubianego przeze mnie Fruit Ninja na Kinecta, w salonie gier jest sporo do roboty. Chętni zbyt niecierpliwi, by stać w kolejce, bawią się w grach sieciowych na Nintendo DS. Obok Reflec Beat, popularna gra rytmiczna od Konami, jest miażdżona przez 14-latkę o niespotykanym refleksie. Gdzieś indziej najnowsza gra z serii Bishi Bashi odciąga grupę dzieciaków od stojącego na środku Super Street Fighter 4: Arcade Edition, który zainstalowano na dwóch postawionych naprzeciw siebie automatach.

Gdy niejaki Xiao Hai zakwalifikował się do tegorocznego turnieju EVO, lokalni gracze postanowili wyłonić drugiego najlepszego zawodnika. Popołudnie poświęcone było więc Super Street Fighter 4, a zmagania oglądaliśmy na ekranie kinowych rozmiarów. Mieszkający w mieście Nanning Li Fan pokonał ostatecznie Xiao Hai, prowadząc Ryu w pojedynku z Guilinem. Za zwycięstwo w turnieju otrzymał nagrodę pieniężną, ufundowaną przez salony, które organizowały eliminacje Road to Evo. Li Fan zdradził nam, że udało mu się dojść jedynie do drugiej rundy kwalifikującej do finałów w Vegas, więc jest to dla niego miła nagroda pocieszenia.

Stojąc w kolejce do ubikacji z bohaterami Attack on Titan zastanawiamy się, gdzie ćwiczą chińscy gracze. 28-letni Luo Yi, najlepszy gracz SF4 w prowincji Guanxi i wielokrotny mistrz turniejów, oferuje pomoc w znalezieniu takich miejsc i szczerze rozmawia z nami na temat zmian kulturowych. W błyskawicznym tempie robimy przejażdżkę wokół centrum i odwiedzamy pięć największych salonów w zasięgu półtora kilometra. Hot Game Club oferuje wiele darmowych rzeczy, jak Wi-Fi, wygodne miejsca do siedzenia, a także wiele najnowszych tytułów, od Darius Bursta po Initial D Arcade Stage 7. Na większości maszyn można pograć już za jednego juana (około 50 groszy). Można więc spędzić tu długie tygodnie.

Z Luo Yi spotkaliśmy się w niewielkim, dwupiętrowym lokalu znanym jako Mario. Jak mniemam, nazwano go tak na cześć pewnego grubego hydraulika. Na parterze pełno jest luksusowych automatów. Są też gry rytmiczne, przy których słychać K-Pop. Na wyższym piętrze królują za to automaty Taito Vewlix i bijatyka Segi.

Luo Yi planuje swój kolejny ruch

***

Eurogamer: Jesteś najlepszym graczem Street Fighter IV prowincji Guanxi?

Luo Yi: Zdaje się, że tak. Gram w SF4 już od czterech lat. Obecnie tylko 10 godzin tygodniowo, więc wyszedłem trochę z wprawy. Brakuje mi nieco do Xiao Hai.

Eurogamer: Która z postaci jest twoją ulubioną i dlaczego?

Luo Yi: Zawsze wybieram Kena. Jest taki przystojny! [Śmiech]. Czasem dla zmiany gram Goukenem, ale moją podstawową postacią jest Ken. Wygrałem nim około 13 lokalnych turniejów.

Eurogamer: Czy ćwiczysz w domu?

Luo Yi: Tylko w trybie zręcznościowym. W Chinach mamy słaby dostęp do Internetu, więc dla zabawy w sieci wychodzimy do kafejek internetowych. Tam gramy w StarCrafta, League of Legends czy World of Warcraft. Osobiście nie lubię chińskich gier MMO, gdyż zbyt dużą wagę przykłada się tam do kupna jak najlepszego uzbrojenia.

Eurogamer: Jakie gry są popularne na chińskiej scenie arcade?

Luo Yi: Młodsze pokolenia lubią gry muzyczne i serię Initial D. Jednak najbardziej powszechnymi grami arcade są King of Fighters '97 i '98. Trochę grało się w King of Fighters XIII, ale gra się nie przyjęła.

Eurogamer: Na Zachodzie gry arcade praktycznie wymarły. Jak uważasz, dlaczego w Chinach odnoszą taki sukces?

Luo Yi: To dzięki społeczności i komunikacji międzyludzkiej. Gry te pozwalają pograć twarzą w twarz z drugą osobą. Czasem w ten sposób spotyka się płeć przeciwną, więc są też ważne pod względem towarzyskim. Chińczycy nie lubią siedzieć w domu i wyłącznie pracować. Dlatego też wychodzimy do salonów gier, by odpocząć, pograć, a potem wypić piwo. Ich właściciele co miesiąc organizują turnieje najpopularniejszych gier.

Eurogamer: Producenci konsol nie widzą w Chinach rynku zbytu. Czy przez to granie w domu jest tak niepopularne?

Luo Yi: Nie do końca. Xboksy, PS3 i konsole przenośne są bardzo popularne. Problemem jest piractwo. Gdy Chiny odcięły się od reszty świata, nie było dostępu do zagranicznych dóbr i rozrywek. Wtedy jedyną możliwością było piractwo. Zachód nie chce zatem prowadzić u nas sprzedaży ze względu na piractwo, przez co problem nie znika. Jednak im Chiny stają się bogatsze, tym piractwo komputerowe staje się coraz mniej konieczne. Myślę, że w końcu się to zmieni. Ludzie chcący kupować oryginalne rzeczy mogą to zrobić bez problemu. Wiele sklepów prowadzi sprzedaż oryginalnych gier i konsol, by spełnić wymagania klientów.

Eurogamer: Czy rząd nie ograniczył gier komputerowych ze względu na uzależnienie młodych osób od grania?

„Nie wydaje mi się, że da się realnie ograniczyć granie w gry komputerowe.”

Luo Yi: Nie przypominam sobie niczego takiego. Nie wydaje mi się, że da się realnie ograniczyć granie w gry komputerowe. To po prostu niemożliwe. Rząd na okrągło wymyśla nowe projekty, które nie mają poparcia. Ludzie nie przywiązują do nich wagi, zatem szybko ulegają zapomnieniu.

Eurogamer: Wcześniejsze starcia polityczne z Japonią skutkowały bojkotem produktów pochodzących z tego kraju. Rozumiem, że nie dotyczy to entuzjastów gier arcade?

Luo Yi: Nie. Japończycy tworzą świetne gry. Historia to historia, a polityka to polityka. My po prostu gramy w Street Fightera, to nie wojna. [Śmiech]

Eurogamer: Chiny szybko przyjmują zachodnie wzorce. Czy wpływa to negatywnie na tradycję?

Luo Yi: I tak, i nie. Odkąd otworzyliśmy się na świat, zmienia się on w ekspresowym tempie. Poczyniliśmy spore postępy. Wpłynęły one na kulturę zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Uważam jednak, że otwartość to dobra cecha. Pozwala nam dotrzeć do reszty globu i pokazać innym krajom, że nie jesteśmy Koreą Północną.

Eurogamer: Czy możesz powiedzieć na koniec kilka słów w imieniu chińskich graczy?

Luo Yi: Witamy w Chinach! Zapraszamy do odwiedzenia nas. Razem pogramy, zaprzyjaźnimy się, napijemy się piwa! Chętnie zmierzę się z nowymi osobami.

***

Flaga pozostaje w komunistycznej czerwieni, jednak w rzeczywistości życie w Chinach jest bardziej kolorowe. Mimo zgiełku i mieszanki mniejszości etnicznych, miasto Nanning wypełniają ludzie przyjaźni i ciepli, niemal jak klimat, w którym żyją. Licząca ponad 6,6 mln mieszkańców prefektura pełna jest jeszcze starych bazarów, piwa i żyjących nocą ulic. Doskonale pamięta pierwsze uliczne potyczki Chun Li. Pesymiści widzą w tym stagnację, a optymiści - bogatą i trwałą tradycję.

Niestety, firmy typu McDonald's i Starbucks w niepokojący sposób zmieniają krajobraz tego miejsca. Wygląda na to, że poczuły się całkowicie jak w domu. Byłoby szkoda, gdyby w pogoni za pieniędzmi, Chiny porzuciły własną tradycję.

Zobacz także