Dużo dinozaurów, mało zabawy. Recenzja Exoprimal
Trochę Left 4 Dead, trochę Portal, trochę „Park Jurajski”.
Akcja gry przenosi nas do roku 2043. Wcielamy się w Ace’a - świeżo upieczonego Exofightera, czyli pilota maszyn bojowych przeznaczonych do zwalczania dinozaurów, przydzielonego do oddziału Hammerheads. Szczęście mu jednak nie sprzyja i już podczas pierwszej misji patrolowej samolot bohatera i jego towarzyszy zostaje zaatakowany i rozbija się na odizolowanej wyspie Bikitoa.
Szybko okazuje się, że całą okolicą rządzi despotyczna sztuczna inteligencja Leviathan. Komputer porywa Exofighterów z równoległych wymiarów, po czym cofa ich w czasie do początku inwazji dinozaurów i zmusza do udziału w niebezpiecznych „grach wojennych”, aby zebrać więcej danych na temat Exopancerzy. Ace musi uczestniczyć w śmiertelnych zawodach, dopóki jego towarzysze nie znajdą sposobu na wydostanie się z wyspy.
Jeśli mowa o towarzyszach, to w przygodzie będzie nam towarzyszyć czwórka głównych kompanów. Na oddział Hammerheads składają się żartobliwy i rubaszny mechanik Chief, będący też de facto przywódcą grupy, paranoiczny technik Alders, szorstka i sarkastyczna komandoska Majesty oraz zaawansowany android Sandy. Kompani mogą przypaść do gustu i ciekawie śledzi się ich interakcje, jednak na ich tle najgorzej wypada... nasz protagonista.
Z jakiegoś powodu Capcom zdecydował, że avatar gracza będzie całkowicie niemy podczas scen przerywnikowych i zamiast tego „komunikuje się” bardzo przerysowaną pantomimą. Produkcja co prawda nie traktuje sama siebie poważnie i regularnie sili się na mniej lub bardziej zabawne scenki, jednak zachowanie naszej postaci mimo wszystko wygląda po prostu głupio.
Tytuł charakteryzuje ciekawy system progresji w kampanii fabularnej. Za rozgrywanie meczy online przeciwko innym graczom zdobywamy poziomy doświadczenia, które z kolei odblokowują nam nowe strzępki historii - najczęściej jest to audiolog do odsłuchania, a rzadziej cutscenka - posuwając opowieść do przodu. Jest to niestety też jedna z największych wad produkcji.
Zła passa może doprowadzić do żmudnego „grindowania” kolejnych meczy, aby tylko ujrzeć dalszy ciąg fabuły. Odkrywanie historii wyspy Bikitowa jest też tak naprawdę na ten moment jedynym czynnikiem, który jakkolwiek motywuje do rozgrywania kolejnych starć. Na premierę dostępny jest tylko tryb gry Dino Survival, przypominający mi nieco rozgrywkę z serii Left 4 Dead. Ten, pomimo losowych zadań zlecanych graczom, szybko robi się niezwykle powtarzalny.
Biegałem po tych samych mapach, rozgrywając w kółko niemal identyczne mecze, gdzie pierwsza połowa zawsze wiąże się z zabiciem określonej liczby bestii szybciej od drużyny przeciwnej, a jedynie druga sekwencja przynosi większą różnorodność zadań (z których i tak lwia część to różne formy obrony wyznaczonego punktu, albo więcej zabijania dinozaurów na czas). Dopiero po około sześciu godzinach posunąłem fabułę do przodu na tyle, aby odblokować garść nowych map i zadań, jednak wówczas błędne koło zaczęło się od nowa.
W grze zdecydowanie brakuje nieco więcej trybów zabawy, które pozwoliłyby odetchnąć od podstawowego modułu. Obrona punktu jak najdłużej się da w obliczu nieskończonych fal dinozaurów, walka o to, która drużyna zabije więcej stworów w określonym czasie albo nawet klasyczny deathmatch pomiędzy Exofighterami: to tylko kilka z opcji, które deweloperzy mogliby - jak się wydaje - względnie łatwo zaimplementować do gry, aby zaoferować graczom chwilę oddechu od Dino Survival.
Jest to o tyle niefortunne, że gra wydaje się dobrze przygotowana pod innymi względami. Na start dostajemy 10 Exopancerzy podzielonych na trzy klasy - Assault, Tank i Support - a każdy z mechów cechuje się kompletnie odmiennym uzbrojeniem, zdolnościami, statystykami i nawet osobowością (pancerze są dość wygadane, nawet pomimo „niemego” protagonisty). Przykładowo „Tank” Roadblock posiada dużo punktów zdrowia, może rozstawić dodatkowo wytrzymałą tarczę, ale ograniczony jest tylko do atakowania wręcz.
Z drugiej strony „Support” Witchdoctor, oprócz możliwości leczenia towarzyszy, walczy przy użyciu swego rodzaju elektrycznego pastucha, który zadaje bardzo małe obrażenia, ale za to na sporym obszarze, dodatkowo spowalniając wrogów. Oczywiście jest też np. „Assault” Deadeye, czyli typowa postać szturmowa, dzierżąca potężny karabin maszynowy z granatnikiem. Kluczem jest zbudowanie zespołu w taki sposób, aby wszyscy gracze nawzajem się uzupełniali - w razie potrzeby można też dowolnie zmieniać pilotowany typ exopancerza.
Do tego podczas gry nie natrafiłem na żadne usterki techniczne lub spadki wydajności. Jest to szczególnie imponujące biorąc pod uwagę, że momentami na ekranie potrafią biegać dosłownie setki jaszczurów, podczas gdy postacie wykonują pełne elementów cząsteczkowych, efektowne superataki - a gra i tak trzyma stabilny i wysoki klatkarz. Nie zdarzały się też opóźnienia lub całkowite rozłączenie gry, co sugeruje przygotowanie porządnej infrastruktury sieciowej.
Mając na względzie obecny stan gry, ciężko jest mi polecić Exoprimal, chyba że w abonamencie Game Pass. Otrzymaliśmy dopracowany i wysokiej jakości tytuł, który niestety kompletnie zawodzi w kwestii zawartości. Jeśli już od pierwszych chwil nie zainteresuje nas poznawanie losów oddziału Hammerhead, to produkcja nie motywuje w żaden sposób do żmudnego grindowania w kółko niemal identycznych meczy. A szkoda, bo samo strzelanie do dinozaurów i innych exofigherów sprawia dużo zabawy.
Ocena: 6/10
Plusy: |
+ Ciekawy gameplay |
+ Fabuła potrafi zainteresować |
+ Dobry stan techniczny |
Minusy: |
- Tylko jeden tryb rozgrywki |
- Dziwne zachowanie głównej postaci w cutscenkach |
- Brak dobrej motywacji do dalszej zabawy |
- Grind potrzebny do posunięcia fabuły do przodu |
Exoprimal - recenzja została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.