Shadow Warrior - Retrospektywa
Archaiczna, krwawa jatka. Plus niezapomniany Lo Wang w roli brutalnego mistrza kung-fu.
Na przełomie lat 80. i 90. zarówno mój brat, ja, jak i wszystkie dzieci z sąsiedztwa dzieliliśmy jedno marzenie - wszyscy chcieliśmy być Bruce'em Lee. Nic tak nie rozbudzało wyobraźni, jak filmy kung-fu o wojownikach ninja, karatekach-mścicielach i komando-wojownikach, gołymi rękoma kładącymi na łopatki zastępy przeciwników. Po kilku latach zapewne wszyscy o swoich pragnieniach zapomnieli, do momentu aż na horyzoncie pojawił się Shadow Warrior - gra, która pozwoliła wcielić się w najlepszego z najlepszych wojowników. Kto śmiałby postawić się Lo Wangowi?
Shadow Warrior pojawił się na rynku w połowie 1997 roku. Gra wyprodukowana przez legendarne studio 3D Realms, którego znakiem rozpoznawczym była seria Duke Nukem z Duke Nukem 3D na czele. Tytuł został przyjęty dość dobrze, a finalnie doczekał się nawet dwóch dodatków.
Shadow Warrior bazuje na legendarnym silniku graficznym Build, którego szczytowy punkt rozwoju prezentuje omawiana gra. Build w wersji dla Shadow Warrior posiadał smaczki wizualne wcześniej niedostępne, takie jak broń i przedmioty znajdowane na mapie w formie brył 3D, przezroczystą wodę, pojazdy, którymi można było sterować, czy też drabiny, po których można było się wspinać, co pozwalało zresztą tworzyć wielopoziomowe plansze. Jednocześnie gra zachowała znany z podobnych produkcji styl, budujący wciągającą atmosferę.
Scenariusz odgrywa w Shadow Warrior rolę przystawki. Lo Wang to mistrz kung-fu i ochroniarz pracujący dla Zilla Enterprise, korporacji trzymającej w garści większość biznesu w Japonii. Lo Wang dowiaduje się o kontaktach swojego szefa z mrocznymi, piekielnymi mocami i nie godząc się na udział w przedsięwzięciach spod najciemniejszej gwiazdy, odchodzi z pracy. Przywódca Zilla Enterprise znając umiejętności i siłę Lo Wanga nie chce mieć kogoś tak mocnego przeciwko sobie - wysyła legiony demonicznych wojowników, aby go zlikwidowały. Lo Wang wycina w pień nasłanych wrogów i postanawia zemścić się na pracodawcy. Ostatecznie chodzi więc o to, żeby w brutalny, krwawy i - co może być zastanawiające - zabawny sposób wybić wszystko, co się rusza - od krwiożerczych wilkołako-małp, przez zombie-samurajów, po strzelające ogniem z oczu duchy - i zrównać Zilla Enterprise z ziemią.
Do walki, jak w każdej strzelaninie z tamtej epoki, służy pokaźny i fantazyjny zestaw broni. Zatem w ruch pójdzie zarówno miecz samurajski, jak i gołe pięści. Dla nie lubiących brudzić sobie rąk w sam raz będą shurikeny, czyli gwiazdki do rzucania. Nie zabrakło oczywiście dostępu do broni palnej - od uzi po wyrzutnię rakiet. Gdzieniegdzie można znaleźć także granaty.
Do specjalnych zastosowań przyda się specjalistyczny asortyment: obecny we większości dawnych tytułów tego gatunku railgun, dzięki któremu można przestrzelić kilku przeciwników na raz; demoniczna głowa plująca ogniem; oraz serce wyrwane z piersi demona, które wymierzone w przeciwnika i zduszone zadaje obrażenia. Dla każdego znajdzie się coś miłego. Dodatkowo, większość broni ma kilka trybów strzelania, które przydadzą się w określonych sytuacjach. Na szczególną uwagę zasługuje przepotężna wyrzutnia rakiet mogąca miotać pociski nuklearne o zdecydowanie bardziej spektakularnej mocy niż te z Fallouta 3 - strzał z takiej rakiety bardzo trudno przeżyć.
Rozpoczynając zabawę po latach można poczuć się nieco skołowanym. Mimo że Shadow Warrior nie jest grą bardzo trudną czy skomplikowaną, to przestawienie się na inne, niespotykane powszechnie dzisiaj, planowanie poziomów oraz specyficzny poziom trudności, może w pierwszym momencie stanowić przeszkodę w zabawie. Nie chodzi tutaj nawet o archaiczne jak na dzisiejsze czasy sterowanie, do którego w mig można się przyzwyczaić, lecz o strzelających błyskawicznie i bez skrupułów przeciwników czy też całkiem skrzętnie ukryte klucze, które umożliwiają otworzenie drzwi. Tych ostatnich czasami trzeba zresztą dłuższą chwilę poszukać. Co najważniejsze, nikt nie prowadzi nas za rączkę i nie popycha do przodu.
Kolejną cechą wyróżniającą popularne strzelanki z lat 90., w tym i Shadow Warrior, to brak automatycznego zapisu stanu gry i systemu punktów kontrolnych. Jeśli sami nie dopilnujemy zapisu, to po śmierci dany etap trzeba zacząć od początku. Ciężko oceniać czy to wada, czy zaleta - wymaga to po prostu dyscypliny i uczy pokorności.
Jak większość wyrazistych gier, Shadow Warrior nie uniknął skandali. Można tutaj wspomnieć o dwóch najważniejszych i zapewne najgłośniejszych. Pierwszym z nich jest brutalność, która była grze wytykana - wrogów można ciąć, palić, rozrywać. Niemal każdy przeciwnik ma kilka animacji śmierci. Po przecięciu kataną, przeciwnik może rozsunąć się na dwa krwiste kawałki; po strzale z broni może chwycić się za gardło i konać przez kilka sekund rozpryskując wokół fontanny krwi. Co się stanie po strzale z rakietnicy, nie trzeba opowiadać. Bohater może zabijać wszystko, co się rusza, choćby niewinne króliczki kicające po łące, po których zostają słodkie, okrwawione główki. To wystarczyło, aby obrońcy moralności chwycili wówczas za widły.
„Czy Shadow Warrior przetrwał próbę czasu? Zdecydowanie, tak.”
Drugą rzeczą, która zwróciła uwagę cenzorów jest domniemany wydźwięk rasistowski gry. Niektórzy uznali, że w prześmiewczy sposób ukazuje ona azjatów i ich kulturę. Autorzy wybronili się mówiąc, że Shadow Warrior jest oczywistą parodią filmów kung-fu, którym równie dobrze można by postawić podobne zarzuty.
Czy Shadow Warrior przetrwał próbę czasu? Zdecydowanie, tak. Jeśli zaakceptuje się sterowanie i z uznaniem podejdzie do konstrukcji gry, w której nie jesteśmy kierowani kolorową strzałką z jednego do drugiego punktu, a sekretne miejsca są naprawdę sekretne, wówczas bez zapomnienia wciągniemy się w krwawą jatkę, długie godziny czerpiąc z gry ogromną satysfakcję.
Polskie studio Flying Wild Hog potwierdziło, że wspólnie z Devolver Digital, wydawcą gry Hotline Miami, pracuje nad nową odsłoną Shadow Warrior.