Wrażenia z bety Call of Duty: Infinite Warfare - futurystyczny chaos
Szybka zabawa i drobne problemy techniczne.
Najnowsze Call of Duty to bez wątpienia kompletne science-fiction. Frakcje najemnicze toczą bój w całym układzie słonecznym. Czekają na nas futurystyczne bronie, pancerze wspomagane i potyczki szybsze niż prędkość światła.
Pierwszy kontakt z betą Infinite Warfare nie wywołuje zachwytu. Szybkie wprowadzenie w przerywniku filmowym zagrzewa do boju, jednak początkowy zapał skutecznie gasi problem z wyszukiwaniem oponentów. To z pewnością zostanie wyeliminowane, ale rzadko zdarzało się w innych grach czy testach tak długo czekać na przyłączenie do meczu.
Minuty oczekiwania na bitwę można spędzać „aktywnie” przez przeglądanie ekwipunku i planowanie idealnego zestawu odpowiadającego stylowi gry, który preferujemy. Część różnic między dostępnymi z początku zestawami i tak zauważalna jest dopiero po kilku rozgrywkach.
Początkowe odczucia to zagubienie we wszechogarniającym chaosie. Niby wszystko wydaje się znajome, a jednak trudno na starcie przyzwyczaić się do szybszego tempa. Po chwili to jednak Call of Duty, jak każde inne, tylko z bardziej futurystycznym otoczeniem.
Rozgrywka w płynnych 60 klatkach i brak wyraźnych lagów wpływają na pozytywny odbiór starć już od pierwszych sekund. Strzela się po prostu bardzo przyjemnie. Sterowanie, mimo nowych umiejętności, jest bardzo domyślne. Musimy tylko oswoić się z tempem umierania. Śmierć przychodzi błyskawicznie
Rozwinięta mobilność z Black Ops 3 sprawia, że żołnierze mogą częściej biegać po ścianach, wspomagać skoki plecakami odrzutowymi i wślizgiwać się z dużymi prędkościami. Opanowanie każdego ruchu odbywa się metodą prób i błędów. Eksperymentujemy, by przetrwać zabójcze tempo. Niewątpliwie pierwsze chwile z trybem multiplayer to od razu wrzucenie na głęboką wodę.
Zauważalny jest niski czas zabicia przeciwnika, czyli tak zwane TTK (od time to kill). Kilka pocisków wystarczy do posłania wroga w zaświaty, więc trudno mówić o pozostawieniu okna na reakcję - w efekcie spora część graczy preferuje metodę ciągłego biegania i strzelania, czasami nawet na ślepo. Nie ma co się czaić, tutaj ruch oznacza życie.
Podział klas na różne egzoszkielety nie różni się zbytnio od systemu z poprzedniej części. Mamy szturmowca, ciężkiego operatora, zwinnego robota i kilka innych, łącznie z futurystycznym snajperem. Różnice między nimi są odczuwalne dopiero po kilku godzinach grania, gdy zyskujemy doświadczenie i przyzwyczajamy się do map.
Szturmowiec jest efektywniejszy od innych ze względu na aktywowaną umiejętność specjalną „The Claw”, która przez kilkanaście sekund gwarantuje trafienia bez celowania. Wystarczy wskoczyć do kryjówki wroga i zesłać na niego grad pocisków. Zdolności innych pancerzy nie satysfakcjonują tak bardzo.
Otoczenie nie robi wrażenia zarówno od strony wizualnej, jak i zagospodarowania przestrzennego. Black Ops 3 oferowało znacznie ciekawsze i większe obszary, gdzie można było improwizować. Dostępne w becie mapy były zbyt ciasne, korytarzowe, a szczątkowe ilości otwartych przestrzeni były skupiskiem głównych starć, więc czasami bardziej opłacało się ich unikać, niż wpadać wprost pod świszczące kule.
Wybór broni jest spory i zwiększa się regularnie - każda otwierana skrzynia może odblokować znaną nam już broń, ale z dodatkowymi atutami. Klucze do otwarcia takich skrzyń zbiera się bardzo wolno, więc obawę budzą mikropłatności.
Zauważyliśmy również, że strzelby odeszły do lamusa - w trakcie testów nie spotkaliśmy tej broni w użyciu, a po jej wybraniu szybko dało się zrozumieć nowy stan rzeczy. Obecne tempo rozgrywki dyktuje dobór broni sprawdzającej się na krótkim i średnim dystansie, a więc zdecydowanie przyjemniej biega się z pistoletami maszynowymi.
Beta Infinite Warfare to długie oczekiwanie na szybkie potyczki. Problemy techniczne związane z matchmakingiem z czasem miną, a ogólne wrażenia z walki są pozytywne. To dynamiczna, niewybaczająca błędów batalia, która gotuje krew przy porażce, ale też satysfakcjonuje, gdy w końcu doganiamy skutecznością naszych rywali.