Agents of Mayhem - prawie jak Saints Row
Już graliśmy.
Na pierwszy rzut oka Agents of Mayhem do złudzenia przypomina serię Saints Row. Sygnalizuje to wszechobecny fiolet czy przewijająca się na każdym kroku lilia Świętych, a wiele elementów rozgrywki przywodzi na myśl rozwiązania z poprzedniej gry studia Volition
.Podczas pokazu zorganizowanego przez firmę Techland dało się jednak zauważyć różnice między starszym cyklem, a nową marką, które mogą sugerować, że twórcy są już zmęczeni motywem szefa gangu i prezydenta, który ratuje świat przez coraz większymi problemami. Czas, by na jego miejsce wkroczył cały oddział antybohaterów walczących o porządek, a przy okazji siejących spore zniszczenie.
Agents sprawia wrażenie gry grzeczniejszej. Nadal dostajemy tu, podobnie jak w Saints Row, masę rzucanych przez bohaterów żartów okraszonych dodatkowo solidną dawką przekleństw. Jednak ze względu na przyjętą przez twórców konwencję, przywodzącą na myśl kreskówki z lat 80., całość jest nieco stonowana, a bluźniące postacie robią to, by mocniej zarysować stereotyp, w jaki się wpisują.
Na każdym kroku twórcy jakby przypominają, że mamy do czynienia z grą inspirowaną erą Transformersów czy Kapitana Planety. Bohaterowie bronią Seulu przed absurdalnymi kataklizmami, a przerywniki filmowe zrealizowano w stylu animacji sprzed ponad dwóch dekad. Nieliczni mieszkańcy reagują na katastrofy kompletną obojętnością, co może sugerować, że zastępy uzbrojonych w lasery żołnierzy i wielkich kul zagłady są dla nich codziennością.
Potencjalnym problemem może okazać się ograniczony chaos. Przejażdżka ulicami miasta pełnymi futurystycznych samochodów była umiarkowanie satysfakcjonująca ze względu na fakt, iż wszelkie kolizje z innymi pojazdami wywoływały raczej znikome efekty, a jednym momentem, gdy naprawdę dało się poczuć szybkość własnej maszyny, był ten, w którym braliśmy kolejne zakręty na hamulcu ręcznym.
Finalna wersja gry ma zawierać dwunastu różnych bohaterów oraz Johnny'ego Gata z serii Saints Row dodawanego jako bonus do zamówień przedpremierowych. Każda z postaci posługuje się konkretną bronią i ma parę specjalnych umiejętności, które odróżniają ją od pozostałych.
Na kolejne misje zabierać będziemy trójkę agentów, między którymi swobodnie przełączamy się jednym naciśnięciem klawisza. Nieaktywne postacie nie pozostają jednak na mapie, a znikają. Mamy więc do czynienia z systemem przypominającym ten z serii Trine. Zmiana postaci pozwala też zregenerować siły tych, którzy są akurat nieaktywni. Natychmiastowy dostęp do różnych bohaterów pozwala odpowiednio dopasować się do konkretnej sytuacji.
Obok początkowej trójki - gwiazdy z karabinem, piratki z dwoma pistoletami i przeklinającego twardziela uzbrojonego w strzelbę - podczas pokazu mieliśmy też okazję sprawdzić w akcji walczącą łukiem epidemiolog, szukającą antidotum na trawiącą Indie zarazę. Różnice między bohaterami są naprawdę odczuwalne, choćby ze względu na skuteczny zasięg ich broni czy wymaganą celność, co jest na pewno zaletą.
To bogactwo stylów rozgrywki ma szanse przytrzymać gracza przy ekranie nawet, gdy sandboksowa formuła stanie się nieco męcząca, szczególnie że - z tego, co udało się zobaczyć na demonstracji - postaci posiadają własne wątki poboczne, które będą chciały zrealizować.
Agents of Mayhem to raczej lekkostrawna produkcja, którą trudno nazwać przełomową. Przyzwoicie napisane dialogi i budowanie wyraźnie zarysowanego klimatu sprawia, że z przyjemnością uczestniczy się w szalonych wydarzeniach. Jednocześnie jednak trudno wyzbyć się wrażenia, że gdyby nie parę różnic, nowa gra Volition spokojnie mogłaby być opatrzona nazwą Saints Row.