Skip to main content

Agents of Mayhem - Recenzja

Szalona zabawa twórców Saints Row.

Pomysł wydaje się interesujący, ale wykonanie mogłoby być zdecydowanie lepsze.

Kolorowe i niewymagające pod względem poziomu trudności Agents of Mayhem z pewnością relaksuje, ale też stosunkowo szybko się nudzi. Spora różnorodność bohaterów nie rekompensuje powtarzalności misji i lokacji.

Wyobraźmy sobie klasyczną kreskówkę o walce dobra ze złem. Szalony naukowiec, stojący na czele złej organizacji, chce przejąć władzę nad światem i tylko specjalna grupa, złożona z dwunastu śmiałków, może go powstrzymać. Agents of Mayhem - najnowszy tytuł twórców serii Saints Row - ma przypominać właśnie taką interaktywną, rysunkową przygodę.

Akcja toczy się w futurystycznym Seulu. Doktor Babylon upodobał sobie miasto jako miejsce realizacji swoich niecnych planów. Opowieść jest banalna, ale - umówmy się - dokładnie taka miała być, bo chodzi przecież tylko i wyłącznie o pretekst do dobrej zabawy w superbohaterów, którzy walczą z arcyłotrami niczym Avengers, Żółwie Ninja czy też G.I. Joe.

Rozpoczynamy grę z dostępem do trzech bohaterów, których kontrolujemy na zmianę. Nie jest to jednak model, w którym prowadzimy jednego herosa, a pozostała dwójka biega za nami, kierowana przez sztuczną inteligencję - tutaj jest inaczej. W akcji zawsze uczestniczy jedna osoba, lecz w każdej chwili możemy ją zastąpić inną z pozostałej trójki.

Model jazdy jest prosty i niezobowiązujący. Auta są, ale podobnie jak w Crackdown rzadko kiedy są nam faktycznie potrzebne.

Gra jest przeznaczona wyłącznie dla jednej osoby i nie posiada opcji sieciowej kooperacji czy rywalizacji. To nietypowe rozwiązanie - i trochę rozczarowujące. Gdy już odblokujemy wszystkich dwunastu agentów, aż chciałoby się pobiegać razem ze znajomymi.

Wesoła gromada składa się z wachlarza kolorowych i barwnych postaci. Mamy tutaj twardego rybaka miotającego teleportujące harpuny, filmowego gogusia, łysego osiłka o nadludzkiej tężyźnie albo dziewczynę na wrotkach, która strzela z działka obrotowego. Gdyby tego było mało, do grupy trafiają również dwaj bohaterowie serii Saints Row, których obecność można wytłumaczyć tylko faktem, że twórcy nie chcą jeszcze rozstawać się z tym cyklem.

Nie ma jednak podziału na lepszych i gorszych herosów, gdyż strzelający pistoletami Gat będzie zadawał obrażenia takie same, jak wspomniana właścicielka działka. Tutaj wybór aktywnej trójki postaci polega głównie na doborze uniwersalnej grupy, spisującej się zarówno w walce dystansowej, jak i z bliska - gdy trzeba coś szybko wysadzić lub zburzyć potężnym kopniakiem.

Zobacz na YouTube

Oczywiście wybór zależy również od preferencji i umiejętności, gdyż - podobnie jak w Overwatch - każdy spośród parszywej dwunastki posiada swój zestaw zdolności. Zmiany ekwipunku jednak są minimalne i nikt nie pozbywa się swoich przyporządkowanych broni.

Rozgrywka jest dostatecznie satysfakcjonująca, by z grą od razu spędzić kilka godzin. Zastępy wrogów atakują nas z różnych stron, a my posyłamy ich w zaświaty w akompaniamencie wielkich eksplozji, błysków, kłębów dymu i niewyszukanych żartów. Bardzo łatwo wpaść w swego rodzaju trans i bez większego zastanowienia po prostu biegać od misji do misji, mając na celu dalsze strzelanie do tego, co wbiegnie pod lufę.

Tutaj też objawia się największy problem Agents of Mayhem. Jeżeli tylko wydostaniemy się z transu kolorowej rozwałki, szybka zauważamy, że mechanika zadań jest przez większość czasu identyczna: musimy dostać się do obszaru (nierzadko sekretnego schronu), przestrzelać się przez całą mapę, zniszczyć jakiś obiekt albo pokonać bossa i wydostać się z placówki. Postęp fabularny jest minimalny, więc poza frajdą z samego strzelania trudno mówić o większej satysfakcji z ukończenia zadania.

Przerywniki stylizowane na kreskówki świetnie budują klimat

Niekiedy pojawiają się ciekawsze przerywniki, zabawne sceny i bardziej dramatyczne zwroty akcji, ale żeby do nich dotrzeć, musimy w kółko powtarzać to samo, a jednym urozmaiceniem jest wspomniana zmiana bohatera z wybranej wcześniej trójki. Gdy jednak wypróbujemy już wszystkich, przychodzi znużenie zabawą i brak motywacji do dalszej gry.

Miasto, mimo że piękne, wydaje się być martwe. Po kolorowych ulicach spaceruje niewielu przechodniów, a aktywności dodatkowych też nie jest zbyt wiele i nie są też tak różnorodne i ciekawe, jak choćby w Saints Row. Wykonujemy głównie zadania fabularne i pozyskujemy nowych agentów. Ulepszanie ich zdolności przychodzi samo w trakcie zabawy, bez dodatkowych starań.

W swej barwności i oryginalności Agents of Mayhem sprawia wrażenie gry złożonej z odrzuconych wcześniej pomysłów z szuflad studia Volition, a twórcy w sposób zbyt natarczywy podkreślają „luzacki” charakter zabawy. Odnajdziemy tu kilka godzin fajnej, relaksującej rozrywki - lecz nie oczekujmy niczego więcej.

Zobacz także