Anarchy Reigns - Recenzja
Zagłada świata, mutanty i roboty.
W niedalekiej przyszłości świat nie jest taki, jakim znamy go teraz. Wszędzie panuje chaos, ludzie powoli zamieniają się w mutanty, przypominające bardziej maszyny do zabijania, a terroryści bawią się w kotka i myszkę z cybernetyczną policją. Gdzieś zatarła się granica pomiędzy dobrem a złem. Łowcy głów robią wszystko, by zarobić na zlikwidowaniu wyznaczonych osób. Rzadko zdarza się, by zleceniodawca nie chciał śmierci danego celu. Tym razem było inaczej.
Anarchy Reigns zostało zaprezentowane jako sieciowa, wieloosobowa bijatyka, z akcją i wybuchami wyciekającymi z ekranu. Dlatego też spodziewałem się fabuły, która będzie tylko dodatkiem do zapierających dech w piersiach, internetowych pojedynków. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że wcale nie miałem racji.
Na samym początku gry zostajemy postawieni przed wyborem - dobro czy zło? To od nas zależy, czy przygodę zaczniemy jako znany z Mad World Jack Cayman, były żołnierz i niesamowity wojownik, czy może jako Leonhardt „Leo” Victorion, z jednostki specjalnej, o którym na początku nie wiemy zbyt wiele.
Fabuła nie należy do skomplikowanych, wszystko sprowadza się do odnalezienia tajemniczego osobnika o imieniu Max. Każdy szuka go jednak z zupełnie innego powodu. Zleceniodawcą Jacka jest córka Maxa, która prosi bohatera, aby sprowadził ojca do domu. Leo natomiast widział kiedyś w tajemniczym mężczyźnie swojego mentora i próbuje ocalić go od śmieci. Dwie historie krzyżują się ze sobą wraz z postępami w rozgrywce, by wreszcie dotrzeć do wspólnego finału. Kampania ukończona po jednej tylko stronie zamyka się sporym niedomówieniem, a gra automatycznie przenosi nas do początku historii alternatywnej postaci. Chęć poznania zakończenia wydłuża czas rozgrywki i pozbawia grę monotonności.
Zabawa podzielona została na cztery lokacje, w których zwiedzimy nie tylko zniszczone miasto czy platformę na pełnym morzu, ale natkniemy się również na azjatyckie klimaty i piaski pustyni. Każdy etap posiada wyjątkową oprawę graficzną oraz elementy, z którymi możemy wejść w interakcję. Kilka rzeczy podniesiemy, kilka zniszczymy, kilka wyniesie bohatera w powietrze, transportując go na drugi koniec mapy. Należy jednak szczególnie uważać na specjalne dla każdej lokacji wydarzenia, takie jak burza powietrzna, nalot bombowy, wykolejony pojazd czy zabójczy laser. Każde z nich zadaje potężne obrażenia i należy zrobić wszystko, by ich uniknąć.
„Każda mapa to tak naprawdę ogromna arena, po której możemy swobodnie się poruszać, jednak już na samym początku zewsząd atakują wrogowie.”
Każda mapa to tak naprawdę ogromna arena, po której możemy swobodnie się poruszać, jednak już na samym początku zewsząd atakują wrogowie. Są słabi, ale co jakiś czas uciekają by ustąpić miejsca potężnym mutantom. Za każdego pokonanego przeciwnika gracz dostaje punkty, dzięki którym odblokowywane są nowe misje. Tych w każdej lokacji jest sześć - trzy fabularne i trzy poboczne. Wykonując zadanie otrzymujemy medal odwzorowujący jakość, szybkość i skuteczność bohatera. Im cenniejszy laur, tym więcej punktów. Im więcej punktów, tym szybszy dostęp do następnej misji.
Zadania opierają się głównie na starciach z nieprzyjacielem. Ten prosty w założeniu sposób rozgrywki został jednak bardzo pomysłowo rozbudowany. Nieco nużący cel „Pokonaj X wrogów w Y minut” kontrastuje z barwnymi misjami, w których ostrzelamy przeciwników z przejętego helikoptera, potoczymy wielkie szklane kule do równie wielkich koszy, czy stoczymy walkę z czasem prowadząc dosyć specyficzny pojazd i pokonując kolejne okrążenia. Zadaniom zdecydowanie nie można odmówić pomysłowości.
W grze spotykamy łącznie 16 postaci. Każda z nich ma swoją własną broń, specyficzny styl i niepowtarzalny sposób bycia. Ich szczegółowość i różnorodność zachwyca, a aktorzy podkładający głos pod bohaterów spisali się idealnie. Wprawdzie główni bohaterowie są tylko dwaj, ale czasami będzie nam dane kierować innymi postaciami w walce na zasadzie sojuszu, często zupełnie nieoczekiwanego. Tym bardziej że większość z nich wcześniej pokonamy w boju, który jest głównym składnikiem misji fabularnych.
Anarchy Reigns nie należy do najłatwiejszych produkcji i na początku możemy mieć spore problemy z utrzymaniem bohatera przy życiu. Z czasem jednak nauczymy się blokować ataki i odpowiednio wyczuwać sytuacje panujące na polu walki. Eksplorując daną lokację i pokonując rzesze wrogów możemy ginąć ile razy nam się podoba. Nie będzie to skutkowało niczym, oprócz wyzerowania licznika zabitych za jednym razem przeciwników. Inaczej ma się sprawa w misjach, chociaż na liczbę żyć nie ma reguły. Czasami dostajemy trzy szanse, innym razem śmierć bohatera skutkuje pojawieniem się czarnego ekranu z informacją o niepowodzeniu. W takim wypadku zmuszeni jesteśmy powtórzyć zadanie. Czasami kilka razy, przez co niejednokrotnie podskoczy nam ciśnienie.
Nie inaczej jest w rozgrywce sieciowej. Szybko zniechęcić może słabe zbalansowanie bohaterów. Będąc nowicjuszem nie mamy właściwie szans w starciu z najlepszymi. I, jak to w życiu bywa, by wspiąć się na wyżyny potrzebujemy praktyki. Tę najlepiej zdobyć przechodząc kampanię, odblokowując przy tym nowe postacie i nabywając niezbędne w walce umiejętności.
Z graczami z całego świata mierzymy się w aż 11 trybach. Poczynając od zwykłego turnieju, przez drużynowy Deathmatch i wykradanie flagi, a na footballu kończąc. Wszystkie różnią się w mniejszym lub większym stopniu, ale łączy je jedno słowo - koncentracja. W starciu z innymi użytkownikami nie ma mowy o podziwianiu krajobrazów czy zastanawianiu się nad fabularnymi niuansami. Liczy się walka. Ostra, brutalna i chaotyczna.
„Każda postać posiada dwa podstawowe ataki, które możemy łączyć w specjalne sekwencje ruchów.”
Każda postać posiada dwa podstawowe ataki, które możemy łączyć w specjalne sekwencje ruchów. Dodatkowo bohaterowie wyposażeni są w indywidualne bronie zadające więcej obrażeń, mające jednak limitowany czas użytkowania. Sytuację zmienia jednak pasek nagromadzonego szaleństwa. Po napełnieniu uwalniamy całą energię i będąc właściwie nieśmiertelnym, możemy przez krótki czas, bez ograniczeń, korzystać z okazałego rynsztunku. Dodatkowo zdobywane bomby i wyrzutnie rakiet tylko zwiększają tempo i widowiskowość rozgrywki.
Oprócz kampanii i trybu wieloosobowego, gra zawiera również masę bonusów, które odblokowujemy wraz z postępami w rozgrywce. Do naszej dyspozycji zostają oddane ruchome, trójwymiarowe modele wszystkich postaci, łącznie z ich transformacjami czy broniami. Kolejnym smaczkiem są szkice z etapu produkcji gry, które przedstawiają wczesne wersje bohaterów czy chociażby niewykorzystane lokacje. Artbook z tymi wszystkimi grafikami byłby idealnym dodatkiem do potencjalnej edycji kolekcjonerskiej.
Anarchy Reigns to bardzo pozytywne zaskoczenie. Bez względu na to, czy szukacie ciekawej opowieści, czy dynamicznej, sieciowej zabawy - tytuł przykuwa na wiele, wiele godzin.