Arms - Recenzja
Świetny debiut nowej marki.
Arms jest po prostu świetne. Może się wydawać, że powinno oferować chociaż jeden dodatkowy tryb dla jednego gracza, ale i tak nowa marka Nintendo oczarowuje na tyle mocno, że trudno odłożyć kontroler.
Kolorowa nowość na Nintendo Switch to połączenie założeń bijatyki i boksu, urozmaicone oryginalną mechaniką i plejadą barwnych postaci. Naszego zawodnika zawsze obserwujemy od tyłu, a podczas walki możemy - poza atakowaniem - skakać i wykonywać szybkie uniki.
Podstawą są uderzenia sprężynowymi ramionami, które mogą bez problemu dosięgnąć oddalonego przeciwnika. Ciosy można też podkręcać, a każde trafienie oponenta, szczególnie z większej odległości, to spora przyjemność.
Model walki jest w założeniach bajecznie prosty, ale dość szybko dostrzegamy przeróżne detale i dodatkowe aspekty rozgrywki. Po przytrzymaniu uniku możemy podładować sFiłę ciosu lub aktywować moc przypisaną do ramienia. Blok w idealnym momencie skutkuje świetną kontrą. Próbę chwytu możemy zniwelować uderzeniem. To tylko kilka przykładów.
Potyczki są dynamiczne i ekscytujące do samego końca. Nieważne ile punktów zdrowia nam zostało, zawsze mamy poczucie, że nie warto się poddawać. Każdy udany ruch, atak czy unik sprawia sporą satysfakcję. Najciekawiej jest oczywiście wtedy, kiedy walczymy z kimś na zbliżonym poziomie umiejętności - wymiana ciosów przez całą rundę pompuje adrenalinę.
Twórcy przygotowali dziesiątkę zawodników do wyboru. W przypadku tradycyjnej bijatyki można by stwierdzić, że to mało - ale Arms na szczęście takową nie jest. Każda postać ma tutaj jakąś cechę unikalną. Ribbon Girl może wykonywać poczwórny skok, Twintelle jest w stanie na moment zawisnąć w powietrzu, a Ninjara znika podczas uniku.
To jednak nie wszystko, ponieważ ważniejsze od talentów zawodników są tytułowe ramiona. Jest ich aż trzydzieści i różnią się właściwościami. Każda postać zaczyna z trzema, a kolejne odblokowujemy w miarę postępów - niestety, osobno dla każdego bohatera, co jest lekką przesadą. Niektóre ramiona o wiele lepiej się podkręcają, inne mogą powalić przeciwnika, a są też wyjątkowo specyficzne rodzaje, na przykład wystrzeliwujące trzy mniejsze końcówki uderzające rywala.
Wiele ramion ma także jedną z siedmiu mocy, która jest dostępna, gdy aktywujemy wzmocnienie ciosu. To między innymi elektryczne doładowanie, możliwość podpalenia, spowolnienia, odepchnięcia czy nawet chwilowego oślepienia oponenta. Wybór ma więc duży wpływ na nasz styl gry, a mnogość opcji bez dwóch zdań dodaje grze głębi.
Arms to wspaniała gra „imprezowa”, z którą nikt nie powinien mieć problemu. Potrafi jednak stanowić też spore wyzwanie, o czym można przekonać się już na czwartym czy piątym z dziesięciu poziomów trudności Grand Prix, czyli głównego trybu dla jednego gracza. To seria potyczek i wyzwań zakończona pojedynkiem z bossem. Komputerowi oponenci potrafią mocno dać w kość, a warto zaznaczyć, że turniej trzeba ukończyć na co najmniej czwartym stopniu, by odblokować sieciowe rozgrywki rankingowe.
Choć Grand Prix potrafi mocno wciągnąć, to w grze nie znajdziemy żadnego dodatkowego, większego trybu stworzonego wyłącznie z myślą o jednym użytkowniku. Specyficzna mechanika mogłaby się nieźle sprawdzić w czymś na wzór gry akcji TPP, ale widocznie deweloperzy nie mieli odpowiednio dobrego pomysłu.
Otrzymujemy za to kilka mini-gier, które nieźle wykorzystują potencjał systemu walki. Najbardziej angażuje rozbijanie celów na czas - po drugiej stronie planszy jest rywal, który stara się rozbijać te same tarcze, co my. Jest też konkurs chwytów i wrzucania oponenta do kosza, siatkówka z bombą zamiast piłki i zmagania z setką botów, które atakują nas w grupach.
Warto wspomnieć o arenach, które są nie tylko świetnie zaprojektowane pod względem wizualnym, ale mają też wyróżniające je elementy. Na jednej są duże schody, co automatycznie może dać przewagę temu, kto stanie wyżej. Na innej mamy z kolei ruchome platformy, a niektóre plansze oferują elementy otoczenia mogące służyć za osłony.
Jak to często bywa w grach Nintendo, oprawa graficzna i muzyczna pięknie ze sobą współgrają, nadając całości fantastycznego charakteru. Wyróżniają się szczególnie postacie, a każda ma swoją osobowość, mimo że gra nie oferuje żadnej fabuły. To przypomina trochę sytuację z Overwatch.
Wielu użytkowników spędzi zapewne najwięcej czasu w trybie sieciowym lub ze znajomymi przy podzielonym ekranie. Niezobowiązujący Party Mode nie pozwala wybrać konkretnego rodzaju zabawy, wrzucając nas do losowej dyscypliny z innymi graczami. Możemy pojedynkować się tradycyjnie, albo w parach, co jest już nieco chaotyczne. Jest też walka trzech zawodników. Poza tym, osobny tryb rankingowy to już wyłącznie starcia „jeden na jednego”, bez pojawiających się na arenie przedmiotów bonusowych - chociażby leczącego płynu czy bomby.
Nie można pominąć kwestii sterowania ruchowego, któremu w Arms nie można właściwie nic zarzucić. Jest oczywiście opcja gry na kontrolerze, ale o wiele przyjemniejsze jest wymachiwanie dwoma JoyConami - w ten sposób nieco łatwiej też dobrze podkręcać ciosy. Przy okazji, to całkiem niezłe ćwiczenie, bo dłuższe sesje mogą lekko zmęczyć, kiedy mocno zaangażujemy się w rywalizację.
Arms to bijatyka inna niż wszystkie i to jest jej największą siłą. Być może nie zawojuje sceny e-sportowej, ale świeży i niemal bezbłędnie zaimplementowany pomysł na rozgrywkę sprawia, że gra nie przestaje bawić.