Artur Cnotalski: Pięć najlepszych gier 2015 roku
Daleko od dużych, wysokobudżetowych produkcji.
W tym cyklu każdy z naszych autorów i dziennikarzy przedstawia pięć najlepszych gier mijającego roku. Zobacz poprzednią listę.
Moja tegoroczna lista jest bardzo daleko od dużych, wysokobudżetowych produkcji - tak się złożyło, że wszystkie tytuły, na które czekam, albo zostały przesunięte na przyszły rok, albo z miejsca zapowiedziane zostały na 2016.
Nie oznacza to, że w grach wysokobudżetowych nic ciekawego się nie działo - Wiedźmin 3, który wciąż przede mną, prezentuje się naprawdę imponująco. CD Projekt udowodnił, że nie tylko należy do światowej klasy producentów gier, ale także może już wyznaczać dla całego rynku nowe standardy. Oby tak dalej.
Z mojego punktu widzenia 2015 był doskonałym rokiem dla gier niezależnych, z których kilka pojawiło się w zestawieniu poniżej. Niewielka liczba dużych, głośnych premier, dała sporo miejsca małym wydawcom na wprowadzanie ich produkcji między jednym molochem a drugim. Tytuły takie jak RymdResa, Hard West czy The Swindle to świetne przykłady bogactwa i różnorodności, jaką cieszy się obecnie rynek.
Przyjemną niespodzianką był bez wątpienia nowych King's Quest, choć po pierwszym, wydanym w wakacje epizodzie, czekanie na kolejne strasznie się dłuży. W kategorii reinkarnacji na uwagę zasłużyło także Satellite Reign, zapowiadane jako duchowy następca wiekowego Syndicate i spełniający wszystkie dawane przez twórców obietnice.
Pozytywnie zaskoczyli także wydawcy - Paradox, który operując produkcjami średniej klasy zaserwował tytuły naprawdę świetnej jakości, i Techland, z fajną, lekką i dobrze przemyślaną kampanią picia wody w ramach promocji Dying Light. Nieco mniej radości przyniosło natomiast Konami, które ewidentnie woli stawiać na fanów automatów do pachinko, niż fanów gier komputerowych.
1. Invisible Inc.
Najnowsza produkcja Klei Entertainment zwróciła moją uwagę już w zeszłym roku, gdy została zaprezentowana jako Incognita. Twórcy Shanka i Mark of the Ninja zapowiedzieli, że ich nowa skradanka rozgrywana będzie w turach, na proceduralnie generowanych planszach, a całość osadzona zostanie w futurystycznych, cyberpunkowych realiach - żyć, nie umierać.
Gotowy produkt to klimat, klimat i jeszcze raz klimat - świetnie zrealizowana oprawa graficzna i animacje, aktorzy, potrafiący sprzedać wykreowany przez Klei świat oraz rozgrywka, która trzyma nas w napięciu przez długie godziny wymagane do ukończenia kampanii.
Finałową misję Invisible Inc. kończyłem z pięć, sześć razy, a podejść, których nie udało mi się dokończyć mam na koncie co najmniej naście, i to jest właśnie największym sukcesem produkcji Klei - chce się do niej wracać. Gra zmienia się - w zależności od ustawionego poziomu trudności, włączonych komplikacji i początkowego zestawu agentów i narzędzi - przez co ciężko mówić o monotonii.
Wydane w listopadzie rozszerzenie Contingency Plan robi z solidnego produktu jeszcze lepszy - dopiero teraz czujemy presję przemykając się między strażnikami, by ukraść cenne prototypy, dane i pieniądze. Klei po raz kolejny pokazało, że są specami od wymyślania nowych wersji starych gatunków i dokładnie tym mnie kupiło.
2. Hand of Fate
Hand of Fate zrobiło coś, co nie wydawało mi się do tej pory możliwe - posadziło mnie naprzeciwko cyfrowej postaci operującej ograniczoną liczbą wypowiedzi i sprawiło, że zatraciłem się w opowiadanej historii.
Tym, co sprawia, że produkcja Defiant Development wyróżnia się spośród tegorocznych tytułów jest bezpośredni kontakt z graczem.
Chociaż od początku do końca zdawałem sobie sprawę, że zamaskowany wróżbita siedzący po drugiej stronie cyfrowego stołu jest w stanie zareagować na moje sukcesy, porażki i odkrycia tylko w sposób, na jaki pozwala mu kod, patrzenie na tego tajemniczego gościa przez kilkanaście godzin, pozwoliło mi naprawdę wczuć się w tworzoną przez niego przygodę.
Jasne, pewne elementy można byłoby wykonać lepiej, a walki z czasem stają się naprawdę trudne i czasem nawet męczące, ale nie w tym rzecz. Hand of Fate to gra o snuciu historii, zastanawianiu się, co znajduje się po drugiej stronie rozłożonych przed nami kart i kombinowaniu, jak przeżyć z zbudowanym z papieru labiryncie. Wszystko to jest niesłychanie angażujące.
3. Pillars of Eternity
Tej gry naprawdę się bałem. Wspominając z uśmiechem na ustach godziny spędzone przy Baldur's Gate, Icewind Dale i Planescape martwiłem się, że świat, jaki serwuje Obsidian jest zbyt miałki, nijaki, nieciekawy - więc z Pillarsów nic nie będzie.
A potem usiadłem do gry. Pozytywne zawody, takie jak ten związany z nowym, oferującym powiew świeżości izometrycznym RPG nie zdarzają się często, a Pillars of Eternity jest właśnie taką niespodzianką. To przede wszystkim doskonale opowiedziana historia, w większości unikająca banałów i szablonów.
To także sukces crowdfundingu - jedna z większych produkcji stworzonych dzięki wsparciu użytkowników Kickstartera spełniła wszystkie obietnice, jakie składała darczyńcom, a niestety, nie zdarza się to aż tak często.
Bazująca na sentymentach graczy produkcja, która korzysta z pomysłów początku tysiąclecia, ale serwuje je w formie w pełni przystosowanej do oczekiwań, jakie możemy mieć w roku 2015 - zarówno pod kątem mechaniki rozgrywki, fabuły, jak i oprawy graficznej.
4. Warhammer: End Times - Vermintide
I kolejna gra ze sprawdzonymi rozwiązaniami ubranymi w nowe szaty - Vermintide to nowy, lepszy i dużo ładniejszy Left 4 Dead 2, który wyrzuca przez okno oklepane do bólu zombie, zastępując je hordą jazgoczących szczurów.
To miła zmiana, jasno pokazująca, że fantastyka oferuje więcej niż jeden rodzaj potwora, który atakuje w dużych grupach niszcząc co popadnie, a mądrzejsi niż żywe trupy wrogowie pozwalają na tworzenie ciekawszych zadań dla graczy. Nawet jeżeli po odjęciu lekkiej otoczki fabularnej całość sprowadza się do „idź naprzód i bij wszystko, co się rusza”.
To właśnie nad Vermintide spędzę pewnie spory kawałek świąt, naradzając się z kumplami, gdzie znaleźć kolejne sekrety, wykrzykując ostrzeżenia przed bossami i jęcząc o pomoc, gdy wyskakujący znikąd assasyn będzie próbował wypruć mi flaki.
I nawet jeżeli wrogowie mocno się powtarzają, a elf w mojej drużynie jest czasem trudny do odróżnienia od jednego ze szczurów, kooperacja w Warhammer: End Times daje mi tyle samo frajdy, co Borderlands 2 czy Diablo III w poprzednich latach.
5. Shadowrun: Hong Kong
Jestem pod olbrzymim wrażeniem Harebrained Schemes - każda kolejna wydawana przez nich gra jest lepsza od poprzedniej. Mimo tego, że na przestrzeni zaledwie paru lat wydali już trzy tytuły osadzone w świecie Shadowruna, bazujące na tym samym modelu rozgrywki, każda z tych produkcji jest wyraźnie inna, przez co możemy obejrzeć cyberpunkowo-magiczne realia z różnych stron.
Rok temu na mojej liście znalazł się Dragonfall - przygoda rozgrywana w Berlinie, pełna zaawansowanych technologii i zdolnych niszczyć miasta smoków. Hong Kong bardzo kontrastuje z produkcją z ubiegłego roku, pokazując magiczną stronę świata, pozwalając prowadzić długie, budujące klimat dyskusje, eksponujące to, czego o Shadowrunie mogliśmy jeszcze nie wiedzieć.
Trzecia z gier w serii to także demonstracja tego, jak długą drogę pokonało Harebrained. Podczas oryginalnej kampanii starali się dotrzeć do jak największej liczby odbiorców, tworząc grę, która pójdzie zarówno na tablecie jak i komputerze stacjonarnym, idąc przez to na spore ustępstwa w kwestii silnika czy oprawy graficznej.
Hong Kong skierowano prosto na PC, dzięki czemu gra jest ładniejsza, przyjemniejsza w obsłudze i jeszcze lepsza, a do tego fantastycznie napisana. Czytanie długich, bogatych opisów, to przyjemność sama w sobie.