Assassin's Creed 4: Freedom Cry DLC - Recenzja
Walka o wolność wymaga poświęceń.
Freedom Cry - pierwszy fabularny dodatek do Assassin's Creed 4 - to opowieść o walce z okrucieństwami niewolnictwa, ale siła samego przesłania jest znacznie mniej poruszająca niż wynikałoby z wcześniejszych zapowiedzi.
Piętnaście lat po wydarzeniach przedstawionych w Assassin's Creed 4: Black Flag, czarnoskóry Adewale jako samodzielny, doświadczony asasyn, przemierza Karaiby. Wraz z załogą napada na francuską flotę, a w jego ręce trafia przesyłka Templariuszy, zaadresowana do tajemniczej Bastienne Josephe. Przeważająca siła wroga zmusza nas do ucieczki we wzburzone sztormem rejony. Ostatecznie nasz statek zostaje zatopiony.
Jako rozbitek budzimy się na brzegu stolicy Haiti - Port-au-Prince - francuskiej kolonii, w złotym okresie niewolnictwa. Adewale jako były niewolnik, instynktownie rzuca się na ratunek bratniej duszy i zabija oprawcę. Udajemy się do Bastienne, która okazuje się właścicielką domu schadzek, a zarazem wpływową kobietą, dbającą o dobro niewolników i narodziny ruchu oporu.
Tak rozpoczyna się kilkugodzinna opowieść, która jest zaczątkiem rewolucji marońskiej - pierwszych zbiegłych niewolników, którzy obecnie zamieszkują rejony Ameryki Łacińskiej.
Scenariusz jest całkowicie przewidywalny i nie zaskakuje ani na chwilę, ale jest stanowczym krokiem w przód w porównaniu z epizodyczną „Tyranią króla Waszyngtona” z poprzedniej części Assassin's Creed. Bohaterowie niezależni nie posiadają takiej charyzmy jak piraci z wersji podstawowej - to garstka postaci, które niczym się nie różnią poza faktem walki (zarówno jawnej, jak i ukrytej) z niewolą. Nie są jednak w stanie nas emocjonalnie związać z tematem. Dopiero same modyfikacje w zadaniach pobocznych i aktywności zaczynają trafiać w odpowiednie struny. Tutaj główne skrzypce gra rozgrywka, która skuteczniej opowiada tę samą historię.
Adewale, poza dziewięcioma fabularnymi misjami, ma za zadanie uwalniać afrykańskich braci w każdej możliwej sytuacji. Tym sposobem zasila dwie grupy: wolnych niewolników oraz aktywnych członków buntu Maronów. Im większa jest ich liczba, tym więcej darmowego osprzętu i broni zyskuje nasz bohater.
Misje uwalniania przybierają różną postać. Mogą to być małe akcje ratowania zbiega, przerywania stosowanej kary cielesnej, kradzież kluczy i otwieranie klatek niewolniczych, czy choćby wykupienie ludzi sprzedawanych na rynku. Jest to powolna metoda, gdyż zapewnia maksymalnie pięć osób w jednej akcji. Dla lubiących wyzwania, pozostają akcje wyzwalające znacznie więcej ludzi. Możemy napaść na plantacje trzciny cukrowej i ratować dziesiątki osób, a nawet przejmować statki niewolnicze wiozące setki naszych braci, skutych w kajdanach.
„Bohaterowie niezależni nie posiadają takiej charyzmy jak piraci z wersji podstawowej.”
Należy jednak zachować ostrożność, gdyż zbyt brawurowa akcja może doprowadzić do śmierci niewinnych osób i umniejszonej tym samym liczby uwolnionych. Przez plantacje należy się ostrożnie przekradać, po cichu eliminując strażników, którzy mogliby podnieść rękę na bezbronnych. W przypadku statków niewolniczych musimy atakować tylko i wyłącznie eskortę, w innym razie na pokładzie niewolniczym zaczną ginąć ludzie.
Dlaczego rozgrywka skuteczniej opowiada historię o walce z niewolnictwem? Widzimy wdzięczność ludzi po uwolnieniu, mało tego - nie byłem w stanie przejść obojętnie obok chłostanych ludzi czy przerażonych kobiet, uciekających przed nadzorcą. Kiedy w nocy przekradamy się przez plantację, to z pomieszczeń dla służby dobiegają wspólne śpiewy pełne smutku i tęsknoty za domem. Wszystkie te drobne, subtelne sceny wyrażają znacznie więcej niż przedstawiona w tradycyjny sposób historia, gdzie praktycznie tylko jedna, przedostatnia misja jest uderzająca emocjonalnie.
Silnie oddziałuje również muzyka, w której wyraźnie słychać akcenty afrykańskie. Przy synchronizacji, zamiast klasycznej melodii, słyszymy plemienne pieśni i bębny djembe. Brakuje tylko szant śpiewanych przez załogę, ale być może jest to celowy zabieg twórców - niewolnicy nigdy nie byli żeglarzami, więc trudno, by znali ich przyśpiewki.
Kierowanie Adewale jest nieco inne niż w przypadku Kenwaya. To bardzo brutalna postać, która finezję i widowiskowość pirackich broni odrzuca w imię efektywności i siły rażenia. Zamiast mieczy, bohater ma ostrą i zabójczą maczetę, a muszkiety zastępuje garłaczem, który jest w stanie zabić kilka osób naraz. Bez odpowiedniego wymierzenia można przypadkiem zabić nie tylko nadzorców, ale i samych niewolników.
Nowością w asortymencie jest również zestaw hałaśliwych petard, które odwracają uwagę strażników i mogą skutecznie pomóc w przeprowadzeniu zaplanowanych akcji. Można to połączyć z zasadzką ze strony Maronów, którzy w miarę postępu fabuły wspierają nas choćby w atakach na plantacje.
Przeciwnicy, poza kosmetycznymi zmianami wyglądu i przemalowaniem w barwy francuskie, nie różnią się niczym. Najsilniejsi wrogowie teraz pełnią role strażników więziennych, którzy przeczesują ulice w poszukiwaniu zbiegów i atakują Adewale, jak tylko go zauważą.
Teren do żeglugi jest wielkości ćwiartki mapy Assassin's Creed 4, a główny wątek dodatku trzyma nas praktycznie ciągle blisko centrum, więc nawet po ukończeniu historii jest po co wracać. Odkryjemy dzięki temu kilka ciekawostek związanych z Kenwayem oraz parę ukrytych broni. Pieniądze nie są aż tak potrzebne, gdyż za wspieranie rebelii za darmo dostajemy coraz więcej rzeczy, a materiały do ulepszania nowego brygu Adewale praktycznie „same się zbierają” podczas napadów na statki niewolnicze.
Dodatek stosunkowo wolny jest od błędów, wykraczających ponad znane ograniczenia w mechanice. Osobiście, nie podobało mi się tylko zbyt duże nagromadzenie misji podsłuchiwania. Co chwilę musimy się za kimś skradać, nasłuchiwać i oczywiście nie zwracać uwagi postronnych strażników, którzy kręcą się wszędzie. Przydałoby się jakieś urozmaicenie od tego typu zadań, skoro pojawiło się tyle innych zmian, wyróżniających Freedom Cry na tle innych części i dodatków. W zależności od sposobu grania, DLC ukończymy w około pięć godzin. Kompletne poznanie każdego zakamarka, odkrycie wszystkich wysp i wraków, może zająć nawet drugie tyle.
Freedom Cry ponownie prezentuje konflikt Asasynów i Templariuszy na drugim planie. Adewale jako członek bractwa jest bardziej dojrzały i myśli o możliwościach zdobycia przewagi nad Zakonem, ale w miarę postępu widzimy jak łączy się z cierpieniem innych. Wracają wspomnienia z młodości i poświęca się walce z niewolnictwem, a my razem z nim chwytamy za garłacz i ruszamy do boju w imię wolności.
To bardzo dobry dodatek, choć brakuje w nim wyraźnych i charyzmatycznych postaci. Szkoda scenariusza, który wydaje się mocno wybrakowany względem ogólnego, budowanego w trakcie rozgrywki klimatu.