Skip to main content

Assassin's Creed Chronicles: India - Recenzja

Udany drugi krok.

Nowy odcinek Assassin's Creed Chronicles to brak większych rewolucji, ale nadal przyjemna zabawa w platformowym stylu.

Po porządnym i ciekawym rozdziale w Chinach, druga część Assassin's Creed Chronicles nie oferuje przełomowych innowacji w rozgrywce i powiela część problemów. Jednocześnie jednak rozwija formułę na tyle, by przykuć uwagę na kilka godzin.

Tym razem bohaterem jest asasyn Arbaaz Mir z komiksu Assassin's Creed: Brahman, a akcję przeniesiono do 1841 roku. Tłem wydarzeń jest narastające napięcie pomiędzy Imperium Sikhów a Brytyjską Kompanią Wschodnioindyjską. Przerywniki to ponowie ręcznie rysowane plansze, choć przyznać trzeba, że te z poprzedniej części - przypominające akwarele - były wykonane lepiej.

Twórcy rzucają gracza na głęboką wodę i zakładają, że pamiętamy większość tajników ACC: China. Znajomość pierwszego odcinka nie jest wymagana, ale większość samouczków to tylko proste karty z informacjami do przeczytania, a poszczególne elementy rozgrywki są wprowadzane bardzo szybko - żeby nie powiedzieć: masowo - i opanowanie sterowania może zająć chwilę.

Fabuła ponownie jest raczej niezbyt interesująca, choć tradycyjną pogoń za potężnym artefaktem urozmaicono skromnym wątkiem romantycznym, nadającym także drugie dno osobowości głównego bohatera. Nie dzieje się tu nic wyjątkowo, ale opowieść nie razi i zgrabnie pcha akcję do przodu.

Zobacz na YouTube

Akcję obserwujemy z boku, w perspektywie określanej jako 2.5D, stanowiącej połączenie klasycznych dwóch wymiarów z nieco bardziej rozbudowanymi tłami czy przemykaniem pomiędzy planami planszy. Choć przygotowano odpowiednią mechanikę do bezpośredniej walki wręcz, to priorytetem pozostaje skradanie, w stopniu znacznie większym niż w głównej serii.

Wyciągnięcie miecza to absolutna ostateczność, służąca do poradzenia sobie z jednym, maksymalnie dwoma przeciwnikami. Jeśli zaalarmowaliśmy większą grupę, lepiej wczytać ostatni punkt kontrolny i spróbować ponownie.

Skradanie premiowane jest nie tylko dodatkowymi punktami rozwijającymi umiejętności - pozostawanie w cieniu promuje sam system walki, który nie należy do zbyt atrakcyjnych czy urozmaiconych.

Dlatego też Arbaaz dysponuje całą gamę gadżetów, często pożyczonych z poprzedniej odsłony: mamy granaty dymne oszołamiające wrogów, linkę do wspinania, strzałki generujące dźwięk do odciągnięcia uwagi czy też - nowość - chakram, odbijający się od powierzchni pod różnymi kątami.

Najwięcej czasu spędzimy jednak na obserwowaniu tras przeciwników i ich zasięgu wzroku, symbolizowanego trójkątem przypominającym nieco nazistów z serii Commandos. Cierpliwość nagradzana jest wyższą punktacją, podobnie jak pacyfizm i oszczędzanie życia strażników.

Gra nie imponuje pod względem technologicznym, ale widoki są piękne

Osoby poszukujące wysokiego wyniku szybko znajdą się jednak w pułapce powtarzalności, gdy dokładnie zaplanowana ścieżka podejścia do celu wymaga idealnej precyzji, a każdy drobny błąd oznacza wykrycie przez wrogów, a więc także mniej punktów oraz - w efekcie - zmuszenie do ponownej próby. Tak było w China, tak samo jest i w India.

Całe szczęście, że monotonię udaje się zaburzyć przez nieco inną, czysto zręcznościową formułę pewnych etapów. W poprzedniej części była to na przykład ucieczka przed ogniem w płonącym mieście, a teraz - równie ciekawe przemykanie przez przeszkody w jaskini.

Złamaniem schematu i uatrakcyjnieniem zabawy mogą być także przygotowane przez deweloperów osobne pokoje z wyzwaniami, polegającymi - na przykład - na cichym wyeliminowaniu określonego celu czy zebraniu wszystkich znajdziek. Ten tryb przeznaczony jest jednak dla najbardziej zaangażowanych fanów.

Mocną stroną serii nadal jest udana oprawa graficzna. Akwarele z China zastąpiono orientalnymi wzorami, a świat nabrał kolorów i życia. Ręcznie rysowane tła rodem z komiksów idealnie pasują do oprawy 2.5D, a nasz bohater zamiast na skrzynie z liśćmi skacze do ogromnych zbiorników z kwiatami i przyprawami. Do tego idealnie dobrana muzyka - jest świetnie.

Perspektywa czasem się zmienia, ale nie na długo

Ubisoft po raz kolejny udowadnia, że jak na wielkiego wydawcę z ogromnymi licencjami w portfolio, świetnie radzi sobie także z mniejszymi, bardziej „artystycznymi” produkcjami, udanie rozwijającymi serie w nowych kierunkach.

W podejście to idealnie wpisuje się Assassin's Creed Chronicles: India, oferujące przyjemną odskocznię na kilka godzin - o ile nie zależy nam na najlepszych wynikach punktowych.

7 / 10

Zobacz także