Assassin's Creed i zapomniana sztuka skrytobójstwa
Seria powróci do korzeni w Japonii?
Assassin's Creed Origins sprawiło mi sporo przyjemności, ale nie da się ukryć, że bohater gry jest przede wszystkim wojownikiem. Podobnie wygląda sytuacja w najnowszej części, Odyssey, w której nie wcielamy się nawet w asasyna.
Stawanie w otwartej walce naprzeciw dużej grupie wrogów budzi emocje. Nie wycofujemy się, bo zdajemy sobie sprawę, że z odrobiną wysiłku poradzimy sobie z każdym zagrożeniem. Nasz arsenał to miecze, włócznie, topory i młoty bojowe.
O ile powalanie oponentów potężną bronią, gladiatorskie pojedynki czy nawet używanie zdolności mitycznych herosów potrafi mocno uzależnić, tak jednocześnie grając w ten sposób można momentami zatęsknić za czymś, o czym cykl Assassin's Creed już niemal zapomniał, czyli o byciu cichym zabójcą.
Chciałbym doczekać się choć jednej odsłony cyklu, która kładłaby nacisk na sztukę skrytobójstwa. Ponownie moglibyśmy otrzymać szereg kilkunastu misji głównego wątku, a każda polegałaby na odnalezieniu słabych stron celu i jego eliminacji, najlepiej bez wywoływania żadnego alarmu.
Tak naprawdę już druga część serii zaczęła w większym stopniu stawiać na walkę, choć nadal czuliśmy, że Ezio to przemykający w cieniach zabójca. Jednak w oryginale starcia z grupami przeciwników były ciężkie, a machanie mieczem nie było nawet szczególnie satysfakcjonujące - i miało to sens.
Właśnie w pierwszej części starałem się najczęściej likwidować cele tak, by niezauważenie dostać się w pobliże ofiary, zadać cios ukrytym ostrzem i zacząć uciekać, zanim rozległy się pierwsze krzyki strażników. Emocje naprawdę sięgały w takich chwilach zenitu.
Mówi się, że kolejna część Assassin's Creed ma przenieść nas do feudalnej Japonii. Podejrzenia te oparto na sekrecie z trzeciej części cyklu, gdzie obok siebie pojawił się symbol egipskiego boga, greckiej litery i japońskiej bramy Torii. Taki układ pasuje więc do kolejności dwóch wydanych już gier: Origins i Odyssey.
To właśnie kraj samurajów byłby fantastycznym krajobrazem do ponownej przemiany serii - tym bardziej, że Ubisoft chce ponownie dać marce odpocząć dłużej niż rok. Jeśli natomiast nie ma mowy o gruntownych zmianach, to byłaby to dobra szansa po prostu na większy nacisk i dopracowanie systemu skradania. Bohaterem mógłby być zabójczy, cichy ninja.
Oczywiście moglibyśmy też być samurajem i brać udział w większych bitwach - to wydaje się bardziej prawdopodobne. W takim wypadku dobrym pomysłem byłby spin-off, czyli odrębna, nawet nieco mniejsza odsłona serii. Twórcy mogliby się w niej skupić tylko i wyłącznie na skrupulatnym planowaniu zabójstw oraz drogi ucieczki.
Cenię Assassin's Creed Unity właśnie za to, że to chyba ostatnia gra z cyklu, w której faktycznie czułem się asasynem - skrytobójcą i członkiem tajemniczego bractwa. Choć i tak poczucie to nie było obecne bez przerwy. Nowy kierunek rozwoju serii nie jest zły, ale nie da się zaprzeczyć, że zupełnie odmienił jej charakter.
W międzyczasie, czekam na nową część Hitmana. Jak na ironię, pod względem rozgrywki wydaje się bardziej „asasynowa” niż dzieło Ubisoftu.