Assassin's Creed Rogue to coś więcej niż tylko odcinanie kuponów
Twórcy nie poszli na łatwiznę.
Jeszcze do niedawna część graczy krytykowała Ubisoft za to, że co roku wydaje kolejną odsłonę serii Assassin's Creed. Tymczasem na 13 listopada zaplanowano aż dwie, „pełnoprawne” odsłony cyklu. Ubisoft nie kryje się jednak ze swoimi motywami: koncentracja wysiłków tylko na Assassin's Creed Unity pozostawi „na lodzie” wielu fanów, którzy nie przeszli jeszcze na PlayStation 4 i Xbox One, a co za tym idzie - francuska firma dobrowolnie zrezygnowałaby ze sporych przychodów.
W ten sposób narodziło się Rogue, przeznaczone właśnie dla użytkowników PlayStation 3 i Xboksów 360 (oraz - jako bonus - dla posiadaczy PC, na początku przyszłego roku). Czasu na pracę na pewno nie było zbyt wiele, co widać na każdym kroku. Gramy na dobrą sprawę w „największe hity” z poprzednich odsłon. Wraca morska walka z AC4, mapa Nowego Jorku z AC3 czy kilka broni z AC4: Freedom Cry. W kampanii dla jednego gracza pojawia się kilka elementów „pożyczonych” z trybów sieciowych.
Zresztą tych nie ma w grze wcale, po raz pierwszy od kilku lat. Twórcy nie próbowali nawet zastosować nowego silnika z Unity, dopracowanego sterowania czy kooperacji. Główne danie stanowi bohater i jego misja. Całość brzmi może jak wykonane pośpiesznie Assassin's Creed: Revelations, które wydano, pracując równolegle nad bardziej zaawansowanym technicznie AC3. Revelations próbowało zakończyć wątki Ezio i przypomnieć niektóre z lubianych postaci, tak samo jak Rogue stara się dopiąć sagę Kenwaya.
Fabułę Rogue obserwujemy z punktu widzenia Irlandczyka imieniem Shay Patrick Cormac. Dawniej asasyn, teraz templariusz, oferuje nowe spojrzenie na nieco przewidywalny konflikt dobra (asasyni) ze złem (templariusze). Postać jest zadowolona ze swojej roli w zakonie skaczących po dachach zabójców, ale jej poglądy zmieniają się gwałtownie po udziale w pewnym znanym wydarzeniu historycznym.
„Dodanie asasynów w roli przeciwników wprowadza nieco świeżości do systemu walki.”
Cormack traci zaufanie do przełożonych, a jego okręt rozbija się. Szybko znajduje się w towarzystwie nowych przyjaciół - templariuszy. Co ciekawe, to ugrupowanie nie różni się zbytnio od swoich konkurentów. Nadal biegamy po mieście, odnawiamy lokalne zabytki i sklepy, rywalizujemy z lokalnymi gangami i tak dalej. Teraz robimy to jednak pod hasłem przywracania ładu i porządku, a nie po to, by wyzwolić ciemiężony lud. Jeśli walczymy z asasynami, to zazwyczaj z ich winy.
Transformacja pomiędzy stronami konfliktu nie jest do końca płynna, ale do opowieści przyciąga perspektywa spotkania starych znajomych. Carmac znajduje się w samym środku potyczki między Haythamem i Achillesem (jako prequel wydarzeń z AC3). Obie postacie zajmują wysokie stanowiska w swoich frakcjach i obie wystawią ideologie na najtrudniejsze próby.
W jednej z sekwencji musimy wyśledzić Adewale, znanego jako pierwszy oficer na statku z AC4, a także bohater w AC4: Freedom Cry. Spotkanie ma dość zaskakujący finał. Pojawia się Benjamin Franklin i dowiemy się również, dlaczego Achilles jest jednym z ostatnich przedstawicieli zakonu w okolicach Nowego Jorku.
Przedstawienie asasynów w roli przeciwników wprowadza nieco świeżości do systemu walki. W jednej z misji musimy zniszczyć magazyn, w którym asasyni przechowują trujący gaz - potencjalne zagrożenie dla ludności. Rywalizujemy z wrogami, stosującymi dobrze znane sztuczki: granaty dymne czy krycie się w zaroślach.
W niektórych przypadkach eliminujemy ukrytych wrogów za pomocą radaru i nasłuchiwania szeptów, co zapożyczono z jednego z trybów wieloosobowych. Mechanikę Hunter z morskich potyczek w AC4 zastosowano także na lądzie - jeśli za bardzo narozrabiamy, zaczną ścigać nas asasyni.
Nowy Jork pozostaje mało interesującą lokacją główną. Dodano kilka nowych obszarów, ale w większości otrzymujemy to samo, co w AC3. Już wtedy miasto było raczej nudne, z kilkoma charakterystycznymi miejscami godnymi uwagi. Ubisoft zdaje sobie sprawę, że większość czasu spędzimy na morzu. To właśnie tu gra prezentuje się świeżo, zwłaszcza na skutych lodem akwenach północnego Atlantyku.
Po raz kolejny otrzymujemy ogromny obszar do eksploracji, pełen wysepek i gór lodowych, wraków i fortyfikacji. Dzięki usprawnieniom okrętu będziemy mogli przedzierać się przez lód i wysadzać lodowe przeszkody. Jest też mniejszy obszar rzeczny, łączący ląd z wodą. Tutaj możemy wyskoczyć na ziemię, ustrzelić kilka bobrów, po czym podpłynąć do okrętu i postawić żagle.
Przygotowano też mnóstwo atrakcji dla fanów zbierania znajdziek, czego nie brakowało i w poprzednich odsłonach serii. Na graczy czekają mapy skarbów, miecze wikingów, zbroje templariuszy, totemy indian, a także standardowe fragmenty Animusa, skrzynie czy punkty synchronizacji. Mapę zdobią lodowe jaskinie i ośnieżone wioski, jak miniaturowe wersje miast Halifax i Albany. Znajdziemy sporo budynków od odnowienia, co szybko zapewni stabilny strumień przychodów.
Jednym z problemów może być fakt, że obok wielkiego świata pojawi się niewiele zawartości fabularnej. Jedna z dostępnych sekwencji pamięci składała się tylko z dwóch misji, a ujawniona wcześniej lista osiągnięć sugeruje, że sekwencji jest tylko sześć, czyli połowa tego, co zazwyczaj. Ubisoft nie pokazywał jednak zadań w czasach współczesnych - ponownie otrzymujemy jednak opcję opuszczenia Animusa i swobodnego zwiedzania biur Abstergo Entertainment.
Pewne jest, że osoby bez konsol nowej generacji znajdą w Assassin's Creed Rogue dużo atrakcji. A jeśli fabuła utrzyma poziom z prezentowanych fragmentów, to tytułem powinni zainteresować się także pozostali gracze, decydujący się najpierw wybrać do Paryża. Powodów do narzekań nie znajdą także osoby, które szukają po prostu kolejnej przygody w pirackich klimatach.
Rogue narodziło się na zebraniu zarządu, ale robi wszystko, by wybić się poza ten rodowód.