Recenzja Astro Bot. To już gra czy jeszcze demo technologiczne?
Na ratunek PlayStation.
Urocza maskotka PlayStation powraca, a wraz z nią gościnnie również inni członkowie wielkiej rodziny Sony. Tym razem jednak nie jest to ani bezpłatne demo technologiczne, ani produkcja przeznaczona wyłącznie na gogle PSVR. To pełnoprawny, komercyjny tytuł ekskluzywny z prawdziwego zdarzenia - ale czy na pewno?
Astro Bota nie trzeba przedstawiać wiernym fanom marki PlayStation, bo na pewno mieli już przyjemność go poznać. Inna rzecz, że wiele o nim powiedzieć się nie da - twórcy serii nigdy nie zgłębili za bardzo jego cyfrowej psychiki, pochodzenia i historii. Wiemy, że jest mały, słodki, a jego nadrzędną misją jest bronić PlayStation przed atakiem Kosmicznego Chuligana Nebuluksa - zielonego potwora, który wykrada podzespoły konsoli Sony i (nie mam co do tego żadnych wątpliwości) jest uosobieniem Xboksa.
Ponownie na próbę zostaje wystawiona nasza zręczność - zabawa polega w głównej mierze na dynamicznej walce i przemierzaniu usianych przeszkodami poziomów. Doświadczenie zostało wzbogacone o elementy eksploracyjne, w ramach których szukamy ukrytych znajdziek i ratujemy z opresji podobne do nas robociki (część z nich to robotyczne wersje znanych z gier Sony postaci). Całość osadzono w kolorowym, pełnym detali i niezwykle zróżnicowanym trójwymiarowym świecie.
Fizyka nie z tej ziemi
W trakcie gry odwiedzamy kilkadziesiąt różnych planet, na których panują nie tylko odmienne warunki atmosferyczne, ale i nierzadko zupełnie inne prawa fizyki. Dodatkowo za każdym razem wyposażeni jesteśmy w inną zdolność lub broń specjalną - możemy np. unosić się niczym balon, spowalniać czas, przyciągać metalowe części czy zamienić się w niezniszczalną kulę. I zapewniam: jest tego dużo, dużo więcej.
Nie przesadzę, mówiąc, że jest to jedna z najpiękniejszych gier, w jakie miałem dotąd okazję zagrać na konsoli PlayStation 5. Nie uświadczymy tu wprawdzie realistycznych animacji twarzy jak w The Last of Us 2 czy zapierających dech w piersiach krajobrazów rodem z Ghost of Tsushima, ale poziom szczegółowości, a przede wszystkim zaawansowana fizyka obiektów, destrukcja otoczenia oraz haptyczne popisy kontrolera były w stanie zrobić wrażenie nawet na takim starym wyjadaczu jak ja.
Bywa, że na ekranie wyświetlanych są setki obiektów (np. liście bądź kulki), a wszystkie oddziałują na siebie i reagują na nasze działania. Tym, co zdumiało mnie jednak najbardziej, były... wielkie, gumowe piłki, które uginają się pod naszym naciskiem w niezwykle wiarygodny sposób - chociaż ten element nie ma znaczenia dla rozgrywki, spędziłem dobry kwadrans, zachwycając się realistycznym odwzorowaniem rozciągliwej powierzchni. Warto dodać, że tych „cudów” możemy doświadczać w rozdzielczości 4K i wyjątkowo stabilnych 60 klatkach na sekundę.
Walka daje frajdę, ale skrywa sporo problemów
Walka stanowi ważną część zabawy, ale przez większość czasu nie jest specjalnie wymagająca. Wyzwaniem bywają pojedyncze segmenty, w których podczas starć musimy jednocześnie biec, skakać czy wykorzystywać dostępną zdolność specjalną. Największym sprawdzianem naszych zdolności są walki z bossami - te dostępne są zawsze na końcu odwiedzanych galaktyk, a także na wybranych planetach. Nie reprezentują może poziomu „soulsów”, jednak wymagają niezłej koordynacji i dobrego refleksu, przede wszystkim zaś są niesamowicie pomysłowe oraz zróżnicowane.
Tym, co może jednak umknąć w ferworze dynamicznej rozgrywki, jest rozczarowująco słaba inteligencja przeciwników. Nie mówię tu o bossach, których zachowania są w całości oskryptowane i zazwyczaj robią dobre wrażenie, lecz o szeregowych wrogach, których spotykamy podczas przemierzania planet. Jeśli na chwilę przystaniemy, zauważymy, że często wpadają oni na obiekty, bez końca drepczą w miejscu lub nie rozpoznają krawędzi terenu.
W pewnej misji, w której używamy broni zasięgowej, napotkałem jednak na błąd związany z namierzaniem pewnego typu latających wrogów - mimo celowania w nich, strzała i tak zawsze trafiała w innego przeciwnika (żabę), nawet, gdy ten był poza zasięgiem mojego wzroku - a jeśli jest to w istocie mechanika gry, to nie potrafię odgadnąć jej sensu. Delikatnym utrapieniem był też brak opcji zmiany czułości drążka w poziomie, ponieważ kamera obraca się w moim odczuciu zbyt wolno.
Ekskluzywna gra i typowe błędy
Błędów i niedociągnięć doświadczyłem zresztą w Astro Bocie więcej. Kilka razy, przechodząc z jednej powierzchni na drugą (np. z trawy na drogę), bohater zachowywał się tak, jak gdyby stał nad przepaścią. W grze dostępna jest ponadto specjalna planeta, stanowiąca rodzaj bazy wypadowej, którą możemy eksplorować z pomocą uratowanych wcześniej robocików. Kilkakrotnie zblokowały się one jednak i nie były w stanie do mnie dotrzeć. Musiałem ich wtedy znaleźć i każdego z osobna pięścią „przesuwać” we właściwą stronę.
Kilka razy obiekty unosiły się w powietrzu (i nie mówię tu o obiektach, które powinny się w powietrzu unosić), ale na całe szczęście po jakimś czasie same znikały. Zdarzały się też poważniejsze błędy - w jednej z zimowych lokacji gra nie zareagowała na moją obecność i nie załadowała dalszej części mapy. Męczyłem się kilkanaście minut, szukając czegoś, co mogłem przeoczyć i dopiero po zresetowaniu poziomu i przejściu go raz jeszcze, gra wreszcie wyświetliła brakujące elementy, umożliwiając mi ukończenie wyzwania.
Gra czy długie demo technologiczne?
Zacząłem recenzję od tego, że nowy Astro Bot jest tym razem pełnoprawnym, komercyjnym tytułem. To istotne, bo mimo że jego przejście zajmuje tyle, ile można oczekiwać od gry sprzedawanej w cenie dużej produkcji AAA, a poziomem zróżnicowania i dopracowania wyprzedza wiele pozycji tego typu, to przez cały czas miałem poczucie, że nie tyle gram w grę, co raczej biorę udział w wielkiej reklamie konsoli, którą już przecież kupiłem. Zabrakło charyzmatycznych postaci i angażującej opowieści - czegoś, co łączyłoby wydarzenia, popychało je do przodu i zostało z nami na dłużej.
Nasz robocik, chociaż przesłodki, nie jest specjalnie atrakcyjnym towarzyszem podróży - nadal nie został wyposażony w choćby zręby charakteru i w zasadzie niczego o nim nie wiemy. Nie jest łatwo to zrobić, gdy postać nie mówi, ale przecież bohaterowie starych gier LEGO również nie mieli głosu, a jednak byli w stanie się czymś wyróżnić, żartować i tworzyć relacje. Szkoda też, że twórcy nie spróbowali wykorzystać tych kilkunastu (w moim przypadku trzynastu) godzin zabawy, by opowiedzieć nam historię choćby tak prostą i naiwną, ale całkiem angażującą, jak w przygodach Ratcheta.
Podsumowanie
Mimo delikatnego rozczarowania nowym Astro Botem, wciąż uważam, że każdy posiadacz PlayStation 5 powinien w to zagrać. To jedna z nielicznych produkcji, które wykorzystują w pełni potencjał tej konsoli, pokazując, czym mogłyby być dziś gry wideo, gdyby ich twórcy chętniej sięgali po narzędzia przygotowane przez inżynierów z Sony. Ocenie graczy pozostawiam natomiast, czy jest to rzeczywiście „pełnoprawna gra” warta premierowej ceny, czy kolejny, choć tym razem znacznie dłuższy i bez wątpienia bardziej imponujący pokaz technologii.
Ocena: 8/10
Plusy: |
+ Przepiękne, zróżnicowane poziomy |
+ Pomysłowe i satysfakcjonujące walki z bossami |
+ Niezwykle zaawansowana, imponująca fizyka obiektów |
+ Szeroki wachlarz zdolności specjalnych i broni |
+ Jest co robić po ukończeniu głównego zadania |
+ Znakomite wykorzystanie potencjału kontrolera DualSense |
+ Płynna rozgrywka w 60 kl/s i 4K |
Minusy: |
- Nudny, pozbawiony charakteru bohater |
- Brak warstwy fabularnej, która spajałaby i popychała wydarzenia |
- Kilka irytujących niedociągnięć i błędów |
- Słaba SI przeciwników |
- Brak opcji zmiany czułości drążków |
Recenzja gry została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.