Recenzja filmu „Babilon”. Brad Pitt i Margot Robbie to za mało
Wielkie rozczarowanie.
Film „Babilon” próbuje podjąć temat dotyczący specyficznego klimatu w kinie hollywoodzkim w latach 20. XX wieku. Najnowsza produkcja Damiena Chazelle’a okazała się jednak wielkim rozczarowaniem. Zamiast solidnej rozrywki, otrzymaliśmy dłużący się spektakl, w którym nie wiadomo, o co właściwie chodzi.
Dobrze znamy świetne produkcje Damiena Chazelle’a. Są to przede wszystkim „Whiplash” i „La La Land”. Oba otarły się nawet o Oscara w kategorii najlepszy film. Najbliżej był chyba ten drugi, ponieważ podczas gali jeden z prowadzących popełnił kuriozalną pomyłkę i zamiast twórcom „Moonlight” wręczył statuetkę ekipie „La La Land”.
W tym roku „Babilon” otrzymał już Złotego Globa za najlepszą muzykę i jest typowany jako jeden z kandydatów do tegorocznych Oscarów. Myślę jednak, że tym razem ani reżyser, ani film raczej nie będą tak blisko zdobycia tej nagrody. „Babilon” ma zbyt wiele wad, których nie można przykryć świetną grą aktorską Brada Pitta, Margot Robbie, Olivii Wilde czy Tobey’a Maguire’a.
Warto przypomnieć, że w filmie „Whiplash” Chazelle przedstawił postaci Terenca Fletchera (J.K. Simmons) i Andrew Neimanna (Miles Teller), czyli nauczyciela gry na perkusji i jego ucznia. Z kolei w „La La Land” zaprezentował historię młodej aktorki Mii (Emma Stone) i marzącego o wielkiej karierze muzyka jazzowego Sebastiana (Ryan Gosling). „Babilon” także wpisuje się w koncepcję Chazella, która polega na opowiadaniu historii osób powiązanych z przemysłem muzycznym i filmowym, próbujących za wszelką cenę w nim zaistnieć.
Akcja rozpoczyna się od orgiastycznej sceny (trwającej prawie 30 minut!), w której uczestniczą przedstawiciele hollywoodzkiego świata. „Babilon” przenosi nas do lat 20. ubiegłego wieku. To czas, gdy branża filmowa odchodziła od niemych filmów na rzecz kina z dźwiękiem.
Bohaterowie „Babilonu” odpowiadają rzeczywistym pierwowzorom. Brad Pitt wystąpił jako gwiazdor kina niemego Jack Conrad (wzorowany na Johnie Gilbercie), a Margot Robbie wciela się w postać pierwszej hollywoodzkiej ikony seksu i kinematografii lat 20. XX wieku, czyli Nellie LaRoy (na bazie życiorysu Clary Bow). Zwłaszcza młoda aktorka przypomina o wczesnej fazie rozwoju wielkiego przemysłu filmowego. Nellie ma większość cech takich jak: euforyczność, wyuzdanie, przebojowość, które poniekąd charakteryzują „fabrykę snów”. Bohaterowie, a zwłaszcza Jack Conrad i Nellie LaRoy, próbują zaistnieć w świecie wielkiego kina.
Poza tym spotykamy wiele znanych hollywoodzkich postaci. Szczególnie spodobała mi się rola Tobey’a Maguire’a (który jest jednocześnie producentem filmu). Zagrał Jamesa McKaya, ale jego rola była wzorowana na Charliem Chaplinie. W „Babilonie” ma tłustą, poszarzałą twarz i cały czas jest odurzony narkotykami. Pełni on także funkcję przewodnika po świecie hollywoodzkich imprez i zepsutym moralnie podziemiu.
W filmie została przedstawiona także obłuda wyższych klas. Jest taka scena, w której Nellie LaRoy i Jack Conrad uczestniczą w rozmowie z przedstawicielami hollywoodzkiej socjety. Wszyscy toczą uczone dyskusje, a nasi bohaterowie nie potrafią podjąć z nimi dialogu. Wydźwięk „Babilonu” jest taki, że film to przede wszystkim medium uniwersalne, przeznaczone dla każdego. Wszyscy mogą oglądać filmy. I faktycznie można się z tym zgodzić, ale Chazelle pokazał to środowisko bardzo stereotypowo i sztampowo. Nellie wykrzykuje w trakcie przyjęcia „nie jesteście lepsi ode mnie” i na tym ta niezbyt oryginalna myśl się kończy.
Warto wspomnieć, że cały ten przemysł filmowy w „Babilonie” jest ważniejszy niż jeden czy dwóch aktorów. To samonapędzający się mechanizm, w którym zmieniają się tylko trybiki, ale system nieustannie pracuje. W filmie pojawia się rozmowa Conrada i dziennikarki Elinor St. John, świetnie zresztą zagraną przez Jean Smart. Recenzentka uzmysławia aktorowi, że gdy go zabraknie i jeśli zrezygnuje z pracy albo spróbuje wywrócić Hollywood do góry nogami, to nikt się tym nie przejmie. To niewątpliwie najmocniejsza scena tego filmu, zwłaszcza dzięki świetnej grze aktorskiej Smart.
Całości towarzyszy niesamowita i dynamizująca fabułę muzyka. Na tym właśnie polega styl Chazelle'a, ponieważ jego filmy są przede wszystkim dźwięczne i dzięki temu bardzo atrakcyjne. Tego nie zabrakło w „Babilonie”. Nie ważne, czy to jazz, czy płyty Enrico Caruso – muzyka dodaje jego filmom niesamowitego klimatu, dobrze wkomponowując się w historię i stanowiąc jedność z narracją.
Myślę, że scenariusz „Babilonu” jest przede wszystkim nieczytelny. Nie pozwala zaczepić się o żaden punkt, wątek i postać. Niezwykle pędzi, mimo że trwa ponad 3 godziny! W tym szaleńczym tempie zmierzamy do prostego i rozczarowującego zakończenia. Rozmowy bohaterów schodzą na jakieś banały, a w filmie pojawiają się wydłużone sekwencje. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy jest to zabieg celowy. Czy chaos stworzony na ekranie ma wskazywać na realia Hollywoodu w latach 20.? Nawet gdyby taki był cel reżysera, to jestem przekonany, że można było to zrobić znacznie lepiej.
Jestem bardzo zawiedziony. Spodziewałem się, że kolejna produkcja Chazelle’a będzie hitem. Sądziłem, że „Babilon” będzie niezaprzeczalnym dowodem potwierdzającym unikatowy i niepowtarzalny styl reżysera. Film jest jednak rozczarowaniem, chociaż – jak wszystkie jego produkcje – zapowiadał się fenomenalnie. Jest potwornie długi, pełen truizmów i błahostek. Myślę, że nie warto marnować trzech godzin na ogladanie „Babilonu”.
Ocena: 5/10
Premiera w Polsce: 20.01.2023 - Gdzie obejrzeć: kino - Długość filmu: 3 godziny 9 minut Rodzaj: dramat - Reżyseria: Damien Chazelle - Scenariusz: Damien Chazelle - Muzyka: Justin Hurwitz - Występują: Brad Pitt, Margot Robbie, Jean Smart, Olivia Wilde, Diego Calva, J.C. Currais, Jimmy Ortega, Marcos A. Ferraez, Shane Powers, Phoebe Tonkin, Troy Metcalf, Jovan Adepo, Hansford Prince, Telvin Griffin, Cutty Cuthbert, Albert Hammond Jr., Flea, Bregje Heinen.