Basement Crawl - Recenzja
Nie, dziękuję.
Basement Crawl od polskiego studia Bloober Team to prawdziwy next-gen. Nic tu nie działa poprawnie, rozgrywka zaprojektowana jest w sposób fatalny i pozbawiony logiki, gra jest nudna i brzydka. Jedną z nielicznych zalet jest na szczęście dobrze działająca opcja zamknięcia aplikacji.
Grę rozpoczyna ciekawa, choć ponura i przytłaczająca animacja, w której babcia opowiada wnuczce o niebezpieczeństwie zewnętrznego świata. Szybko jednak okazuje się, że to pic na wodę, ponieważ poruszone w krótkim filmiku wątki i postawione pytania nie mają żadnego odzwierciedlenia w dalszej części zabawy. Basement Crawl, zgodnie z zapowiedziami, nie zawiera kampanii dla jednego gracza.
Jedynym celem tego wprowadzenia jest chyba zbudowanie atmosfery dla sieciowych rozgrywek. Ale atmosfera jest odpychająca, budząca jakieś nieprzyjemne emocje - słysząc dziwne stukotania i dźwięki w menu i podczas właściwej partii mamy ochotę zasłonić uszy i zamknąć oczy. To jedna z tych gier, w towarzystwie których można poczuć się po prostu nieprzyjemnie.
Zamiast rozweselać, dawać pozytywną energią fajną zabawą, Basement Crawl jest jak gwóźdź przypadkowo wbity w palec albo jak zwisający opuszek urżnięty kuchennym nożem podczas krojenia cebulki do obiadu. Nieprzyjemne skojarzenia, prawda?
Czas dowiedzieć się, jak wygląda rozgrywka. Otóż, nie jest to łatwe. Gdy po wspomnianej animacji trafimy wreszcie do głównego menu, otrzymujemy tylko dwie opcje: rozgrywkę lokalną oraz globalną. Szybko klikam tu i tam, by rozpocząć właściwą zabawę i poznać Basement Crawl.
Niestety, rozgrywka lokalna umożliwia jedynie wspólne granie przy jednym telewizorze ze znajomym. Tu nie tylko nie ma kampanii, ale nie ma żadnej opcji dla pojedynczego gracza - żadnej możliwości zagrania z komputerowym przeciwnikiem, sprawdzenia mechaniki czy poznania poziomów. Tutorial ograniczony jest do prostych plansz, z których nic nie wynika. Szybko więc kierujemy się w stronę rozgrywki globalnej, by wreszcie zmierzyć się z graczami z całego świata. Ale przeżywamy kolejne rozczarowanie - opcje sieciowe ograniczone są do minimum, a cel zabawy kompletnie nieznany.
„Zamiast rozweselać, dawać pozytywną energią fajną zabawą, Basement Crawl jest jak gwóźdź przypadkowo wbity w palec.”
Na liście dostępnych gier widzimy jedynie informację o wybranej planszy oraz trybie. Do wyboru: „każdy na każdego”, a także „drużyna na drużynę”. Nie wiemy, jaki jest cel, ile partia potrwa, kto wygrywa, kto przegrywa, jak liczone są punkty w przypadku drużyn, i tak dalej. Pozostaje więc dołączyć do spotkania, z nadzieją, że przynajmniej rozgrywka dostarczy jakichś wrażeń i poprawi nasz ogólny nastrój.
W praktyce jest odwrotnie. Basement Crawl to nieudany klon kultowego Bombermana, mający z nim tyle wspólnego, że kopiuje klasyczne rozwiązania znane z oryginału. Trafiamy na planszę, zbudowaną na siatce, która odzwierciedla coś w rodzaju szachownicy - co drugie pole zbudowane jest z materiału, który nie ulega zniszczeniu, a w pozostałych polach postawione są drewniane skrzynie. Poruszamy się postacią - jedną z czterech do wyboru - i podkładamy bomby. Bomby wybuchają niszcząc skrzyneczki, w których ukryte są różne ulepszenia. Oprócz tradycyjnej bomby, mamy też do dyspozycji ładunek specjalny. A do tego możemy kopać i rzucać tym, co trafimy na naszej drodze.
Domniemanym i jedynym celem jest zabicie przeciwnika. Zaczynamy w różnych rogach planszy i najpierw niszczymy skrzyneczki, a potem dobieramy się do wrogiej postaci tak układając bomby i ładunki, by przeciwnik spłonął w ogniu śmiertelnym. Nie ma w tym jednak za grosz logiki. Nie możemy podejść do rozgrywki taktycznie, ponieważ mnogość ładunków i przedmiotów porozrzucanych po planszy wprowadza chaos i tak naprawdę nie wiemy, co do czego służy i jakie ma zastosowanie. Rozgrywka jest mało przejrzysta i udziwniona. Co gorsza, przeciwnik widzi dokładnie, jakiego rodzaju ładunek postawiliśmy. Nie zaskoczymy go zatem silną pułapką; nie jesteśmy w stanie nawet przemyśleć ataku i obrony, rozkładając na przykład w jednym miejscu pułapkę, a w drugim bombę, by zmusić przeciwnika do określonych ruchów.
Całość więc tylko pozornie sprowadza się do przemyślanego stawiania bomb, a tak naprawdę opiera się na zręczności w przemieszczaniu się i podkładaniu bomb gdzie się da - to w zasadzie tyle. Gdy nam się znudzi, a nastąpi to szybko, możemy opuścić partię w każdej chwili, za co zresztą nie ponosimy żadnej istotnej konsekwencji. Ranking graczy jest wydmuszką i w żaden sposób nie motywuje do rywalizacji. Brakuje tu nawet czatu czy prostych opcji zdefiniowanych komend, które pozwalałby przekazać innym graczom jakieś informacje, o emocjach nie wspominając.
Jeszcze gorzej wygląda założenie własnej gry i zaproszenie znajomego. Nie tylko nie widzi on planszy, na której rozegra się partia (co zresztą nie ma znaczenia, bo wszystkie plansze są w praktyce takie same), ale nawet trybu rozgrywki. Nie mamy żadnych dodatkowych możliwości konfiguracji - choćby ograniczenia liczby graczy (np. do dwóch lub czterech), czasu partii czy celu (np. do 40 zabić). Wspólne granie z jednej kanapy jest prostsze, ale jedyną atrakcją takiego spotkania jest rozmowa z drugim graczem na temat absurdalności rozgrywki, a kropką nad „i” wszystko mówiące spojrzenia i wykrzywione w grymasie usta.
Przy tym wszystkim Basement Crawl pełne jest błędów technicznych i problemów z dołączeniem do zabawy. Przekładana premiera nie pomogła twórcom, a tytuł wydaje się zwyczajnie niedorobiony, nieprzetestowany i nieudolnie wydany. W kilka dni po premierze system łączenia z innymi graczami nie działa poprawnie, właściwie uniemożliwiając regularną zabawę. Studio zapowiedziało wyeliminowanie błędów i wprowadzenie poprawek, lecz niewiele to pomoże projektowi - prawdziwe problemy kryją się o wiele głębiej, w samych założeniach i koncepcji rozgrywki.
Basement Crawl nie jest grą, do której chce się wracać. Ba, nie jest grą, którą w ogóle warto uruchamiać. Dawno nie spotkałem się z produktem tak koszmarnie wykonanym, nieprzemyślanym i pozbawionym sensu.