Battle royale - pożegnanie z survivalem
Igrzyska śmierci.
DayZ do dziś pozostaje moją ulubioną grą survivalową, mimo że odinstalowałem ją kilka miesięcy temu. Brak znaczącej poprawy optymalizacji i powolny rozwój bolą, co nie zmienia faktu, że założenia rozgrywki właśnie w tej produkcji są najlepsze.
Przepisem na sukces jest tu bowiem prostota. Eksplorujemy, zdobywamy broń i zasoby, a później dalej eksplorujemy, by szukać obcych graczy, chować się przed ich wzrokiem i próbować urządzać zasadzki. Nic innego w zasadzie się nie liczy.
Produkcje survivalowe pojawiające się już po złotej erze DayZ stawiały jednak w centrum zabawy także inne elementy, a przede wszystkim szeroko pojęty crafting. Tworzenie przedmiotów i budowa bazy stały się równie ważne, co rywalizacja, a może nawet ważniejsze.
Kiedy logujemy się do Rust czy Conan Exiles, by wydobyć 300 sztuk kamienia i postawić dodatkowe ściany budynku, to już bardziej praca i obowiązek niż zabawa. Można zatęsknić za czymś mniej zobowiązującym - i tu zwracamy uwagę na gry typu „battle royale”.
W skrócie - chodzi tylko i wyłącznie o rywalizację z innymi graczami w dużej lokacji. Trafiamy na wielką mapę, musimy znaleźć broń, a następnie zatroszczyć się o to, by jak najdłużej pozostać przy życiu. Przy odpowiednim wysiłku znajdziemy się w czołówce uczestników, którym uda się dotrwać do finału meczu, gdy na niewielkim obszarze pozostaje tylko garstka ze stu zawodników. Wygrywa ten, kto przeżyje jako jedyny.
To wyjątkowo nieskomplikowane - i o to właśnie chodzi. Produkcje takie jak H1Z1: King of the Kill czy lepsze jakościowo PlayerUnknown's Battlegrounds to coś idealnego dla graczy, którzy cenili sobie w DayZ czy innych survivalach przede wszystkim emocje związane ze spotykaniem obcych, wrogo nastawionych użytkowników.
Battle royale to esencja PvP - walk między graczami. Jest pozbawiona elementów, którzy fani rywalizacji uznają za zbędne. Nie musimy więc szukać jedzenia, przejmować się ewentualnymi chorobami czy zombie albo dziką zwierzyną.
Rozgrywka w takich tytułach to większe napięcie i częstsze skoki poziomu adrenaliny. Tutaj nie ma żadnych wątpliwości, że ktoś, kogo zauważymy na horyzoncie czy obok jakiegoś budynku, ma wrogie zamiary.
Battleground wiele robi jednak lepiej od konkurencyjnego H1Z1 - jest bardziej dopracowane, a sterowanie jest intuicyjne. Przede wszystkim jednak, na początku meczu możemy wybrać, w którym miejscu chcemy wyskoczyć z samolotu na teren wyspy, co ma ogromne znaczenie. Dzięki temu determinujemy, jak naprawdę będzie wyglądać rozgrywka.
Chcemy spokojnie poszukać broni, bez większego stresu i możliwie z dala od innych? Wystarczy poszybować w stronę małej grupy budynków czy nawet samotnego domu, znajdujących się w dużej odległości od większych miasteczek czy baz wojskowych.
Z drugiej strony, niezwykle łatwo zagwarantować sobie też ryzykowną i trudną przeprawę, lądując po prostu na blokowisku czy przy innym w miarę sporym zabudowanym terenie - takie miejsca najczęściej przyciągają wielu graczy, więc walka zaczyna się niemal od razu. Nie ma czasu do stracenia, bo wszyscy od razu rzucają się na poszukiwanie broni w najbliższym miejscu i zaczynają polować na pozostałych.
Przewagą gier battle royale jest też fakt, że nie trzeba poświęcać im wiele czasu. Mecz - przynajmniej w Battlegrounds - nigdy nie trwa dłużej niż 30 minut. Jeżeli zginiemy wcześniej, po prostu klikamy jeden przycisk, by przejść do menu i wyjść z gry, lub rozpocząć nową rundę.
Ten spopularyzowany całkiem niedawno gatunek zastąpił wielu użytkownikom typowe, klasyczne produkcje survivalowe. Trudno się dziwić, kiedy w porównaniu wydają się mniej ekscytujące, o ile zależy nam na konfrontacji z obcymi graczami. Gry typu Ark czy Rust oczywiście nie znikną i będą dalej cieszyć się uznaniem części odbiorców, ale samotne wilki i fani PvP wybiorą „igrzyska śmierci”. Zapewne już to zrobili.