Battlefield 3: Aftermath - Recenzja
Dogrywka?
DICE, szwedzkie studio odpowiedzialne za Battlefielda, ma wyjątkowy talent. Gdy któryś z dodatków do flagowej serii zapowiada się świetnie, często okazuje się być przeciętny. Gdy z kolei proponuje rozszerzenie, które wnosi nieco świeżości i nie do końca pasuje do założeń gry, okazuje się strzałem w „dziesiątkę”. Po przereklamowanym dodatku „Armored Kill” i bardzo dobrym „Close Quarters”, czas na Battlefield 3: Aftermath - DLC, które okazuje się po prostu nijakie.
Battlefield 3: Aftermath (pol. „Dogrywka”) zaczyna się od trzęsienia ziemi, ale nie w wydaniu znanym z filmów Hitchcocka. Akcja rozgrywa się w powojennym, irańskim Teheranie, który nawiedziły dodatkowo silne wstrząsy sejsmiczne. Co jakiś czas nadal odczuwamy je podczas rozgrywki. Ten kluczowy zabieg, który być może miał dodać zabawie dreszczyku emocji, okazuje się po prostu szkodnikiem. Rzeczywiście, trzęsienia ziemi potrafią utrudnić i uprzykrzyć celowanie, a strzał w głowę z kilometra, gdzie liczy się każdy szczegół staje się tytanicznym wyzwaniem. Całość jednak nie ma za grosz klimatu. Taki jest właśnie „Aftermath” - wszystkie wprowadzone nowości trudno ocenić inaczej, niż jako mocno przeciętne.
Przykład? W dodatku wprowadzono nietypową broń - kuszę. To prawda, że doświadczony gracz, który wyczuje sprzęt, może siać przy jej pomocy spustoszenie. Musi jednak znaleźć odpowiednie miejsca do strzelania z ukrycia (popularne „kampienie”), a tych na mapach „Aftermath” nie jest zbyt wiele. Ponadto wielbiciel kuszy musi mieć stalowe nerwy. Nie jest to szybka broń, a jej główną zaletą - dzięki której sprawia lepsze wrażenie od najsłabszych snajperek - jest ciche działanie. Zabawnie jest też widzieć biegających zygzakiem przeciwników, którzy czekają na przeładowanie kuszy. Często podbiegałem do delikwentów i chlastałem ich nożem.
„Dodatku nie ratuje tryb Scavenger, który miał stanowić o sile Battlefield 3: Aftermath.”
Oczywiście, wszystkie elementy, których nie udało się sprawnie wprowadzić do gry, dałoby się jakoś przełknąć, gdyby rewelacyjne okazały się wszystkie nowe mapy. Jak już wspomniałem, działania wojenne przenoszą nas do Teheranu. Nie można odmówić sugestywności krajobrazu zniszczonego miasta, co potęgują charakterystyczne, żółto-brązowe barwy i brudni, zakrwawieni wojacy, w podartych ubraniach. Spośród czterech nowych map poprzeczkę wysoko stawiają tylko Epicenter i Azadi Palace.
Epicenter jest chyba najbardziej dopracowana. Odnalazłem tu mnóstwo zakamarków, w których przy odpowiednim kamuflażu ciężko było mnie zauważyć. Dzięki dość sporej otwartości terenu w centrum mapy, łatwo wykonuje się zasadzki. Do każdej większej lokacji prowadzą różne drogi - szkoda tylko, że nie ma zbyt dużo miejsca dla pojazdów, w tym nowego, opancerzonego w chałupniczy sposób busa.
„Cieszę się, że nie zapomniano o trybie Gunmaster, wprowadzonym w dodatku Close Quarters.”
Azadi Palace przypomina z kolei połączenie rewelacyjnych map - Gulf of Oman i wielopłaszczyznowej Sharqi Peninsula z drugiej części Battlefielda (oraz dodatku „Back to Karkand”). Jest to również mapa bardziej „skompresowana”, choć nie tak duszna jak lokacje z „Close Quarters”. Jest tu też najmniej irytujących detali w postaci wystających, niewidocznych i blokujących poruszanie się przedmiotów. A to niestety jeden z największych grzechów wszystkich nowych map w „Aftermath”. W rozgrywce o takim tempie jest to niedopuszczalne.
Cieszę się, że nie zapomniano o trybie Gunmaster, wprowadzonym w dodatku „Close Quarters”. Świetnie spisuje się na Azadi Palace. Ale na zauważalnie słabszych mapach Talah Market (miejscami do złudzenia przypomina Grand Bazaar) i Markaz Monolith nie sprawdza się już tak dobrze. Obu mapom brakuje odpowiedniego wyczucia. Bez względu na to, czy grałem w Conquest, Rush czy w nowym trybie Scavenger - mają syndrom ciepłego piwa, czyli pić się da, ale niekoniecznie sprawia to przyjemność.
Dodatku nie ratuje wspomniany tryb Scavenger, który miał stanowić o sile Battlefield 3: Aftermath. To po prostu tryb Conquest, czyli zajmowanie i utrzymywanie punktów strategicznych na mapie, tyle że dodaną koniecznością odnajdywania broni w terenie. Po każdym odrodzeniu posiadamy tylko pistolet, nóż i granaty, a lepszy sprzęt musimy gdzieś znaleźć. Doprowadza to też do kuriozalnych sytuacji, kiedy do jednego karabinu biegnie trzech „naszych”, a za winklem czeka uśmiechnięty przeciwnik, który zmiata wesołą zgraję celnymi strzałami w głowę.
Każdą broń podnosi się poprzez przytrzymanie przycisku przez około sekundę, teoretycznie więc musimy się na chwilę zatrzymać. Szybko dostrzegłem nowy typ gracza - zbieracza. „Zbieracz” ma w nosie główne cele drużyny - woli biegać po okolicy, aby zabrać wszystkim najlepsze spluwy. Pomysł z przytrzymaniem przycisku, by podnieść broń, zapewne miał wyeliminować szybkie zbieranie przez przebiegnięcie nad sprzętem. Ostatecznie, przy odrobinie wprawy i ćwiczeniach, i tak da się to zrobić. Szkoda, bo ginie w tym wszystkim część adrenaliny.
„Aftermath” cierpi również na karygodną w świecie sieciowych strzelanek chorobę - złe rozmieszczenie losowych punktów odrodzenia (respawnu). Mapy z najnowszego dodatku nie narzekają na brak większych przestrzeni, więc jest to dla mnie tym bardziej niezrozumiałe. Ciasnota korytarzy z „Close Quarters” w pewien sposób tłumaczyła tę niedogodność, ale w przypadku „Aftermath” zbyt często jesteśmy rzucani prosto pod lufę przeciwnika.
„Często daje też o sobie znać niedopracowanie lokacji pod kątem technicznym.”
Często daje też o sobie znać niedopracowanie lokacji pod kątem technicznym. Kilkukrotnie zauważyłem przeciwników wtopionych w ziemię tak mocno, że wystawała im tylko głowa. Nie jest to spowodowane cheatami, z którymi zresztą studio DICE walczy wciąż niewystarczająco skutecznie. W poprzednich dodatkach i podstawowej wersji gry takich cyrków nie zauważyłem.
Posiadacze dedykowanej grze Battlefield 3 usługi Premium zapoznają się z „Aftermath” w ramach swojego konta, które gwarantuje automatyczny dostęp do wszystkich dodatków. Na pewno ucieszą ich przynajmniej dwie nowe mapy. Co z pozostałymi miłośnikami serii? Niestety, wspomniane dwie dobre mapy za 40 - 50 zł (cena w chwili premiery) to zdecydowanie za dużo, aby można było polecić nowe DLC z czystym sumieniem.