Battlefield 4 - Recenzja
Teoretyczna „lewolucja”.
Electronic Arts nie kazało długo czekać na kolejną część Battlefielda. Przyłożenie większej wagi do kampanii dla pojedynczego gracza oraz tak zwane „Levolution” miały okazać się najsilniejszymi stronami produkcji szwedzkiego DICE. Ostatecznie są to najsłabsze elementy gry. Na szczęście, Battlefield 4 wciąż przynosi wiele radości w swej klasycznej formule - dopracowanym i wciągającym trybie multiplayer.
Twórcy zapowiadali niebanalną, dojrzałą rozgrywkę w kampanii fabularnej. Gracze mieli otrzymać możliwość wydawania rozkazów na rozległych terenach, przypominających te z trybów sieciowych. Ciężko w to uwierzyć, ale pod względem rozgrywki dla jednego gracza czwarta część Battlefielda odnotowuje wyraźny krok wstecz w porównaniu do poprzedniej odsłony. Największymi bolączkami okazują się tu bowiem podstawowe problemy, które nie powinny zaistnieć w tego rodzaju wysokobudżetowym tytule.
Rozkaz możemy wydać tylko jeden. Polega on na atakowaniu zauważonych przeciwników. Nie ma mowy o wysłaniu naszych kompanów w dane miejsce i nakazanie im samodzielnego przeszukiwania terenu. Gdy już jednak zauważmy wroga i wydajemy polecenie, towarzysze ochoczo otwierają ogień od razu, bez żadnego pomyślunku i strzelają na oślep. Na palcach jednej ręki można policzyć sytuacje, w których okazują się skuteczni. Zasadniczy problem ze sztuczną inteligencją istnieje także po drugiej stronie - wrogowie pchają się głupawo pod lufę, zupełnie nie zważając na ostrzał dokładnie z jednego punktu.
„Wrogowie pchają się głupawo pod lufę, zupełnie nie zważając na ostrzał dokładnie z jednego punktu.”
Projekty poziomów również pozostawiają wiele do życzenia. Przypominają raczej te znane z dodatku „Walka w zwarciu” do Battlefielda 3, niż otwarte poziomy w stylu „Zatoki Omańskiej” czy tegorocznego „Oblężenia Szanghaju”.
W większości jesteśmy więc prowadzeni po ciasnych korytarzach lub wąskich przesmykach, które próbują udawać większe przestrzenie. W jednym z poziomów próba wydostania się poza granice przewidziane przez twórców, skończyła się przeniknięciem przez tekstury i upadkiem w takie miejsce, z którego nie dało się już wydostać. Pomogło tylko wczytanie stanu gry. Chlebem powszednim jest także zła detekcja kolizji i notoryczne klinowanie się w najmniej spodziewanych miejscach.
Wszystkie te problemy osłodzić mogłaby tylko wciągająca historia, ze świetnie zarysowanymi postaciami. Tak jednak nie jest. Główny bohater, którego poczynaniami kierujemy, jest niemową; za to nasi towarzysze odwrotnie - co i rusz rzucają podwórkową łaciną. Wszystko to okraszone jest wymyślonym chyba na szybko i nie porywającym konfliktem z Chinami, któremu oczywiście trzeba zapobiec.
Ach, no i jest jeszcze kobieta. W polskiej wersji językowej w rolę wcieliła się Joanna Jabłczyńska. Poczynania aktorki są na tyle teatralne i po prostu nieinteresujące, że aż chce się włączyć oryginalne, angielskie głosy. Takiej możliwości jednak nie miałem i byłem skazany na polski dubbing, w wielu miejscach brzmiący bardzo amatorsko. Jedynie posiadacze wersji konsolowych mają możliwość zmiany języka.
Trzecia część Battlefielda również nie błyszczała pod względem fabularnym, lecz w ostateczności mogła zainteresować graczy, którym nieszczególnie zależało na zabawie w sieci. Kampania w Battlefield 4 nie jest nawet przyzwoita, a niecałe pięć godzin przypomina raczej pracę twórców modyfikacji niż wysokobudżetowy tytuł dla szerokiego spektrum odbiorców. Jeśli nie jesteśmy więc zainteresowani częścią sieciową Battlefielda, zwyczajnie należy ten tytuł omijać szerokim łukiem.
„Battlefield 4 proponuje graczom jedne z najciekawiej zaprojektowanych map, które wyraźnie koncentrują się na rozgrywce dużo dynamiczniejszej i mniej taktycznej.”
Rodowodem serii jest jednak multiplayer. Co prawda, rzekoma rewolucja o nazwie „Levolution”, prowadząca do zmiany konstrukcji map, pozostawia odrobinę do życzenia, jednak całościowo - tryb sieciowy Battlefielda 4 nie zawodzi.
Można zatem wysadzić tu ogromną tamę, zniszczyć wielkie anteny lub całkowicie powalić ogromny wieżowiec. I rzeczywiście, wygląda to szalenie efektownie. W praktyce jednak nie da się odczuć w zachowaniach graczy jakiejś cząstki chaosu spowodowanej zmianami, a nowo powstałe miejsca są szybko przyswajane i nie mają ogromnego wpływu na to, jak wygląda rozgrywka. Dużo bardziej cieszy fakt, że w przeciwieństwie do trzeciej części gry, możemy zniszczyć większość ścian budynków w zasięgu wzroku. Czołgiści się ucieszą.
Battlefield 4 proponuje graczom jedne z najciekawiej zaprojektowanych map, które wyraźnie koncentrują się na rozgrywce dużo dynamiczniejszej i mniej taktycznej. Zabawa nabrała znacznie większego tempa, co wychodzi serii na dobre. Spośród wszystkich map, a tych jest dziesięć, jako słabą można wymienić tylko „Operację Blokada”. Sprawia wrażenie odmiany „Operacji Metro”, i potwierdza przekonanie, że Battlefield w ciasnych korytarzach zbyt często dostaje zadyszki. Pozostałe lokacje to jednak majstersztyk, głównie w połączeniu ze zmieniającymi się warunkami pogodowymi.
Nowe mapy mogą przypaść do gustu głównie entuzjastom piechoty. Dość wyraźnie odczuwalne jest spłycenie roli pojazdów. O ile czołgi potrafią jeszcze zrobić różnicę, to helikoptery i myśliwce zdają się zepchnięte na dalszy plan. O losach rozgrywki stanowi zatem głównie piechota. Patrząc na historię dodatków do Battlefielda 3, pozostaje mieć nadzieję, że któryś z dodatków skoncentruje się także na pojazdach.
Rozgrywka sieciowa w dużej mierze przypomina tę znaną z poprzedniej części. Większy nacisk położono jednak na odpowiednie zrównoważenie broni palnej, dzięki czemu łatwo odnieść wrażenie, że w bezpośrednim starciu każdy ma równe szanse i wszystko zależy od czyichś umiejętności, a nie giwery, którą dzierży w ręku. Do wyboru mamy ponownie cztery klasy, o jasno określonych podstawowych funkcjach. Tym razem każda z nich jest elastyczniejsza. Wiele z gadżetów nie jest sztywno przypisanych do danej klasy, jak miało to miejsce w poprzedniej części.
Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wcielić się w „Dowódcę”, który powraca po apelach miłośników serii. Tryb jest dostępny co prawda dopiero od 10 poziomu doświadczenia, jednak pułap ten możemy osiągnąć w kilka, kilkanaście godzin. Innymi, nowymi trybami są „Neutralizacja” oraz „Unicestwienie”. Pierwszy z nich polega na starciu dwóch niewielkich drużyn. Runda kończy się po wybiciu w pień zespołu przeciwnika lub podłożeniu bomby w jednym z dwóch wyznaczonych miejsc.
„Unicestwienie” odbywa się już na rozleglejszych mapach z udziałem pojazdów i polega tylko na przechwyceniu bomby położonej w losowym miejscu mapy i wysadzeniu trzech baz wroga. Wygrywa ta drużyna, która zniszczy bazy. O ile pierwszy ze wspomnianej dwójki trybów przynosi bardzo dużo emocji i może przebić się do rozgrywek e-sportowych, o tyle drugim rządzi chaos, zwłaszcza gdy na serwerze znajduje się więcej osób. Prawdopodobnie z tego powodu nie cieszy się obecnie zbyt dużą popularnością.
Jednocześnie, jest to chyba jedna z największych wad Battlefielda 4 - wad, którą odczują przede wszystkim weterani serii. Grze brakuje czegoś wyjątkowego, jakiegoś świeżego pomysłu, który skutecznie zabierze część użytkowników z serwerów „Podboju”. Ten nadal sprawia taką samą, a - dzięki większej dynamice rozgrywki - może nawet większą frajdę. Ale dla doświadczonych graczy może to być za mało. Szkoda też, że nie pokuszono się o zaimplementowanie niektórych trybów, znanych z kilku dodatków do poprzedniej odsłony.
Osłodą niezbyt zmienionej rozgrywki pozostaje w tym momencie tylko oprawa, która robi niesamowite wrażenie na najwyższych detalach. Strona wizualna nie tyle ilustruje to, czym powinna być już „trójka”, ale raczej czym po prostu nie mogła być. Piękne widoki docenią jednak posiadacze najmocniejszych pecetów, a w niedalekiej przyszłości - konsol PlayStation 4 i Xbox One. Po obniżeniu graficznych detali do minimalnych, tytuł wygląda wręcz tak samo jak część trzecia, co wcale wadą nie jest. Zaskakuje jednak implementacja w grze tylu rozmyć oraz efektów świetlnych - po obniżeniu szczegółów łatwiej namierzyć przeciwnika, a przecież o to w sieciowych strzelaninach chodzi.
Rozgrywce multiplayer brakuje zatem nieco świeżości, co stara się tuszować znakomita oprawa i szumnie zapowiadane, a nieco rozczarowujące „Levolution”. Weterani serii otrzymują być może niewiele więcej ponad nowe mapy i ulepszoną grafikę, lecz są to naczynia powiązane. To po prostu kolejny, świetny Battlefield. Gra wciąż na wskroś sieciowa, bo kampanii dla jednego gracza nie sposób komukolwiek polecić. A szkoda.