Beat Cop - Recenzja
Nudne życie krawężnika.
Patrząc na przedstawienie świata w Beat Cop, łatwo odnieść wrażenie, że twórcy chcieli czerpać inspirację z filmów i seriali o policjantach z lat osiemdziesiątych. Odniesienia do amerykańskich hitów można faktycznie dostrzec, ale to za mało, gdy rozgrywka okazuje się zbyt powtarzalna i nie zachęca do kontynuowania przygody.
Twórcy przedstawiają historię detektywa Kelly'ego zdegradowanego do roli „krawężnika”. Ma on niecały miesiąc na rozwiązanie sprawy kradzieży diamentów, która złamała jego karierę. Patrolując przydzielony rewir bohater próbuje ustalić, co dokładnie się stało, przy okazji dbając o prawo i porządek na nowojorskiej ulicy.
Widać tu wspomniane wcześniej nawiązania do kina lat osiemdziesiątych - fabuła obraca się wokół zgryźliwych, sarkastycznych i dwuwymiarowych postaci. Główną metodą komunikacji jest nieustanne uwłaczanie sobie, które działałoby całkiem nieźle w filmie, jednak po paru godzinach rozgrywki zwyczajnie męczy.
Humor waha się od nieśmiesznego po zwyczajnie obrzydliwy. Dywagacje na temat dumy z posiadania penisa, dziesiątki niesmacznych dowcipów o seksie i żarty bazujące na ogranych stereotypach serwowane są co chwilę.
Nie brakuje też postaci o poglądach rasistowskich, choć w tym aspekcie twórcy zachowali się, jakby chcieli oddać klimat epoki i jednocześnie być politycznie poprawni - obelżywe określenia Włochów i czarnoskórych gangsterów są mocno ugrzecznione. Jednocześnie nikt nie ma problemu, by raz za razem używać barwnych określeń części intymnych.
Niemal każdego dnia musimy wystawić określoną liczbę mandatów, pogonić wandali czy złapać paru złodziei, a do tego pomóc przedstawicielom lokalnej społeczności, z ich często mocno nietypowymi problemami. W trakcie trzech tygodni będziemy szukali więc aktora porno, polowali na zbiegłego nazistę i usuwali przerośnięte karaluchy z lokalnej jadłodajni. Jeśli zabraknie nam pieniędzy wykonamy z kolei kilka zleceń dla mafii i lokalnego gangu, usuwając ślady, tropiąc kapusiów i zdrajców.
Pomysły na większość misji są ciekawe, ale zadania sprowadzają się do porozmawiania z kilkoma osobami lub rozegrania prostej mini-gry. Wiele ma także obostrzenia czasowe, zmuszając do niezbyt intuicyjnego i przyjemnego biegania. Nie zawsze też wiemy, gdzie szukać dowodów, poszukiwanej osoby, czy samochodu - Kelly jest w końcu byłym detektywem, powinien całkiem sprawnie rozwiązywać zagadki. Sęk w tym, że wiele podpowiedzi jest niejasnych albo wprost błędnych.
Beat Cop ogranicza też naszą swobodę. Niemal wszystkie dialogi to wymiany zdań, które musimy po prostu przeklikać, a w sytuacjach, gdzie mamy do wyboru jedną z dwóch opcji, często okazuje się, że decyzja jest pozorna, w końcu i tak musimy skorzystać z prawidłowej, zdaniem twórców, odpowiedzi.
Nieco wolności oferuje natomiast aspekt balansowania relacjami z gangiem i mafią. Jeżeli chcemy, możemy pozostać najporządniejszym policjantem w Nowym Jorku, jednak wykonywanie zadań dla obu stron i dbanie o ich przychylność może pomóc nam dotrzeć do lepszego zakończenia historii.
Wszystkie ważne interakcje są mocno oskryptowane, a pewnych oczywistych czynności nie możemy wykonać, póki gra nam na to nie pozwoli. Świetnym przykładem jest rozmowa z pewną podejrzaną. Jeżeli przyjdziemy do niej za wcześnie, domofon odbierze zupełnie przypadkowa osoba, natomiast gdy otrzymamy powiadomienie przez radio o problemach pod tym adresem, okazuje się, że faktycznie mieszka tam interesująca nas kobieta.
Pomiędzy zaplanowanymi przez projektantów wydarzeniami nie mamy wiele do roboty. Sierżant wyznacza określoną liczbę mandatów do wystawienia każdego dnia, jednak wymóg ten można często podwoić do południa, a dalsze wlepianie kar nie przynosi żadnych korzyści. W rezultacie zdarza się, że bez celu kręcimy się po ulicy, albo z nudów sprawdzamy kolejne samochody, za co nie otrzymujemy żadnego wynagrodzenia.
Elementem, który bez wątpienia zasługuje na uwagę, jest oprawa graficzna. Ulica przedstawiona w grze polskiego studia jest bardzo bogata w szczegóły. Uważnie przyglądając się zaparkowanym wzdłuż niej samochodom jesteśmy w stanie dostrzec każdy potencjalny problem - rozbite światła sypią iskrami, starte opony zostawiają ślady na asfalcie, a niezapłacone parkometry mają wyraźną, czerwoną ikonkę. Nie jest jednak idealnie, gdyż niektóre modele postaci są zbyt ubogie w detale.
Zdarza się także, że ruszające z parkingu samochody przenikają przez inne pojazdy. Czasem dochodzi do sytuacji, gdy przestępca, o którym jesteśmy informowani przez radio, nie pojawia się, bo akurat stoimy w miejscu, gdzie miał przebywać.
Momentami gra zwyczajnie nie pozwala nam wejść w interakcje z ważnym elementem otoczenia - wejście do budynku czy budki telefonicznej często nie jest możliwe, jeśli nie staniemy w odpowiednim miejscu. Często wystarczy też byle przeszkoda, jak na przykład zaparkowany samochód, by nie dało się podnieść z ziemi ważnego przedmiotu czy otworzyć drzwi.
Beat Cop to karykatura popkultury lat osiemdziesiątych, choć nie do końca udana. Fabuła może zaciekawić, ale rozgrywka zaczyna nużyć dosyć szybko. W efekcie możemy więc przekonać się, jak nudna może być praca policjanta patrolującego typową ulicę wielkiego miasta - ale po części przecież o to zapewne chodziło.