Blackguards - Recenzja
Nie tak czarne charaktery.
Nowa, taktyczna gra RPG studia Deadalic Entertainment zawiera wiele ciekawych rozwiązań i dobrych pomysłów. Mimo sporego potencjału, tytuł nie jest jednak w stanie wybić się ponad przeciętność.
Blackguards przenosi nas na południe Aventurii - świata znanego z niemieckiej gry fabularnej Dark Eye i serii Drakensang. Przygodę rozpoczynamy w lochach hrabiego Uriela, do których zostajemy wtrąceni po morderstwie jego córki, a naszej bliskiej przyjaciółki. Sprawa jest dość skomplikowana, bo główny bohater (lub bohaterka - w zależności od wyboru) nie pamięta, co dokładnie się stało. Twierdzi, że jest niewinny, ale ma sporą lukę w pamięci.
Jak na scenariusze tego typu przystało, pobyt w celi nie trwa zbyt długo. Z pomocą przychodzi inny więzień - krasnolud, któremu spieszy się na wolność. W ten sposób rozpoczynamy podróż, by udowodnić swoją niewinność i dowiedzieć się, jak naprawdę zginęła dziewczyna.
Fabuła oparta jest na dość popularnym motywie bohaterów z przypadku. Nasza drużyna składa się z drobnych przestępców: gburowatego krasnoluda, rozwiązłego maga i uzależnionej od narkotyków elfki. Wszyscy działają razem ze względu na sytuację, w jakiej się znaleźli. Nikt nie aspiruje do miana typowego bohatera - nawet postać tworzona przez gracza już na początku podkreśla, że wolałaby spędzać dni leżąc do góry brzuchem, niż podejmując czekające ją przygody.
Szybko przekonujemy się, że członkowie drużyny są odbiciem świata gry - smutnego, poważnego miejsca, w którym częściej mówi się o wojnach i problemach, niż ratowaniu dziewic. Deadalic przedstawia Aventurię w dość ponurym świetle, a zadania, jakie otrzymujemy podczas podróży, rzadko pozwalają wybierać między dobrem a złem. Ciężki klimat na dłuższą metę potrafi być męczący, twórcy rozluźniają więc atmosferę solidnie napisanymi dialogami, przy których momentami trudno się nie śmiać.
„Mechanika walki jest dość przejrzysta i łatwa do opanowania.”
Z początku zmuszeni jesteśmy podążać za wydarzeniami związanymi z wątkiem głównym, wykonując pojedyncze zlecenia poboczne, jednak od trzeciego rozdziału południowa Aventuria staje przed nami otworem, a liczba zadań dodatkowych wzrasta skokowo.
Rozmawiając ze zleceniodawcami lepiej poznajemy też naszą drużynę - każdy chętnie wtrąci coś do rozmowy. Często to towarzysze, a nie główny bohater wciągają nas w wir przygód. Dzięki temu rozwiązaniu świat zyskuje na autentyczności, a nam łatwiej nawiązać więź z całą kompanią.
Świat gry przedstawiono w bardzo uproszczonej formie. Lokacje, między którymi podróżujemy, oznaczone są jako punkty na mapie, a wsie i miasta składają się z jednego lub kilku statycznych ekranów z kilkoma rozmówcami i sprzedawcami. Każde odwiedzane miejsce wygląda inaczej, a w większości z nich znajdziemy zadania poboczne, sprawiające, że eksplorowanie Aventurii nie nudzi się zbyt szybko. W wielu wioskach nie odnajdziemy jednak karczm i uzdrowicieli, co zmusza niekiedy do odwiedzenia kilku lokacji, by przygotować się do walki.
Podczas kilkudziesięciu godzin rozgrywki w Blackguards przyjdzie nam stoczyć dziesiątki lub nawet setki bitew, a mimo to każda lokacja, w której będziemy się potykać różni się od poprzednich. Miejsca starć wyglądają inaczej, zawierają różne interaktywne elementy i pola specjalne. Na części z nich musimy wypatrywać pułapek, uważać, by nie poślizgnąć się w kałużach wody; na innych znajdziemy zbiorniki z napojami leczniczymi i elementy pozwalające skończyć starcie bez zabijania wszystkich wrogów.
Mechanika walki jest dość przejrzysta i łatwa do opanowania. Każda z postaci może działać raz na turę, poruszając się o określoną liczbę pól i wykonując jedną akcję - atak, rzucenie czaru czy użycie przedmiotu. Kolejność, w jakiej poruszają się uczestnicy starcia pokazana jest w dolnej części ekranu, dzięki czemu możemy planować ruchy tak, by eliminować niektórych przeciwników, zanim zdążą cokolwiek zrobić.
Gra wykorzystuje także system zasłon, blokujących linię strzału czy możliwość rzucenia czaru. Często na drodze pocisku stoją inne postaci, jednak wiele zależy od ich wzrostu. Możemy zatem swobodnie strzelać nad głową krasnoludzkiego wojownika - Naurima - a olbrzymi ludożerca jest odsłonięty nawet wtedy, gdy otaczają go wrogowie.
Na polu bitwy spotkamy między innymi wielkie, plujące trucizną ślimaki, hipnotyzujące kwiaty i drewniane trolle, wiele razy przyjdzie się też potykać z mniej lub bardziej cywilizowanymi ludźmi. Nie wszystkie starcia wygrywamy mordując wszystkich dookoła. Wiele razy pojawia się alternatywne rozwiązanie, konieczność ucieczki lub zebrania drużyny w określonym miejscu, by zakończyć bitwę zwycięstwem.
Niektóre potyczki wydają się wymuszone i nie do końca potrzebne. O ile sytuacje, gdy wybuchowy temperament Naurima prowokuje przeciwników do ataku, nie rażą zbytnio, momentami można odnieść wrażenie, że twórcy uparli się, by do każdego zadania dodać co najmniej jedno starcie. Szczególnie irytujące są walki rozgrywane podczas retrospekcji, które nie wnoszą nic do fabuły, a mimo to potrafią napsuć krwi.
Z początku rozgrywanie starć tak, by nie ponieść strat jest sporym wyzwaniem - przeciwnicy nie należą do słabeuszy, a wiele informacji, takich jak szansa na trafienie przeciwnika, jest niedostępnych, dopóki nie wykupimy odpowiednich umiejętności. Potrzebne do rozwinięcia postaci punkty doświadczenia gromadzimy bardzo wolno, przez co każdy wydatek musimy solidnie przemyśleć. Inwestując zbyt wiele punktów w umiejętności, możemy przegapić okazję do wykupienia specjalnych talentów, jakich uczą spotykani w niektórych miastach nauczyciele.
„Dzięki sprawnemu zastosowaniu filtrów i efektów specjalnych, Blackguards prezentuje się naprawdę ładnie.”
System rozwoju postaci jest bardzo złożony, a o każdym aspekcie naszego bohatera decyduje kilka czynników, rozrzuconych po wielu ekranach. Jeśli nie chcemy od samego początku dłubać w statystykach i zestawiać ze sobą cech, szukając najlepszej kombinacji, możemy skorzystać z jednej z gotowych postaci, określając jedynie płeć oraz to, czy chcemy, czy też nie chcemy czarować. W przeciwnym wypadku spędzimy miły kwadrans na rozdzielaniu punktów, ponieważ liczba dostępnych opcji robi wrażenie.
Przy stopniu złożoności Blackguards, brak przejrzystego systemu pomocy może stanowić problem. Twórcy poświęcają dużo czasu na tłumaczenie podstaw mechaniki i sposobów, w jaki możemy wykorzystać otoczenie, jednak wiele elementów, takich jak działanie konkretnych czarów czy systemu obciążenia, musimy odkryć na własną rękę, ponieważ zawarte w grze opisy tłumaczą niewiele lub nic.
Jednym z najgorzej przygotowanych elementów jest bardzo ubogi system ekwipunku. Przez ponad połowę gry nie jesteśmy w stanie znaleźć lepszej broni niż ta, z którą nasi bohaterowie zaczynają swoje przygody, a ceny sprzętu zmuszają do ostrożnego liczenia każdego wydanego dukata.
Dzięki sprawnemu zastosowaniu filtrów i efektów specjalnych, Blackguards prezentuje się naprawdę ładnie, szczególnie podczas oglądania świata przedstawionego w formie rozłożonej na stole mapy. Miasteczka i wsie, mimo że przedstawione w formie niezmiennych obrazów, zawierają wiele szczegółów i ruchomych elementów, nadających im życia. Na tle tego wszystkiego wyraźnie odstają portrety postaci - patrząc na pasek inicjatywy podczas walk, widzimy zazwyczaj kilka kopii tego samego wroga poddanych zaledwie kosmetycznym modyfikacjom.
Blackguards na pierwszy rzut oka prezentuje się fantastycznie, z czasem jednak na wierzch wychodzą kolejne niedociągnięcia i drobne, lecz irytujące problemy. Nawet zróżnicowane starcia, oferujące możliwość zwycięstwa bez rozlewu krwi, nudzą się, gdy toczymy je bez przerwy - szczególnie że liczba manewrów i sztuczek w repertuarze bohaterów jest dość ograniczona. Twórcy tak bardzo skupili się na zaprojektowaniu różnorodnych walk, że nie zdążyli zadbać, by reszta gry była równie rozbudowana, pasjonująca i ciekawa.