Skip to main content

Borderlands Legends - Recenzja

Prosta i monotonna gra, która ma niewiele wspólnego z uznaną serią.

Gra Borderlands Legends na iPhone'a i iPada powstała na bazie sukcesu obu części Borderlands na konsole i pecety. Żeby była jasność: to nie jest gra z zakręconą fabułą, setką misji pobocznych i zwariowanym klimatem. To bardzo prosta sieczka, z malutkimi elementami rozwoju postaci.

Akcja, podobnie jak w pierwowzorze, toczy się na planecie Pandora. W kolejnych misjach wycinamy w pień hordy nadciągających przeciwników. I tyle. Na tym właśnie polega ta gra.

Sterujemy czwórką bohaterów, którymi są Mordecal, Lilith, Brick i Roland, a każdy z nich jest inaczej uzbrojony i ma inne zdolności specjalne, które stopniowo rozwijamy.

Borderlands Legends jest monotonna, bo każdą misję rozgrywa się identycznie. Nasza ekipa śmiałków wchodzi na arenę, ustawia się gdzieś pośrodku, a potem czeka na nacierających wrogów, których miarowo posyła do piachu.

Brygada R.R.

„Trzeba przyznać, że Borderlands Legends to naprawdę ładna gra.”

Wojaków przemieszczamy po mapie, przesuwając palcem. Cyk! I rozkaz ataku, ochrony partnerów czy leczenia wydany. Nie do końca! Ładnie wygląda to tylko w teorii. W praktyce podwładni blokują się wzajemnie i na przeszkodach. Pół biedy, gdy jest to preferujący karabiny snajperskie Mordecai, bo da sobie radę z daleka. Gorzej, gdy musimy przesunąć Bricka, a chłopaczyna utknie na jakimś murku lub koledze z oddziału. Na dobrą sprawę bohaterów nie trzeba nawet zbyt często przemieszczać. Wystarczy po prostu korzystać z ich zdolności. Niestety, sprowadza to taktykę w zasadzie do prostego klikania w kilka ikonek.

Po pokonaniu ostatniego przeciwnika, cała czwórka grzecznie schodzi z planszy, by pojawić się na kolejnej, na której robimy dokładnie to samo.

Sytuacji absolutnie nie poprawia możliwość wyboru misji głównych i opcjonalnych. Cóż z tego, skoro i jedne, i drugie polegają dokładnie na tym samym. Autorzy bez litości rzucają nas w walkę, a od czasu do czasu wesoły kwartet musi zmierzyć się z bossem. To ciut większe potwory, z dłuższym paskiem zdrowia, ale pod kątem rozgrywki nic się nie zmienia - używamy zdolności, czekamy aż się „schłodzi”, i korzystamy z niej znowu.

Pisałem już, że jest monotonnie?

Pomiędzy misjami możemy zająć się wydawaniem zebranych pieniędzy - rozwojem postaci, zakupem broni i ekwipunku. To chyba najlepiej wykonany element gry i zarazem jej najciekawsza część.

Zdolności podzielono na „aktywne” i „pasywne”. Pierwszych używamy w czasie walk i nie można ich rozwijać. Drugie związane są z celnością, siłą czy wytrzymałością bohatera - te możemy podnosić o kolejne poziomy.

Borderlands Legends wygląda naprawdę ładnie, ale rozgrywka nie dorównuje oprawie graficznej

Zdolności są zróżnicowane. Jedna z postaci walczy lepiej w zwarciu, inna na dystans, a jeszcze inna posługuje się energią i potrafi czasowo znikać. W sumie bohater może rozwinąć trzy aktywne zdolności, które następnie jako ikonki lądują na ekranie głównym, abyśmy mogli z nich korzystać.

W grze różnorodnych karabinów i strzelb jest bardzo dużo, ale interfejs zakupów i zmiany ekwipunku ma jedną poważną wadę. Jeśli wybieramy sprzęt, na przykład dla Lilith, to na liście wyświetlają się również przedmioty unikalne innych postaci, z których dziewczyna nie może skorzystać. Nie wiem po co autorzy tak to zaprojektowali, ale jest niewygodne i nieprzejrzyste.

Trzeba przyznać, że Borderlands Legends to naprawdę ładna gra. Świetne są tła, odwołujące się do komiksowej stylistyki, ale jest ich zaledwie garstka; nieźle prezentują się modele postaci, zarówno naszych bohaterów, jak i przeciwników. Lokacje wyglądają jednak podobnie, a niekiedy wręcz identycznie. Wszystko to dodatkowo wzmaga w nas poczucie znużenia.

Borderlands Legends miało potencjał, ale w ostatecznym rozrachunku ma niewiele wspólnego ze świetnie ocenianą serią gier studia Gearbox Software.

4 / 10

Zobacz także