Skip to main content

Bound By Flame - Recenzja

Przeciętna gra RPG, której nie zapamiętamy na długo.

Najnowszy tytuł francuskiego studia Spiders łączy elementy znane z innych produkcji RPG, tworząc dość interesującą pozycję, przy okazji miłą również dla oka. Jednak mimo wysokich ambicji twórców, nie uniknięto wielu potknięć, przez co Bound By Flame nie jest grą, którą zapamiętamy na długo.

Wcielamy się w postać wojownika z grupy najemników Freeborn Blades. To wysoce efektywni weterani, najlepsi z najlepszych. Wraz z kolegami po fachu rozpoczynamy przygodę w klasztorze, który bronimy przed wrogimi oddziałami. Światu zaś zagraża zagłada pod postacią pozostawiającej po sobie zgliszcza armii nieumarłych, dowodzonej przez Lords of Ice.

Niedługo po tym jak zapoznamy się z mechaniką gry, jesteśmy świadkiem nieudanego, tajemniczego rytuału. W jego efekcie wstępuje w nas demon. Kim jest i jaki jest jego rzeczywisty cel? To jeden z niewielu ciekawych aspektów mało wyszukanej fabuły.

Opowieść nie angażuje i nie rzuca na kolana pomysłowością; to raczej standardowa historyjka z gatunku fantasy, jakich w literaturze znajdziemy mnóstwo. Urozmaica ją jedynie wspomniany demon. Co ciekawe, bohater wielokrotnie prowadzi z nim wewnętrzne monologi, w skutek których stajemy przed wyborami moralnymi - umownie podzielonymi na dobre i złe.

Zobacz na YouTube

Czy zdecydujemy się skorzystać z podpowiedzi wewnętrznego głosu, czy postąpimy wbrew jego słowom - zależy tylko od nas. Podjęta decyzja ma wpływ na dalszy bieg wydarzeń, a im częściej będziemy ulegać sugestiom demona, tym bardziej zaczniemy go przypominać od strony fizycznej. Urosną nam różki i zyskamy płonące nienawiścią oczy oraz dostęp do silniejszych mocy władania ogniem.

Ma to wszystko sens, choć potencjał nie został w pełni wykorzystany. Głównie z powodu przeciętnego scenariusza gry i miałkiej postaci głównego bohatera. Powiedzieć o nim, że jest bezbarwny i nijaki, to chyba i tak za wiele. Gdyby nie demon, zupełnie nie przykułby uwagi. Tymczasem wcale nie lepiej jest z postaciami pobocznymi, które wielokrotnie podążają za nami i towarzyszą w boju. Mag, wiedźma, elf lub wojownik - ot, standard, z którego wybija się jedynie nieumarły o imieniu Mathras. Jest sprawny w walce, a jednocześnie dystyngowany niczym angielski lord, przy czym bywa również niezwykle zabawny.

Niezaprzeczalnie kluczowym elementem Bound By Flame jest rozbudowany crafting - z ciał pokonanych przeciwników podnosimy sakiewki wypchane różnymi przedmiotami. Następnie przechodzimy do podręcznego menu i w odpowiedniej podkategorii przeistaczamy zebrane rzeczy w buteleczki z maną, zdrowiem, konstruujemy pułapki lub tworzymy bełty.

Podniesione przedmioty możemy również zamienić na ulepszenia, pozwalające na poprawienie szeregu aspektów posiadanego oręża. Miecz zada większe obrażenia zatruwając wrogów, zmodyfikowany pancerz przyspieszy regenerację zdrowia, a ulepszone buty zwiększą udźwig. Autorzy przyłożyli się do tego aspektu gry. Owszem, widzieliśmy to już w wielu innych produkcjach nie tylko z gatunku RPG, ale tu zdecydowanie czuć potrzebę majstrowania. Nie jest to opcja dodana na siłę, a ulepszone lub wręcz stworzone przedmioty, bezpośrednio przekładają się na skuteczność w walce.

„Niezaprzeczalnie kluczowym elementem Bound By Flame jest rozbudowany crafting.”

Pusto, pusto wszędzie

Choć Bound By Flame zdecydowanie nie jest tak wymagające jak choćby Dark Souls 2 - jak na współczesne standardy, i tak jest grą bez wątpienia trudną. Stawia przed graczem spore wyzwanie, co jest niezaprzeczalnym plusem i ukłonem w kierunku doświadczonych odbiorców. Warto mieć to na uwadze przed rozpoczęciem zabawy, bo może się okazać, że w pewnym momencie utkniemy na dobre i poza wgraniem znacznie wcześniejszego zapisu stanu gry nie pozostanie nic innego.

Zwłaszcza wtedy, gdy trafimy do miejsca, z którego nie możemy wrócić do poprzednich lokacji, by zdobyć wyższy poziom doświadczenia, zabijając nieumarłych. Drzwi będą albo pozamykane, albo - gdy już uda nam się wyjść - okaże się, że wszyscy wrogowie są martwi, a o ich odradzaniu się mowy nie ma. Wtedy możemy liczyć już tylko na zdobyte wcześniej umiejętności i dobranie skutecznej taktyki mającej na celu unicestwienie bossa.

Co ważniejsi przeciwnicy są nader ciekawi i zróżnicowani. Pokonanie ich to nie tak prosta sprawa. Ponownie, nieco bliżej tu produkcji Francuzów do Dark Souls, kiedy to uczymy się sposobu zadawania ciosów przez przeciwnika czy stylu poruszania się, i wyszukujemy słabe punkty. Pod bieżącego rywala dostosowujemy również uzbrojenie i strategię walki. Jednego łatwiej pokonamy walcząc sztyletami, szybko dźgając w cielsko, jeszcze innego obalimy potężnymi ciosami miecza dwuręcznego. Smaczkiem pozostaje także skradanie. Zastrzeżenia można mieć jedynie do płynności zadawanych ciosów w seriach, zbyt powolnego tempa pojedynków i często drętwej animacji.

Na zbliżeniach widać, jak duże braki ma oprawa wizualna - w dodatku aktorzy fatalnie odgrywają swoje role

Gdy giniemy po raz kolejny, jedynym ratunkiem okazuje się znacznie wcześniejszy punkt zapisu. Dopiero wtedy dokładnie czyścimy mapę, podnosimy każdy przedmiot, zabijamy wrogów, zdobywając cenne punkty doświadczenia - a wreszcie nieco inaczej się dozbrajamy, by z nadchodzącej potyczki z bossem wyjść zwycięsko. Cierpliwość i strategia zdecydowanie wygrywają nad beztroskim wciskaniem klawiszy.

Przemierzając świat Vertiel spotkamy niewiele postaci niezależnych oraz nielicznych mieszkańców - często nie da się tego wytłumaczyć fabułą. Kiedy jest mowa, że ludzie uciekają zewsząd i gromadzą się w jednej osadzie, a jej zarządca opowiada, że nie jest już w stanie przyjąć takiej ilości uciekinierów, spodziewamy się, że po ulicach błąka się cała masa ludzi. Jest zupełnie odwrotnie. A być może, skoro bramy wioski zamknięto przed światem zewnętrznym, chociaż w obozie dla uchodźców natkniemy się na gromadki zbłąkanych ludzi? Nic z tego, zobaczymy raptem kilka postaci. I tak jest na każdym kroku; mimo zmieniającej się scenerii i klimatu, nie spotkamy niczego, co dałoby się zapamiętać na dłużej.

Świat gry nie jest otwarty, lecz zbudowany z połączonych korytarzami lokacji. Miejsca, w których rozgrywa się akcja najczęściej są niewielkich rozmiarów. Raz jesteśmy w jednej małej wiosce, by po chwili z niej wyjść i przespacerować się wąskimi ścieżkami, które od czasu do czasu rozwidlają się, aby znów połączyć w jedną. Potem ponownie wychodzimy na nieco większą przestrzeń i wychodzimy z niej na małą dróżkę; i tak dalej, i tak dalej. Choć nie jestem zwolennikiem przenoszenia każdej gry do otwartego świata, tak w Bound By Flame jest za duszno i aż prosi się o większą swobodę. Nie za bardzo jest gdzie pochodzić, by lepiej poznać okoliczną faunę i florę.

Błąd, który wkrótce zakończy się śmiercią. Nie warto uderzać na kilku przeciwników jednocześnie.

Strona wizualna Bound By Flame zapowiadała się ciekawie. Na dynamicznych zwiastunach przed premierą gra prezentuje się znakomicie, a wydanie jej na PS4 tylko podkręcało oczekiwania. Zawód jest tym większy, że po dość efektownym początku gry, szybko zostajemy sprowadzeni na ziemię. Owszem, świat może się podobać ładną grą świateł, wirującymi na wietrze liśćmi czy wzbijanym kurzem, a produkcja jest całkiem przyjemna dla oka. Tymczasem uzbrojenie wykonane jest niestarannie, nie brakuje mało szczegółowych tekstur, a wykreowany świat zionie pustką i, co tu dużo mówić, jest po prostu mało interesujący i nudny.

Twórcy Bound By Flame, oglądając się na inne gry z gatunku, po drodze stracili pomysł na własny projekt. Zbyt szybko dobrze zapowiadająca się przygoda gubi sens i radość czerpaną z zabawy. Zarówno od strony technicznej, jak i artystycznej nie jest to pierwszy ani nawet drugi rząd najciekawszych RPG-ów. To średniak, z kilkoma ciekawymi rozwiązaniami, zapewniający przyzwoitą zabawę przez co najmniej dwadzieścia godzin.

5 / 10

Zobacz także