Call of Duty Black Ops 2: Uprising DLC - Recenzja
Ciekawy wątek fabularny ratuje dodatek ze schematycznymi mapami.
Po całkiem udanym dodatku Revolution, pora na drugi zestaw map do gry Call of Duty: Black Ops II. Uprising zabiera nas w podróż po trzech kontynentach, prezentując cztery nowe lokacje i bonusowy, fabularny tryb zombie. Czy kilka nowych plansz warte jest wysokiej ceny, jaką przyjdzie nam zapłacić za ten dodatek?
Poprzednia paczka map zrobiła na mnie wrażenie właściwie już od pierwszego wejrzenia. Podobał mi się rozmach, różnice w klimacie oraz kilka smaczków zawartych w tych planszach. Rozpoczynając grę na mapach Uprising miałem wrażenie, że to wszystko już kiedyś było. I to wcale nie tak dawno.
W pierwszej sesji multiplayer gra przeniosła mnie do Londynu. Znalazłem się w nowoczesnym amfiteatrze, gdzie właśnie skończył się koncert, więc zamiast muzyki słychać było tylko świst latających w powietrzu kul. Mogłem biegać między trybunami, zwiedzać toalety, występować z karabinem na scenie, lub podziwiać umieszczone w oddali London Eye. Nie zabrakło również gniazda snajperskiego w pokoju komentatorów oraz prowizorycznego przejścia pod estradą, które przydało się do zagrań taktycznych. Bez względu na to, jak opisywałbym tę mapę, nie zmienia to faktu, że jest dosyć mała i ciasna, a jakikolwiek wrogi nalot bombowy zapewnia właściwie natychmiastową śmierć wszystkich sojuszników znajdujących się akurat na świeżym powietrzu.
Z Europy przeniosłem się spory kawałek na wschód, bo aż do Japonii, którą akurat zalała ognista lawa. Magma, bo tak nazywa się mapa, przedstawia zaawansowaną technologię, która niestety nie ma żadnych szans z zabójczym żywiołem. Nowoczesne miasto zostało bowiem w części przykryte lawą, bary z karaoke opustoszały, a wraki futurystycznych pociągów nie świadczą już usług transportowych - służą teraz jako idealne miejsce do zastawienia pułapki na wroga.
Ze zwiastuna wywnioskowałem, że jedną z atrakcji tej mapy będzie uciekanie przed nadciągającą magmą. Niestety, nic takiego mnie nie spotkało. Owszem, wchodząc w lawę znajdującą się już na powierzchni natychmiast giniemy, ale łatwo jej uniknąć i jeśli będziemy patrzeć pod nogi, to nic nam nie grozi. Szkoda, dużo ciekawiej byłoby nie tylko rozglądać się za wrogami, ale również śledzić ruchy nadciągającej magmy.
„Poprzednia paczka map zrobiła na mnie wrażenie właściwie już od pierwszego wejrzenia.”
Dachy wysokich wieżowców nie są chyba ulubionym obiektem graczy, ponieważ indyjska mapa Vertigo była najczęściej odrzucaną w przedmeczowym głosowaniu. W lokacji tej znajdujemy się w chmurach - wysokość biurowca, po którego szczycie biegamy, jest imponująca. W tle zobaczymy jednak tylko niewyraźne zarysy budynków i pustą przepaść, więc nie nacieszymy oka indyjskimi widokami.
W środku biurowca spotkamy prototypy dronów, gabloty z futurystycznymi broniami, ale także przesuwne drzwi zwiastujące nadejście wroga. Możemy również przeskakiwać przez okna w towarzystwie dźwięku tłuczonej szyby oraz wskakiwać na zawieszone w powietrzu drabiny ryzykując tym samym życie. Na mapie tej trzeba bowiem bardzo uważać - jeden nieostrożny krok i runiemy w przepaść, kończąc swą egzystencję i tracąc drogocenny czas. Vertigo jest jednak schematyczną i dosyć przewidywalną mapą. Pomysł ciekawy, ale rozgrywka na dłuższą metę nużąca.
Ostatnią, lecz chyba najczęściej wybieraną przez graczy lokacją jest hollywoodzkie Studio. Wygląda o tyle genialnie, że łączy w sobie wiele różnych elementów i stawia na szczegółowość otoczenia, której trochę brakowało mi w trzech poprzednich mapach. Studio znajduje się na wolnym powietrzu i można znaleźć tam scenografie i rekwizyty do wielu filmów, poczynając od kościotrupów-piratów, przez ruchome dinozaury, a na statku kosmicznym kończąc. Nie zabrakło również scenerii westernowych, do których niestety kiepsko pasują nowoczesne bronie.
Wszystko byłoby naprawdę super gdyby nie fakt, że mapa ta jest dokładną kopią innej, ze zmienionymi tylko teksturami. Mowa tu o lokacji Firing Range z pierwszej części Black Ops, którą weterani Call of Duty zapewne doskonale kojarzą. Podobno była to ulubiona mapa graczy, więc twórcy zdecydowali, że zrobią im przysługę i wrzucą ją jeszcze raz, do innej gry, i każą za nią zapłacić. Obie strony powinny być zadowolone, prawda?
Zupełnie inną sprawą jest dodatek do trybu zombie. W Uprising dostajemy całkiem nowy, kinowy wątek fabularny, w którym jedną z głównych ról odgrywa sam Michael Madsen. Sytuacja jest, wydawałoby się, całkiem prosta. W Mob of the Dead czwórka więźniów planuje ucieczkę z najgorszego więzienia świata - Alcatraz. Problemem nie są jednak uzbrojeni strażnicy i specyficzne położenie zakładu.
Główną bolączką okazują się zmutowani, nieumarli stróże, pragnący odebrać naszym bohaterom już nie tylko wolność, ale także życie. Zadania nie ułatwiają byli przyjaciele zza krat, również zamienieni w bezduszne stworzenia. Warto dodać, że całe więzienie jest największą, wypuszczoną do tej pory mapą dla trybu zombie.
Rozgrywka jest bardzo rozbudowana. Oprócz podstawowego zadania, jakim jest przetrwanie i zdobycie jak największej ilości punktów, możemy zbierać specjalne przedmioty służące na przykład do zbudowania tarczy albo… samolotu, którym uciekniemy z wyspy! Nie zakończy to jednak rozgrywki, więc fani nieskończonej ilości rund nie poczują się zawiedzeni.
Całość ma specyficzny, filmowy klimat, bohaterowie rzucają uwagami, a sam dodatek mógłby spokojnie stać się osobną, pełnoprawną produkcją. No bo w końcu, kto nie chciałby zwiedzić najsłynniejszego na świecie więzienia w towarzystwie tak miłych stworzeń, jakimi są zombie?
Dodatku Uprising raczej nie ma sensu kupować się dla samych map, chyba że ograliśmy już kilkaset razy wszystkie poprzednie i potrzebujemy czegoś nowego. Należy jednak pamiętać, że plansze nie zapewniają odświeżonej rozgrywki, lecz powtarzają utarte schematy. Sprawa wygląda inaczej, jeśli jesteśmy fanami zombie - rozbudowanego, pełnego easter eggów Mob of the Dead po prostu nie wypada przegapić. To on ratuje poziom całego DLC.