Skip to main content

Call of Duty Black Ops: Cold War - Recenzja

Ciekawa kampania, niedopracowany multiplayer.

Nowe Call of Duty to ciekawa kampania i tryb Zombie, ale multiplayer okazuje się rozczarowujący - szczególnie na tle Modern Warfare.

Choć tryb fabularny oraz multiplayer w Black Ops Cold War opracowały inne zespoły niż studia odpowiedzialne za Modern Warfare, trudno uniknąć porównań. Call of Duty z 2019 roku, wraz z trybem Warzone, wyniosły serię na tak wysoki poziom, że tegoroczna odsłona miała zbyt wysoko postawioną poprzeczkę i mierzy się z cieniem „starszego brata”.

Kampania Cold War zawiera wszystko, co już dobrze znamy: jest patos, wybuchy w zwolnionym tempie, są fragmenty typu „ja biorę jednego, ty załatw drugiego”, strzelanie minigunem ze śmigłowca i obowiązkowy okrzyk „cholera, RPG!”. Sekwencje strzelankowe nie proponują żadnych niespodzianek czy ciekawych rozwiązań.

Tryb fabularny zaskakuje jednak dużą rolą misji polegających na skradaniu czy działaniu bez broni, w roli podwójnego agenta na wrogim terenie. Takich zadań jest całkiem sporo i są powiewem świeżości między niczym nie wyróżniającymi się starciami z kolejnymi falami przeciwników.

Szpieg musi mieć na wyposażeniu lampkę UV (Call of Duty Black Ops: Cold War - Recenzja)

Na początku przygody tworzymy własną postać, choć nie decydujemy o wyglądzie, a jedynie danych personalnych, przeszłości oraz umiejętnościach. Te ostatnie przypominają perki z multiplayera i pozwalają dopasować bohatera lub bohaterkę do stylu gry.

Bell - bo taki pseudonim ma postać gracza - dołącza do utworzonej w środku zimnej wojny grupy agentów CIA, której zadaniem jest zapobiegnięcie światowemu konfliktowi nuklearnemu poprzez odkrycie tożsamości niejakiego Perseusa, sowieckiego szpiega, który za wszelką cenę chce przechylić szalę zwycięstwa na stronę Związku Radzieckiego. Opowieść jest bezpośrednim sequelem pierwszego Black Ops z 2010 roku, więc powracają Woods i Mason, przy czym w drugą z tych postaci wcielamy się kilka razy w trakcie kampanii.

Pomiędzy misjami trafiamy do głównej bazy operacyjnej, w której możemy porozmawiać ze wspólnikami, decydując się na konkretne kwestie dialogowe - ten aspekt występuje też zresztą w trakcie klasycznych zadań i prezentuje się nieźle, choć należy zaznaczyć, że protagonista jest niemy. Kryjówka zaskakuje jednak przede wszystkim zagadkami, polegającymi na przeglądaniu dowodów czy deszyfrowaniu kodów.

Kto by pomyślał, że CoD pozwoli potrenować logiczne myślenie (Call of Duty Black Ops: Cold War - Recenzja)

W grze możemy brać udział w specjalnych, dość krótkich misjach pobocznych, ale żeby zagwarantować ich pozytywny przebieg, należy przejrzeć zebrane dokumenty lub przedmioty, np. w celu ustalenia tożsamości osoby, którą chcemy dopaść. Bez kartki i długopisu się nie obejdzie, bo deszyfrowanie jest wieloetapowe i wymaga najpierw zrozumienia sposobu kodowania wiadomości, a następnie rozwiązania go. Ten eksperyment w Cold War bez wątpienia się udał, bo rozwiązanie łamigłówek sprawia nie lada satysfakcję i pozwala poczuć się jak prawdziwy agent działający podczas zimnej wojny.

Klimat to zresztą najmocniejszy plus nowego Black Ops. Moda i muzyka z lat 80., skórzane kurtki, przyciemniane okulary „pilotki”, terminale komputerowe, które kojarzymy chociażby z serii Fallout, a nawet automaty z grami arcade - tego wszystkiego jest pod dostatkiem. Na pierwszy plan wysuwa się też wspomniane wcześniej poczucie wcielania się w agenta, spotęgowane korzystaniem ze szpiegowskiego sprzętu. Urządzenie do podsłuchu w paczce po papierosach? Czemu nie.

O ile o standardowych sekwencjach strzelankowych zapomnimy po krótkim czasie, o tyle misje mocno nawiązujące do głównego tematu gry mogą zostać w pamięci nieco dłużej. Szczególnie spodobało mi się zadanie, w którym jako amerykańska „wtyka” należało wpuścić członków CIA do głównej siedziby KGB, co od agenta „pod przykrywką” wymagało podjęcia się co najmniej kilku bardzo niedozwolonych i podejrzanych czynności - choć bez oddania nawet jednego strzału. Co najlepsze, gracz sam wybiera sposób realizacji misji, bo dróg osiągnięcia celu jest co najmniej kilka, a bazę sowieckich służb specjalnych można swobodnie eksplorować.

Większość misji w kampanii niczym się nie wyróżnia (Call of Duty Black Ops: Cold War - Recenzja)

Kończąc już temat kampanii, warto jeszcze wspomnieć, że przed ujrzeniem napisów końcowych gracze zobaczą jedno z trzech zakończeń, zależnych od podjętych w trakcie fabuły decyzji. Dość powiedzieć, że jeden z finałów jest naprawdę przygnębiający i depresyjny.

Przejdźmy jednak do multiplayera i Zombie, czyli trybów, które dla większości graczy są czynnikami najmocniej wpływającymi na decyzję kupna gry. W przypadku klasycznej rozgrywki wieloosobowej Black Ops zawodzi najbardziej i jest zwyczajnie krokiem wstecz w stosunku do Modern Warfare czy Warzone. Postacie poruszają się nienaturalnie szybko, korzystanie z broni przywodzi na myśl trzymanie plastikowych atrap, a karabinom czy pistoletom maszynowym brakuje mocy i odpowiedniego udźwiękowienia.

Zrezygnowano z opierania się o osłony, a mapy są znacznie mniej wertykalne. Do tego silnik graficzny, który ogołaca grę z resztek realizmu czy nawet interesującego stylu artystycznego, a także paski życia nad głowami, czyniące grę bardziej arcade'ową. Wszystkie te negatywne cechy kumulują się w jedno odczucie: multiplayer jest po prostu bardzo płytki i nie sprawia wrażenia wydanego w 2020 roku.

Zobacz na YouTube

Zwiększenie czasu potrzebnego do zabójstwa również jest decyzją kontrowersyjną. Według twórców to ukłon w kierunku mniej doświadczonych graczy, ale nie jestem przekonany, czy strzelankowi nowicjusze docenią, że mają dłuższą chwilę reakcji na wrogi ostrzał, skoro równocześnie skuteczny atak wymaga trzymania celownika na wrogu przez tak długi czas. Zapewne spodoba im się natomiast, że po śmierci nie kasują się punkty, za które zdobywamy scorestreaki, czyli klasyczne dla serii nagrody przyzywane w trakcie gry.

Oprócz wachlarza standardowych dla serii trybów wieloosobowych, Cold War proponuje kilka nowych: Eskorta VIP-a, Brudna bomba i Połączone siły. Najlepiej wypada ten pierwszy: ma proste zasady i zapewnia szybką rozgrywkę. W jednej z dwóch drużyn zostaje wylosowany VIP. Jego zadaniem jest dotarcie do jednego z dwóch punktów ewakuacji na mapie, natomiast obowiązkiem kolegów z drużyny jest osłanianie go. Celem drużyny przeciwnej jest oczywiście eliminacja VIP-a.

Brudna bomba przypomina trochę battle royale w pomniejszonej skali - i z nielimitowanym odradzaniem się. Z początku pomysł wydaje się niezły, ale „w praniu” jest już przekombinowany - kilkuosobowe drużyny walczą o zdobycie uranu, który następnie trzeba deponować w przeznaczonych do tego miejscach, by przygotować więcej bomb niż przeciwnicy. Połączone siły są natomiast trybem przypominającym serię Battlefield. Walczymy tu w dość sporych lokacjach, próbując przejąć punkty na mapie, przy czym w transporcie i walce pomagają różne pojazdy - na mapie wodnej są nawet łodzie. Zwiększony dystans walki zupełnie nie współgra jednak z tak dużą wytrzymałością postaci. Przeciwnicy często po prostu uciekają od ostrzału za osłonę, zanim zadamy śmiertelne obrażenia, nawet jeśli celujemy w głowę.

W trybie Brudnej bomby jest nawet pancerz znany z Warzone (Call of Duty Black Ops: Cold War - Recenzja)

Osoby, które zamierzają na dłużej zostać przy Cold War, powinny natomiast zwrócić uwagę na tryb Zombie, w którym poza obecnością tylko jednej mapy na premierę właściwie trudno doszukać się większych minusów, oczywiście jeśli pominiemy uboższe względem Modern Warfare wrażenia z korzystania z broni. Rdzeń rozgrywki pozostaje nienaruszony, a więc polega na odpieraniu fal zombie, kupowaniu nowych broni ze ścian, gromadzeniu bonusów i ulepszeń oraz odblokowywaniu kolejnych przejść, otwierających dalsze rejony mapy. Tempo rozgrywki jest jednak wyważone w przemyślany sposób, do tego stopnia, że nie nudzimy się nawet przez sekundę. To prawdziwa przyjemność, szczególnie w porównaniu ze standardowym multiplayerem.

Mimo lekkiego, a nawet nieco humorystycznego tonu rozgrywki, w trybie zombie nie raz można poczuć się jak bohater horroru, ze względu na fragmenty mapy skąpane w całkowitej ciemności. W pomieszczeniach, do których nie dociera światło, bohaterowie automatycznie zapalają latarki w broniach, ale pole widzenia i tak jest mocno ograniczone. Zombie nacierają, a adrenalina rośnie. Słowem: jest klimat.

Świetne jest też to, że twórcom udało się połączyć tą gęstą atmosferę z żywymi i jaskrawymi kolorami, chociażby dzięki graffiti na ścianach czy wielkich meduzach na niebie, pokazujących się w innych wymiarach, do których docieramy poprzez portale. Właśnie dzięki temu, a także imponującemu rozbudowaniu przypominającej miejscami labirynt mapy, tryb Zombie nie znudzi się szybko, a w przyszłości ma szansę stać się czymś jeszcze bardziej imponującym.

Paski życia nad zombie na szczęście można wyłączyć (Call of Duty Black Ops: Cold War - Recenzja)

Ważną ciekawostką jest też fakt, że teraz ocaleńcy nie muszą zawsze kończyć rozgrywki jako pokarm dla zombie. Najwcześniej po dziesiątej fali - a następnie co pięć kolejnych - mogą zażądać ewakuacji, dzięki czemu wrócą do bazy cali i zdrowi. Na plus należy też zaliczyć system oznaczania, który pozwala komunikować się z graczami w drużynie nawet bez mikrofonu.

Cold War zachęca kampanią fabularną oraz niezłym trybem Zombie, ale poza tym proponuje wszystko to, co widzieliśmy już w serii wcześniej. Po znakomitym Modern Warfare z ubiegłego roku po nowej odsłonie oczekiwaliśmy na pewno więcej, ale to wciąż dobre Call of Duty.

Plusy: Minusy:
  • Zagadki i deszyfrowanie kodów
  • Kilka zaskakujących misji
  • Przemyślany tryb Zombie
  • Kilka zakończeń fabuły
  • Klimat
  • Przestarzała obsługa broni
  • Multiplayer bez pomysłu
  • Spora część kampanii powtarza to, co już znamy

Platforma: PC, PS4, Xbox One, PS5 i Xbox Series X - Premiera: 13 listopada 2020 - Wersja językowa: polska (dubbing i napisy) - Rodzaj: FPS Dystrybucja: cyfrowa, pudełkowa - Cena: 270-330 zł - Producent: Treyarch / Raven Software - Wydawca PL: Cenega

Recenzja gry Call of Duty Black Ops: Cold War została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Zobacz także