Skip to main content

Call of Duty Black Ops II: Revolution DLC - Recenzja

Deskorolka i zombie.

Call of Duty to seria, która kojarzy się graczom nie tylko z dobrą rozgrywką, ale także ciągłym wydawaniem pieniędzy. Komentarze wywołuje nie tylko fakt, że co roku pojawia się na półkach nowa część gry, ale także to, że musimy później słono płacić za dodatkową zawartość. Zaskakujące, że „Revolution” do Black Ops 2 sprawia wrażenie solidnego dodatku, z bardzo interesującą zawartością.

W cenie ok. 50 zł dostajemy cztery mapy do trybu multiplayer, nowy tryb w rozgrywce „Zombie” wraz z kolejną lokacją oraz pierwszy raz w historii serii dodatkową broń do gry wieloosobowej - Peacekeeper SMG.

Mapy jak to mapy - kilka nowych budyneczków, kryjówek i ulic, na których powielane są te same tekstury oraz schematy rozgrywki. Otóż nie! Do naszej dyspozycji zostały oddane cztery zróżnicowane krajobrazy, a każda z lokacji wyróżnia się czymś szczególnym.

Hydrozagadka w Pakistanie

„Mapy jak to mapy - kilka nowych budyneczków, kryjówek i ulic, na których powielane są te same tekstury oraz schematy rozgrywki. Otóż nie!”

Pierwsza mapa nazywa się Hydro i osadzona jest w Pakistanie. Tytuł ten został nadany jej nieprzypadkowo, gdyż głównym żywiołem w tej lokacji jest właśnie woda. Cała rozgrywka toczy się na terenie hydroelektrowni, a przezroczysta ciecz wręcz chlapie naokoło. Co jakiś czas zwalniane są również specjalne śluzy, pewien mały obszar mapy zostaje zalany, a gracz musi uważać, by się nie utopić.

Z mokrego Pakistanu przenosimy się do słonecznej Kalifornii, gdzie wita nas sceneria rodem z gier sygnowanych nazwiskiem Tony'ego Hawka. Nie zobaczymy tu jednak skaterów ani publiczności, a jedynie uzbrojonych po zęby żołnierzy i porzucone w popłochu deski i rowery. Osadzenie elementów wojny na terenie kolorowego skate parku może wydawać się niezbyt dobrym pomysłem. W praktyce jednak nie raz wykorzystałem rampy czy ławki, chociażby jeżdżąc po nich zdalnie sterowanym samochodem, po to, by wyskoczyć i wybuchnąć tuż przed twarzą wroga.

Mirage jest dla żołnierza tym, czym piaskownica dla dziecka

Nie opuszczając gorących klimatów, zmieniamy miejsce na pustynię Gobi w Chinach. Kiedyś znajdował się tam luksusowy ośrodek wypoczynkowy, jednak burza piaskowa zamieniła okolicę w niezdatną do zamieszkania. Teraz jest to miejsce starć żołnierzy, dla których ta lokalizacja jest jedną wielką piaskownicą. Mapa zawiera dużo miejsc - zarówno na krótkie, jak i długie dystanse. Głównym elementem jest jednak ogromny, okrągły hol. To tam dochodzi do najbardziej chaotycznych starć, gdy wrogie frakcje ostrzeliwują się dookoła. Miłym dla oka akcentem jest również połączenie stonowanego piasku z ostrymi, czerwonymi kolorami budynków. Ciekawe odejście od brutalnego, wojennego otoczenia.

Ostatnim przystankiem wycieczki jest miejsce, które zaskoczyło mnie najbardziej. Zimowych map w serii Call of Duty było już całkiem sporo, ale to francuskie Alpy zrobiły na mnie największe wrażenie. Szczerze mówiąc, w tej lokacji ginąłem najczęściej, bo zajmowałem się szukaniem smaczków i podziwianiem widoków.

Piękne góry, schronisko na uboczu, sklep narciarski, stok, po którym dopiero co przejechał ratrak - to najciekawsze elementy mapy. Wisienką na torcie jest jednak stacja gondolowego wyciągu narciarskiego. Wagoniki jeżdżą w dwie strony i, mimo że nie możemy się nimi poruszać, stanowią idealną osłonę lub pewną śmierć w razie nieuwagi i przygniecenia. Mapa zawiera ogromną ilość szczegółów, powiedziałbym nawet szczególików, takich jak półki z butami narciarskimi, telefony ratunkowe i tym podobne. I chociaż w grach tego typu najważniejsza jest rozgrywka, jestem pod wrażeniem, z jaką dokładnością i starannością zostało wykonane to miejsce.

Podczas gry na mroźnej mapie Downhill można stracić głowę dla widoczków

Kolejną nowością w grze jest odwrócony tryb „Zombie”. Grę zaczynamy jako nieumarły i jest to fragment dosyć zabawny, ponieważ oprócz biegania, krzyczenia i wymachiwania rękami nie możemy robić właściwie nic innego. Mamy jednak cel: zabić człowieka, który przyszedł po nas. Co najważniejsze, pierwszy zombie, który tego dokona odradza się… właśnie jako wspomniana osoba. Całość niestety dosyć szybko się nudzi, ale podoba mi się sam pomysł i mam nadzieję, że kiedyś zostanie odpowiednio rozwinięty. Ciekawie jest natomiast zobaczyć jak wygląda świat nieumarłych od tej drugiej strony.

To jednak nie koniec, ponieważ normalny tryb „Zombie” nie został pominięty. Dodano do niego nową, interesującą lokację, która jest tak naprawdę rozpadającym się wieżowcem. Zjeżdżanie windą i wspinanie się w górę zniszczonego budynku proste nie jest, a sprawę dodatkową utrudniają umarlacy. Na mapie znajdziemy części do wyjątkowo silnych broni, które zbudujemy w odpowiednio przygotowanym do tego miejscu. W lokacji tej naprawdę jest co robić.

„Nowe DLC do Call of Duty: Black Ops 2 nie jest tanie, ale warte swej ceny.”

Zwiastun Call of Duty Black Ops 2: Revolution DLC

Ostatnim aspektem jest karabin Peacekeeper SMG. Bardzo interesowało mnie, czy nie zepsuje balansu rozgrywki. W końcu, skoro zapłaciliśmy więcej niż inni, to powinniśmy mieć lepszą broń. Otóż nie, karabin nie jest przesadzony, używa się go bardzo wygodnie, szczególnie przydatny może okazać się dla osób na niższych poziomach. Bardziej zaawansowani gracze mają już pewnie swoje ulubione zestawy i mogą nie chcieć zrezygnować z nich dla nowego cacka.

Nowe DLC do Call of Duty: Black Ops 2 nie jest tanie, ale warte swej ceny. Jeśli jesteśmy znudzeni podstawowymi, oklepanymi mapami, a tryb „Zombie” znamy na pamięć, dodatek „Revolution” zapewni kolejne kilka godzin zabawy i miły powiew świeżości.

8 / 10

Zobacz także