Skip to main content

Call of Duty jest w tym roku jak Max Payne. Beta Black Ops 6 robi dobre wrażenie

Biegnij, leć, strzelaj.

OPINIA | Jeśli chodzi o strzelanki sieciowe, wybieram raczej te ze spokojniejszą rozgrywką, jak Battlefield. Z kolei w kontekście samego Call of Duty zawsze wolałem cykl Modern Warfare, który reprezentował ciut realistyczniejsze podejście niż Black Ops - o ile w ogóle można mówić o realizmie w CoD-ach. Teoretycznie więc Black Ops 6 raczej nie powinno mi się podobać, a jednak w trwającej właśnie becie bawię się bardzo dobrze.

Największym nowym „ficzerem” Black Ops 6 jest słynny już system omni-movement, w polskiej wersji zwany ruchem wszechkierunkowym. Wiadomo, że to poważna sprawa, skoro twórcy przygotowali nawet krótki kurs, który zapoznaje nas z tymi nowościami.

Przede wszystkim omni-movement pozwala sprintować nie tylko w przód, ale też na boki, a nawet do tyłu. Brzmi zabawnie, ale podczas rozgrywki wygląda nieźle. Co prawda sytuacje, w których musimy sprintować na boki i do tyłu właściwie nigdy się nie zdarzają, ale taka swoboda w nabieraniu szybkości służy do czegoś innego.

Największą gwiazdą ruchu wszechkierunkowego jest bowiem rzucanie się na ziemię w dowolną stronę, i to jeszcze z możliwością oddawania strzałów w locie. Cały ten manewr trzeba rozpocząć właśnie od sprintu. Gracze całkiem chętnie z tego korzystają, więc multiplayer w tegorocznej odsłonie Call of Duty przypomina trochę serię Max Payne - oczywiście bez spowolnienia czasu.

To wszechkierunkowe rzucanie robi robotę i oceniam je na plus, choć trzeba wiedzieć, kiedy taki nur na ziemię się sprawdzi. Nierzadko zdarza się, że gracz wykonujący rzut sam czyni się łatwiejszym do trafienia celem, jednocześnie utrudniając sobie trafienie rywali. Krótko mówiąc jeśli wiemy, gdzie znajduje się wróg, to takie wparowanie do pomieszczenia albo wyskoczenie zza winkla sprawdza się doskonale - i jest piekielnie satysfakcjonujące. Miałem co najmniej kilka tego typu sytuacji, w których poczułem się jak gwiazda filmów akcji.

Rzucanie działa jednak najlepiej, gdy dana mapa oferuje odpowiednio duże przestrzenie i właściwie wcale nie sprawdza się w niewielkich lokacjach. W becie jest jednak tylko jedna mapa „nieprzyjazna” nurom, a reszta pozwala rozwinąć skrzydła, a nawet trochę się pobawić, np. wykonując susy między wagonami kolejowymi, płynnie wskakując do pokoju przez okno czy… zeskakując do basenu znajdującego się piętro niżej.

Ostrzał rodem z Maxa Payne’a można zacząć w powietrzu, ale potem kontynuować wygodnie z ziemi, a wszystko dzięki temu, że omni-movement wpłynął też na czołganie się. Trudno to właściwie nazywać czołganiem, bo chodzi o to, że leżąc, nasza postać może mierzyć w dowolnym kierunku w 360 stopniach, leżąc nie tylko na brzuchu, ale też na bokach i plecach. Koniec z niezręcznym obracaniem całego ciała na ziemi i blokowaniem się na okolicznych obiektach przy próbach zmiany kierunku celowania.

Wszystko to brzmi być może, jakby gracze „spamowali” nowymi rzutami na ziemię, ale wcale tak nie jest. W większości sytuacji skuteczniejsze są klasyczne, stare metody, a poza tym większość osób przekonała się zapewne, że dawanie nura „na ślepo” i w źle wybranym momencie często kończy się niemiłą niespodzianką w postaci eliminacji. Jednakże tych rzutów po prostu nie da się nie zauważyć i zignorować, a często wyglądają dość zabawnie. Osoby z mocnym uczuleniem na „antyrealizm” i odchodzenie od militarnego klimatu powinny mieć to na uwadze, ale one raczej od lat nie sięgają po Call of Duty.

Sytuacje, w których dwóch graczy ostrzeliwuje się w powietrzu, lecąc w przeciwnych kierunkach, też się zdarzają

Jeśli chodzi o nowości, całkiem głośno było o jeszcze jednej - możliwości zajścia kogoś od tyłu i przytrzymania go w charakterze żywej tarczy, i to z włączonym czatem głosowym. Zgodnie z moimi przewidywaniami, ta mechanika jest kompletnie nieprzydatna i przez kilkadziesiąt rozegranych przeze mnie w becie spotkań ofiarą takiego manewry padłem tylko raz, przy czym mój adwersarz niemal natychmiast zginął, ostrzelany przez graczy z mojej drużyny. W tym właśnie sęk - nawet jeśli zakradniemy się do kogoś od tyłu, to po co go łapać, skoro można się go od razu pozbyć?

Z roku na rok Call of Duty staje się oczywiście coraz bardziej infantylne i niestety Black Ops 6 kontynuuje ten trend. Pomijając już wspomniane rzuty na ziemię, które jednak dobrze sprawdzają się w rozgrywce, to po mapach już teraz biegają kolorowe zombie (skiny dodawane do zamówień przedpremierowych), a po meczach ukazuje się zbliżenie na postaci trzech najlepszych graczy i mogą się oni popisać się wywołującymi zażenowanie animacjami pokroju „okejki” i innych cool ruchów. Ubolewam nad tym, ale cóż zrobić?

Jeśli chodzi o całą resztę gry, to rewolucji - jak można się domyślić - nie uświadczymy. Rozgrywka i jej tempo przywodzą na myśl Black Ops: Cold War. TTK, czyli time to kill (czas do zabicia) jest moim zdaniem idealny. Nieco dłuższy niż chociażby w Modern Warfare 3, ale dzięki temu można korzystać z nurkowania na ziemię, by ratować się przy próbach ucieczki. Trochę szkoda, że w kontekście atutów (perków) i zestawów wyposażenia postawiono w większości na klasykę, ale są też nowe eksperymenty, np. skrojony pod nowe mechaniki atut zmniejszający kołysanie broni podczas rzucania czy ulepszenie polowe w postaci gazu neurologicznego wywołującego halucynacje (skutkujące m.in. pojawianiem się u wroga fałszywych czerwonych kropek na minimapie).

Z Call of Duty jest jak z Fifą (a teraz FC) - kolejne odsłony są zaledwie drobnymi ewolucjami wypracowanej dotychczas formuły, więc nie ma co liczyć na wielkie nowości. Wygląda jednak na to, że Black Ops 6 zaoferuje 25 października solidny tryb multiplayer. Mam nadzieję, że w pełnej wersji będzie opcja korzystania z pistoletów w trybie akimbo, czyli w dwóch rękach. To dopiero będzie Max Payne.

Zobacz także