Skip to main content

Call of Duty Warzone wielkim sukcesem, ale battle royale nie jest już tak ekscytujące

Chociaż gra potrafi sprawić frajdę.

Rywalizacja w Call of Duty Warzone to kawał dobrej zabawy - nie da się ukryć. Mimo to, nowy tryb do Modern Warfare (i jednocześnie samodzielna, darmowa gra) przekonuje, że battle royale nie ekscytuje już tak jak dawniej.

To oczywiście zupełnie normalne, że założenia gatunku stają się mniej fascynujące z biegiem czasu. Podstawy tego typu strzelanek są natomiast tak proste, że łatwo tutaj o brak szczególnie mocnych emocji. To po prostu stary, dobry Deathmatch, tyle że na ponad setkę osób.

O ile więc świadomość udziału w ogromnym polowaniu nie budzi tego samego napięcia, co choćby dwa lata temu w PUBG, to Warzone przypomina, że w grach battle royale wciąż jest miejsce na małe eksperymenty i drobne nowości - nie rewolucyjne, ale skutecznie oddalające poczucie grania kolejny raz w to samo.

Widziałeś jedną mapę BR, widziałeś je wszystkie

Już od początku zabawy widzimy pewne zmiany w stosunku do tego, co możemy znać z Fortnite lub Apex Legends. Mecz zaczynamy bowiem z pistoletem, więc nie jesteśmy zupełnie bezbronni po wylądowaniu. Szybko widzimy też licznik waluty - bo podczas rozgrywki zbieramy pieniądze. Jak się szybko okazuje, możemy za nie kupować... killstreaki, czyli nagrody za serie z trybu multiplayer.

Interesującym rozwiązaniem jest też druga szansa po śmierci. Gdy zginiemy, trafiamy bowiem do więzienia. Tam mamy szansę zmierzyć się z innym graczem w pojedynku - jeśli wygramy, to wracamy do meczu. Trzeba przyznać, że zachęca to do bardziej agresywnej gry przed pierwszym zgonem, bo mamy świadomość, że w razie porażki otrzymamy szansę na odrodzenie.

Ciekawe są też kontrakty - różnego rodzaju wyzwania, które możemy zebrać i aktywować podczas meczu. Mogą stanowić dla niektórych miłe urozmaicenie zabawy, choć przyznam otwarcie, że sam zazwyczaj zupełnie je ignoruję.

Zobacz na YouTube

Poza tym jednak w Warzone od razu poczułem się jak w domu. Ląduję, szukam broni i sprzętu, zaczynam rozglądać się za innymi graczami, ostrożnie przemieszczam się w stronę bezpiecznego obszaru i nasłuchuję, czy przypadkiem nikt nie przebiega w pobliżu - choć trzeba przyznać, że odgłosy kroków mogłyby być nieco głośniejsze. Świetnie byłoby też dostać prawdziwy tryb Solo, bo obecnie samotni gracze wrzucani są na tę samą mapę, co pary czy trzyosobowe oddziały.

Rozgrywka jak najbardziej potrafi sprawić frajdę, szczególnie gdy doczekamy się porządnej wymiany ognia z kimś o podobnym poziomie umiejętności. Po paru rundach wracam jednak do Apexa i emocje są podobne - a że system poruszania się w strzelance od Respawn bardziej przypadł mi do gustu, to właśnie na rubieżach uniwersum Titanfall bywam częściej niż w nowym trybie Modern Warfare.

Nie jest to kwestia jakości wykonania, a raczej przyzwyczajenia i gustu. Warzone udowadnia poniekąd, że na rynku battle royale nie ma już miejsca na rewolucję, choć jednocześnie pokazuje też, że gracze preferują realia współczesnych konfliktów zbrojnych. Co zresztą potwierdziło też samo ubiegłoroczne Call of Duty.

Pojedynek w Gułagu wygrany - wracamy do gry!

To jednocześnie ostateczne domknięcie półki z battle royalami na rynku. Na więcej podobnych produkcji nie ma już po prostu miejsca. Premiera Warzone była zresztą tak naprawdę tylko postawieniem kropki nad „i”, które zaczęto pisać przy wprowadzaniu Blackout w Black Ops 4. Trudno wyobrazić sobie cokolwiek, co mogłoby uszczknąć jeszcze kawałek tego tortu, bez dużej rewolucji gameplayowej, która rozbiłaby obecną definicję gatunku.

Zobacz: Call of Duty Warzone - poradnik i najlepsze porady

Wydaje się więc, że w najlepsze trwa już okres spokojnego, stabilnego egzystowania battle royale, bez ekscytujących premier - a jedynie z kolejnymi sezonami i dodatkami do istniejących gier. Jeśli natomiast chodzi o coś naprawdę nowego i świeżego, musimy poczekać, aż ktoś podchwyci jakiś pomysł z jednego z setek interesujących modów. Bo przecież każdy fenomen zaczynał się od modyfikacji.

Zobacz także