Co z naszymi Strażnikami? Bungie ma problem z Destiny 2
Pożegnanie z pierwszą częścią.
Destiny to - po części - MMO. Z pewnością nie tradycyjne, ponieważ łączy elementy charakterystyczne dla gatunku z systemem walki typowym dla strzelanek. Pod względem struktury misji, zdobywania ekwipunku, a także przez obecność instancji i rajdów, mamy do czynienia ze stylem MMO - a w przypadku takich gier, sequel to zawsze pewien problem.
Jeszcze jakiś czas temu gracze teoretyzowali, że druga część Destiny może przybrać formę dużego dodatku, rozbudowanego bardziej niż wszystkie wydane do tej pory razem wzięte. Tylko wtedy transfer bohatera byłby możliwy. Takie podejście do produkcji Destiny 2 wydaje się być jednak mało ekscytujące, otrzymalibyśmy bowiem „tylko” większe DLC.
Innym przepisem na kontynuację - i bardziej prawdopodobnym, jak sugerują niedawne nieoficjalne informacje - jest tradycyjne podejście, czyli stworzenie osobnej, zupełnie nowej gry.
World of Warcraft ma już ponad dekadę i jest stale wspierany aktualizacjami oraz dużymi dodatkami - swoją drogą, oferującymi o wiele więcej niż typowe rozszerzenie Destiny. Mimo wieku gry, użytkownicy nie wyobrażają sobie zapewne porzucenia jej na rzecz ewentualnej kontynuacji. Kwestia nostalgii i przywiązania.
Podobnie jest z grą Bungie. Twórcy zapowiadali kiedyś, że gracze zabiorą swoich bohaterów w długą przygodę i nie rozstaną się z nimi przez dziesięć lat. Teraz pojawiają się doniesienia, że w 2017 roku może pojawić się Destiny 2, a postacie z pierwszej odsłony nie zostaną przeniesione do sequela.
Nikogo nie powinno to dziwić - w końcu niemożliwe jest pozwolenie, by gracze zabrali do zupełnie nowej produkcji rozwiniętych bohaterów, z potężnym uzbrojeniem i talentami, podczas gdy inni tworzyliby herosów od podstaw. Balans rozgrywki i zawartości w takim przypadku byłby niemożliwy do osiągnięcia.
Wielu graczy słusznie może jednak poczuć rozczarowanie. Nie chodzi o fakt, że pożegnają się ze swoimi Strażnikami, a raczej o to, że nastąpi to tak szybko. Od premiery Destiny mijają dopiero dwa lata - to niezwykle mało, szczególnie w przypadku gry przypominającej MMO.
Podejście do sequela można porównać z sytuacją Guild Wars. Użytkownicy pierwszej części również pożegnali się ze swoimi herosami i nie zabrali ich do nowej produkcji, ale jednak odstęp między tymi tytułami był spory, bo mowa o siedmiu latach.
Jak Bungie może wynagrodzić weteranom Destiny stosunkowo szybką „przesiadkę” na nowszą grę? Wydaje się, że jedynym wyjściem jest stworzenie systemu, który pozwoli przenieść do drugiej części elementy kosmetyczne - wygląd ulubionej broni i elementów pancerza. Plus zestaw różnych bonusów i nagród, choćby wyjątkowy statek czy ścigacz.
Mimo pożegnania z postaciami, w których przygody gracze zainwestowali mnóstwo czasu, podejście twórców do produkcji kontynuacji jest jednak godne pochwały. Zupełne oderwanie się od oryginału pozwoli na zaprojektowanie większej, bardziej rozbudowanej gry, nie ograniczanej przez poprzednią generację konsol.
Destiny 2 sprawi Bungie pewne problemy. Choć niemal na pewno będzie lepsze, nawet ze względów czysto technologicznych, to aktywni użytkownicy pierwszej odsłony z pewnością wyrażą wątpliwości dotyczące porzucenia swojej obecnej kariery Strażnika. Ciekawe, jaką odpowiedź mają w zanadrzu deweloperzy.