Cross of the Dutchman - Recenzja
Heros z Holandii.
Za Cross of the Dutchman stoi ciekawy pomysł - to opowieść o legendarnym holenderskim bohaterze walczącym z Saksonami w XVI wieku. Historia potężnego mężczyzny zdolnego jednym ciosem powalić kilku wrogów jest przedstawiona w sposób całkiem przystępny i nieźle przybliża sylwetkę buntownika Piera Gerlofsa Donii. Niestety, produkcja jest zbyt prosta, by utrzymać uwagę gracza.
Fryzyjczyka poznajemy, gdy jest jeszcze zwykłym chłopem, dbającym o rodzinę i dobre relacje z sąsiadami. Kiedy na własnym polu zostaje napadnięty przez snujących się po okolicy żołnierzy, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić porządek ze stacjonującymi w okolicy saksońskimi wojskami. Z pomocą okolicznych mieszkańców organizuje rebelię.
Akcję obserwujemy w rzucie izometrycznym, niczym w grach typu Diablo. Sterujemy używając wyłącznie myszy - w ten sposób rozmawiamy, walczymy, badamy przedmioty i interesujące punkty. Tak nieskomplikowana rozgrywka - w połączeniu z mało interesującymi dialogami i niezbyt dużym poziomem trudności - sprawia, że gramy nie tylko jedną ręką, ale i jednym okiem. Trudno skoncentrować całą uwagę na tytule, który wymaga tak niewiele zaangażowania.
Twórcy starają się jak mogą, by urozmaicić rozgrywkę, wprowadzając co chwilę nowe wyzwania, takie jak konieczność przekradania się wśród wrogich patroli czy dotarcia we wskazane miejsce przed upływem czasu. Niestety, wiele z nich to utrudnienia tylko teoretyczne - tak naprawdę zawsze mamy aż nadto czasu na wykonanie tego typu zadań, a wyzwanie nie jest znaczące.
Fabuła także nie należy do skomplikowanych. Śledząc poczynania Piera odwiedzimy łącznie pięć lokacji, które będą zmieniać się wraz z rozwojem fabuły, oferując nowe misje i problemy. Przez większość czasu możemy swobodnie przechodzić między tymi obszarami, w kilku momentach jednak gra odcina nas od części z nich, często nie dając ku temu żadnego powodu. Każda z map oferuje kilka skarbów do znalezienia oraz specjalne miejsca rzucające nieco światła na to, jak bohater postrzega swoją okolicę.
Najbardziej satysfakcjonującym elementem rozgrywki jest walka. Olbrzymia siła Fryzyjczyka sprawia, że podczas starć jednym ciosem posyłamy w powietrze kilku wrogów, co z kolei powoduje, że najprzyjemniejsze są bitwy z całymi zastępami Saksonów, rozrzucanych po okolicy jak szmaciane lalki.
Niestety, bitwy odsłaniają też największą słabość systemu sterowania: celowanie jest nieprecyzyjne, przez co często bezsensownie młócimy powietrze. W połączeniu z opóźnieniem wykonywania ataków, rozwiązanie to staje się z czasem dość uciążliwe.
Nie pomaga fakt, że cały czas korzystamy z jednego miecza lub pięści, a minimalistyczny system rozwoju postaci pozwala tylko ulepszyć wytrzymałość postaci i wzmocnić obrażenia zadawanych ciosów.
Wizualnie Cross of the Dutchman nie odstrasza, ani nie zachwyca. Oprawa graficzna zrealizowana jest przyzwoicie, lecz bez fajerwerków, które przykułyby uwagę na dłużej. Podobnie ma się sprawa z muzyką - stanowi ona przyjemne tło do zabawy, jednak w żaden sposób nie zapada w pamięć.
Produkcja Triangle Studios to absolutny przeciętniak, na tyle krótki, że kończy się, zanim zacznie być nudny i męczący. To lekka opowieść pozwalająca nam w dość pobieżny sposób poznać holenderskiego bohatera raczej nie przedstawianego na lekcjach historii.