Skip to main content

Czy Overwatch League zmieni oblicze e-sportu?

Specyfika Blizzarda.

Są też tacy, którzy poświęcają nie tylko czas, ale i życiowe plany, by dołączyć do drużyny. Potem natomiast, jak Su-min „Sado” Kim, tracą możliwość gry. Osiemnastoletni zawodnik Philadelphia Fusion otrzymał od Blizzarda bana za boostowanie - czyli granie na cudzym koncie, by podnieść jego rangę - przez co nie mógł wziąć udziału ani w rozgrywkach przed rozpoczęciem ligi (cała drużyna wycofała się z tej części rozgrywek), ani w 30 meczach.

Każda drużyna ma nawet specjalne skiny, na wzór strojów drużyn sportowych

Co ciekawe, przepraszając za przewinienie, Sado powiedział, że rzucił szkołę, by grać dla Philly, ale jednocześnie próbował dorobić boostowaniem, bo nie wierzył, że odniesie sukces jako profesjonalista. Szczęśliwie dla chłopaka, jego drużyna postawiła zachować go w swoich szeregach. Pytanie brzmi jednak, jak rezygnacja z przedsezonowej serii odbiła się na portfelach jego i pozostałych graczy z Fusion.

Nieliczni szczęściarze skończą karierę i trafią na drugą stronę e-sportowej sceny, zajmując miejsca komentatorów na kolejnych wydarzeniach. Częściej niż rzadziej będą to jednak kapitanowie i taktycy drużyn, którzy poza strzelaniem odpowiedzialni byli także za wymyślanie optymalnych zestawów postaci i koordynowanie zespołu. Szeregowy strzelec, tank czy suport będzie miał znacznie mniejsze szanse zabłysnąć, chyba że posiada wyjątkową charyzmę, która sprawdzi się przed kamerami.

Warto pamiętać też, że nie wszyscy komentatorzy to e-sportowcy - część po prostu świetnie opowiada o grze i posiada dość wiedzy, by przekazać widzom wszystko, czego potrzeba. Konkurencja jest więc całkiem duża. Najlepszym tego przykładem jest fakt, że na potrzeby pokazów przedsezonowych Blizzard „pożyczył” dwóch doskonałych komentatorów z League of Legends.

Co ważne, możliwość oglądania rozgrywek została też mocno ograniczona - transmisja dostępna była jedynie za pośrednictwem MLG.TV, a Blizzard konsekwentnie usuwa nagrania spotkań z YouTube. Wiadomym było, że twórcy Overwatcha chcą sprzedawać prawa do transmisji, jednak brak streamów na dwóch największych platformach oznacza, że rozgrywki, które były jednymi z najlepiej przygotowanych w historii, są też wyraźnie trudniej dostępne, niż w przypadku innych gier. MLG.TV nie podaje danych dotyczących liczby oglądających, trudno więc ustalić, ile osób było zainteresowanych początkiem ligowych zmagań.

Zabrakło drużyn z kontynentalnej Europy - i nie tylko

Jasne staje się, że Blizzard chce robić e-sport po swojemu, co w sumie nie dziwi, kiedy weźmie się pod uwagę, że wielu uważa zmagania w grach online za Dziki Zachód. Każda firma i gra reprezentuje nieco inne podejście do zabawy, począwszy od kwestii wynagrodzeń, a na e-sportowych zasadach skończywszy. W League of Legends handluje się slotami do rozgrywek LCS, część drużyn zakwalifikowanych do rozgrywek nie trafia więc do nich nawet dzięki umiejętnościom zawodników, tylko pieniądzom.

Żadna z organizacji próbujących uporządkować e-sport nie może też pochwalić się zbytnimi sukcesami - jedna z największych, WeSA, nie zrzesza wszystkich kluczowych drużyn, przez co podlegający jej regulacjom członkowie często grają z „niezrzeszonymi” organizacjami, takimi jak Liquid czy Cloud9. Sprawia to sporo problemów organizatorom turniejów, którzy nawet jeśli chcieliby przestrzegać wytycznych WeSA oraz ESIC, mogą mieć problem z wdrażaniem ich polityki.

W tej sytuacji trudno dziwić się, że Blizzard odgradza się od wszystkiego, co znamy jako e-sport. Transmisje ograniczone do jednego nadawcy oraz drużyny nie mające nic wspólnego z dotychczasowymi kluczowymi dla e-sportu organizacjami idą w parze ze, zdawałoby się, doskonałą organizacją i skupieniem tej dyscypliny w Stanach. Trudno powiedzieć, czy pomysły z Overwatcha zostaną zaadoptowane do innych gier. Pytanie brzmi jednak, czy wobec tych zmian i rozwiązań dalej możemy mówić o światowej dyscyplinie?

Zobacz także