Czy polski Wiedźmin jest lepszy od serialu Netflix - analiza w 7. punktach
Plus inspiracje grą Wiedźmin 3.
Drugi sezon serialu Wiedźmin na Netfliksie budzi ogromne emocje. Miłośnicy książek Sapkowskiego wskazują na kardynalne błędy w fabule, ale najwyraźniej serial podoba się tym, którzy nie są aż tak wielkimi znawcami opowiadań i powieści. Wysokie oceny od widzów w USA wskazują, że tam bardziej porównuje się serial do gier i na tym tle wypada on bardzo dobrze, jako swoisty prequel do przygód Geralta, wykreowanych w Wiedźminie 3.
Coraz częściej natomiast w dyskusjach o serialu Netlixa przywołuje się - i to w dobrym kontekście! - serial telewizyjny Marka Brodzkiego z 2002 roku. Przyjrzymy się zatem na poważnie i porównajmy polski serial Wiedźmin z drugim sezonem można powiedzieć mega-produkcji Netflixa.
1. Fabuła
Wiedźmin Netflixa, szczególnie drugi sezon, tworzy coś w rodzaju alternatywnej ścieżki wydarzeń wobec tego, co znamy z powieści Sapkowskiego. Fundamentem tego eksperymentu twórczego jest wiedźmiński świat i jego bohaterowie, ale jest to tylko punkt wyjścia, szkielet. Jak zwracają uwagę niektórzy fani, nie jest to już klasyczna adaptacja, ale raczej coś w rodzaju fan-fiction: absolutnie odrębnej opowieści, mającej niewiele wspólnego z tzw. kanonem.
Zaskakiwać może fakt, jak wiele jest tu inspiracji grą Wiedźmin 3 - wygląd niektórych postaci (Vesemir), twierdza Kaer Morhen, ćwiczenia Ciri na specjalnej ścieżce, wątek Dzikiego Gonu czy nadużywanie - tak jak w grach! - znaku ochronnej tarczy Quen. To tylko niektóre. Uśmiercenie Eskela jest tego najlepszym przykładem: to postać, którą pokochali fani gier, nie mająca dużego znaczenia u Sapkowskiego.
Sapkowski był mistrzem kameralnych opowieści z przesłaniem, nawet wtedy gdy do gry włączyli się władcy świata. Drugi sezon serialu Netflixa, za wyjątkiem pierwszego odcinka, zresztą też mocno wypaczonego, praktycznie eliminuje pogłębione wątki i stawia na fabułę pełną dynamicznej akcji, mimo pozornego skomplikowania, przeradzającą się w dość prostą opowieść - jest więc przystępna dla szerszego odbiorcy, lekka, widowiskowa, czasami brutalna, czasami miałka, ale w dalszej części nawet ciekawa. Niemniej, pozbawiona głównych atutów powieści: bohaterów z krwi i kości, chemii, dialogów i przesłania. To raczej trywialne, acz dobrej jakości fantasy. Coś za coś.
Nieco inaczej do tematu podeszli twórcy polskiego serialu „Wiedźmin”. Zaznaczmy, że nie ma on nic wspólnego z filmem pełnometrażowym, który był wówczas wyświetlany w kinach i stanowił raczej poszatkowane w głupi sposób wycinki tegoż serialu. Rozczarowani filmem widzowie ponieśli wieść o katastrofalnej adaptacji od miast do wsi, przekreślając tym samym szanse serialu. Całkiem niesłusznie, bo to składająca się aż z 13 odcinków całkiem wierna adaptacja kilku najlepszych opowiadań ze zbiorów „Ostatnie życzenie” i „Miecz przeznaczenia”, przeplatana twórczymi pomysłami scenarzysty Michała Szczerbica.
Polski „Wiedźmin” to historia Geralta. Na początku jest to zaledwie młokos, który sztywno trzyma się kodeksu wiedźmińskiego i stara się prosto podchodzić do otaczającego świata. Z każdym kolejnym zabitym potworem (również w ludzkiej postaci), z każdą kolejną raną i otarciem się o śmierć, ten Geralt zaczyna inaczej patrzeć na świat, by wreszcie w dalszej części opowieści być już autentycznie zmęczonym światem i perfidnością ludzi, a jedyne, co go trzyma przy życiu, to dwie bliskie osoby: Yennefer i Ciri.
Serial Brodzkiego nie stawia w centrum akcji, widowiskowości i efektów specjalnych (co zresztą, oczywiście, nie było możliwe), ale wyłapuje z prozy Sapkowskiego istotę rzeczy: zawiłość ludzkiej natury, odcienie szarości, szukanie celu w życiu, wagę przyjaźni, chwile radości i cierpienia, istotę pieniądza, rasizm, i tak dalej. Wszystko to zaś podaje w sposób tradycyjny dla kina czy teatru: przez dialog, grę aktorską, budowanie odpowiedniego klimatu. Ten serial nie tworzy również oddzielnej linii fabularnej, ale trzyma się zaskakująco sztywno wspomnianego już kanonu.
2. Geralt
Serial Netflixa przedstawia nam wiedźmina jako ochrypłego osiłka. Niestety, przez całe dwa sezony nie dowiadujemy się o nim nic więcej. Nie widzimy żadnej przemiany. Nie poznajemy go jako bohatera. Jest dokładnie taki sam w pierwszym, jak i w ostatnim odcinku drugiego sezonu. Henry Cavill wykreował postać posągową aż do przesady - super-bohtera, którym Geralt nigdy nie był i nigdy się nie czuł.
Podczas gdy postacie drugoplanowe rozwijają się w ciekawą lub co najmniej jakąś stronę (można wymienić Ciri, Fringillę, Cahira, a nawet Yennefer), o tyle Biały Wilk jest niezmiennym, chciałoby się powiedzieć monolitem, którego nic nie może roztrzaskać. Nie ma żadnych rozterek, nie jest smutny, wesoły, rozczarowany ani zły. Potrafi dobrze zabijać potwory i jest obrońcą Ciri - to tyle. Ponieważ serial przebył już (powiedzmy) drogę opowiadań, Geralt przestaje być zresztą centralnym punktem wydarzeń.
Przeciwny kierunek obrała polska produkcja. Geralt walczy co prawda jak Steven Seagal i nie cacka się z przeciwnikiem, ale nie jest Conanem. Nie jest też mrukiem. Ma cały wachlarz emocji, co zresztą w jednej ze scen podkreśla Jaskier w rozmowie z Yennefer, mówiąc jej, że Geralt nie jest mutantem, że jest człowiekiem. I że jak każdy człowiek ma swoje uczucia. Geralt grany przez Michała Żebrowskiego jest postacią z wieloma odcieniami: potrafi się śmiać, być wesoły, smutny, zły, brutalny i dobrotliwy. To bez dwóch zdań fenomenalna kreacja i najlepszy wiedźmin, jakiego widzieliśmy na ekranach.
Ale kluczowy jest tutaj rozwój głównego bohatera: droga, jaką pokonał i co z niej wyniósł. Pogarda dla świata (tak, naszego świata) i zacietrzewionych ludzi, a jednocześnie szacunek dla tradycji kodeksu wiedźmińskiego, ale nie za wszelką cenę.
To dwa różne Geralty, ale temu z polskiego serialu bliżej do pierwowzoru Andrzeja Sapkowskiego. Cavill chyba za bardzo wzorował się na grze CD Projektu (której jest fanem), co widać w bardzo oszczędnej grze aktorskiej, która może się również podobać - na tle Michała Żebrowskiego wypada jednak mniej przekonywająco.
3. Klimat i muzyka
Polski „Wiedźmin” nie ma pięknych, kolorowych ujęć. Siłą tego serialu jest surowy realizm. Owszem, miejscami serial wygląda tak, jakby kręcili go koledzy z podwórka w latach 90., ale zabieg ma swoje walory: buduje klimat, także dzięki wykorzystaniu prawdziwych plenerów, miejsc, ruin i zamków. Ta oszczędna forma współgra z muzyką Grzegorza Ciechowskiego, jakże wspaniale podkreślającą kluczowe momenty.
„Wiedźmin” Netflixa, szczególnie drugi sezon, który powstał za znacznie większe pieniądze niż pierwszy, potrafi już wyróżnić się pięknymi ujęciami, nasyconymi, ciepłymi kolorami. Jest to bardziej cukierkowy świat, znów mocniej zbliżony do świata gier komputerowych, a może szerzej - dzisiejszego sposobu kręcenia seriali fantasy i SF. W odbiorze jest może przyjemny, ale przez to pozbawiony też odpowiedniego klimatu, szczególnie że zabrakło tutaj interesującej, wyróżniającej się ścieżki dźwiękowej (zabawne, że muzyka w niektórych momentach przypomina gry CD Projektu).
Jeśli świat serialu produkcji polskiej jest bardziej słowiański, to bez wątpienia ten w Netfliksie jest już bardziej amerykański. Nie jest to zarzut. Pamiętajmy, że u Sapkowskiego tę słowiańszczyznę odkrywamy głównie w języku opowiadań i sagi, a nie samej konstrukcji świata czy ludziach. Tak po prostu działa wyobraźnia. Obie wersje przynoszą interesujący obraz tego, jak różnie można interpretować słowo.
Odrębny akapit można też poświęcić kostiumom. Wbrew pozorom, jest to mocna strona polskiej produkcji. Geralt posiada naprawdę świetnie zaprojektowany i wykonany w detalach rynsztunek, a wszyscy bohaterowie są ubrani odpowiednio (choć skromnie) do sceny. Znów przeciwieństwem będzie serial Netflixa, gdzie kostiumy, szczególnie czarodziejów, sprawiają wrażenie zbyt czystych, za bogatych, często niespójnych w ramach jednej sceny, jednego środowiska. Zbroja wiedźmina przypomina za bardzo kostiumy super-bohaterów z komiksów czy filmów Marvela.
I jeszcze jedno, wzorem ostatnich sezonów „Gry o Tron” także w serialu Netflixa bohaterowie podróżują przez kontynent z prędkością światła, byle akcja mogła przenosić się w odpowiednie miejsca. Prawdziwy szlak i konieczność poświecenia czasu, krwi i miecza na jego przebycie bardziej widać u Brodzkiego.
4. Efekty specjalne, potwory i walki
Nie można nic zarzucić serialowi Netflixa, jeśli chodzi o efekty specjalne i projekt potworów. Jest to możliwie najwyższa półka, dostępna dla budżetów seriali tej klasy, ale w projektach potworów (znakomity Nivellen, przemieniony Eskiel, itp.) i efektach specjalnych widać znaczne przywiązanie do detali i autentyczną chęć stworzenia czegoś, co będzie się wyróżniało i pełniło ważną funkcję w opowieści.
Serial Brodzkiego miał z efektami specjalnymi ogromne problemy (budżet, know-how), czego efektem był m.in. pamiętny smok, morda jeża czy Kozojed. Pamiętajmy jednak, że smok w 13-odcinkowym serialu, trwającym 13 godzin, pojawia się na dziesięć sekund. Efekty specjalne nie pełniły tutaj istotnej funkcji. Gdy Geralt walczy z jakimś potworem, mamy wrażenie, że jest to rzucona na plan dmuchana zabawka. Powiedzmy wprost: oglądanie tego serialu dla efektów specjalnych mija się z celem.
Osobnym tematem są walki, zrealizowane w Netflixie bardzo widowiskowo. Krew chlupie, głowy lecą, kończyny odpadają (serial intensywnie nawiązuje do gatunku gore). Ogląda się to nieźle, choć z drugiej strony brakuje w tym wszystkim jakiejś finezji. Trochę jak porównanie porządnego auta z autem ładnie zaprojektowanym. Polski „Wiedźmin” nie zrobił walk ani lepiej, ani gorzej, jednak zdecydowanie nie mamy się czego wstydzić. Znów postawiono bardziej na realizm: walki ogląda się ciekawiej, bo jest w nich coś nieprzewidywalnego, i są w nich emocje, które widać na twarzach walczących.
5. Yennefer, Ciri i Jaskier
Można by o nich pisać długo. Mamy więc dwie wersje Yennefer. Netflix ciekawie poprowadził jej wątek w pierwszym sezonie, ale w drugim wymyślona fabuła wymusiła na twórcach mocne zmiany. Pomijając to wszystko: nie jest to Yennefer o przymiotach charakteru, jakie można pamiętać z książek. W zasadzie w drugim sezonie postać staje się zupełnie obojętna, a jej poczynania bardzo niezrozumiałe. Szkoda, bo pierwszy sezon otwierał ciekawsze perspektywy.
Yennefer w polskim „Wiedźminie” jest w większym stopniu bliska Geraltowi. Choć aktorka Grażyna Wolszczak spotykała się z krytyką rozczarowanych widzów, w kameralnych scenach i dzięki dobrze napisanym dialogom, w odpowiednim momencie potrafiła jednak pogłębić tę postać i nadać jej żywy charakter.
Bez wątpienia dla wielu widzów atutem serialu Netflixa jest Jaskier, grany przez Joeya Bateya. W pierwszym sezonie zdobył serca piosenką i nonszalancją, ale jego występ w drugim sezonie również jest bardzo przyjemny dla oka (może poza koniecznością grania nielogicznego zachowania w finałowych scenach). „Nasz” Jaskier to ochlejmorda, nierób i bawidamek, ale gdy trzeba - prawdziwy przyjaciel. Zamachowski wykreował Jaskra bliskiego nam kulturowo i jest to również ogromna zaleta.
I wreszcie Ciri, która w polskim serialu była wciąż dziewczynką (niestety, zagrana mało przekonywająco). Tym bardziej zaskakuje, że w zaledwie kilku scenach udało się reżyserowi cudem zbudować wiarygodną relację pomiędzy nią a Geraltem. To zaprocentowało później, gdy Ciri staje się równie ważna dla Geralta, jak i dla widza.
Ciri w Netfliksie, szczególnie w drugim sezonie, to już zupełnie inne podejście. Ponownie w niektórych momentach przypominające grę Wiedźmin 3, lecz trzeba przyznać - aktorka stanęła na wysokości zadania. Mimo ogólnie słabych dialogów i problemów fabularnych, wydobyła z tej przeciętnie napisanej postaci coś ciekawego i nadała jej realne kształty. To wystarczyło, by można Ciri kibicować i z zaciekawieniem czekać na dalszy ciąg wypadków.
6. Chemia (nie chodzi o eliksiry)
I pozostaje sprawa „chemii” pomiędzy postaciami. Serial Netflixa od początku ma z tym duży problem - winą jest fabuła, dialogi i aktorzy. Jak już wspomnieliśmy, Henry Cavill stworzył wiedźmina dość topornego i niemalże bezuczuciowego. Na tym ciężko budować relacje z innymi aktorami-bohaterami.
Przykładem jest odcinek „Ziarno prawdy”. Fantastyczna rola Kristofera Hivju jako Nivellena (pamiętny Tormund z „Gry o Tron”), z rysami emocjonalnymi, bardzo mocno kontrastowała z zimnym Geraltem Cavilla. To Hivju uratował ten odcinek, ale w dalszych odsłonach sezonu próżno szukać takiej dawki chemii i emocji ukrytych w niuansach.
Dobry przykład to relacja Cahira z Fringillą. Dzięki temu, że obie postacie przechodzą wewnętrzną przemianę, a ich drogi i charaktery znów się krzyżują, czuć tu autentyczną chemię, której kulminacją jest znakomita scena podczas posiłku żołnierzy Nilfgaardu. Czasami wystarczą aktorowi oczy, by zagrać przerażenie. Zresztą, w serialu Netlixa postacie drugoplanowe zazwyczaj obsadzone są naprawdę dobrze.
Polski „Wiedźmin” miał z tym mniej problemów. Gdy patrzymy na Geralta i Jaskra od razu widać, że są to przyjaciele na śmierć i życie. Gdy podpatrujemy Geralta i Yennefer, czuć tam ostatnie życzenie. Gdy Geralt spotyka kogoś ważnego (Stregobor, Borch Trzy Kawki, Renfri), czuć wyraźne emocje i oglądamy zmagania bohaterów z sympatią.
Z kolei nie miał nasz „Wiedźmin” takiego szczęścia do obsadzenia postaci drugoplanowych. W jednej scenie Paździoch stał na rogatkach. W innej „ślepy” Stępień z „13 Posterunku” zagrał rycerza Eycka, który wyciągnął miecz z pochwy, by stanąć przeciwko smokowi. (Notabene: to jeden z niedocenianych właśnie przez obsadę ról i efekty specjalne odcinków, ze świetną kreacją Andrzeja Chyry w roli Trzech Kawek).
7. Podsumowanie
Zaskakujące czy nie, ale oba seriale są mocne w innych aspektach, stawiają akcenty na inne elementy. Niedoceniany serial Marka Brodzkiego po latach broni się dobrze poprowadzoną opowieścią, mistrzowskim klimatem, znakomitą rolą Michała Żebrowskiego, świetnymi dialogami, muzyką i wyraźną refleksją. Jest też bliższy prozie Andrzeja Sapkowskiego.
Drugi sezon „Wiedźmina” od Netflixa to z kolei gratka dla miłośników akcji, magii i efektów specjalnych. Jest to bardzo luźna adaptacja, która podąża swoją drogą, wyraźnie sprzeczną z dziełem literackim, i łamiącą wiele z ważnych, a być może dla wielu kluczowych aspektów wiedźmińskiego świata. Serial ogląda się jednak nieźle, zdobywa obecnie dużą popularność i z pewnością ciekawie będzie obserwować dalszy rozwój tego projektu.