Czy serialowa adaptacja The Last of Us ma sens?
Ryzyko porzucenia interaktywności.
Niedawno ujawniono, że Pedro Pascal zagra Joela w adaptacji The Last of Us. Bella Ramsey wcieli się natomiast w Ellie. Tym samym oficjalnie potwierdzono też, że serial przedstawi historię, którą poznaliśmy w pierwszej części serii od Naughty Dog. Wydaje się więc, że to przede wszystkim produkcja skierowana do tych, którzy gry nie znają.
The Last of Us wywarło na wielu ogromne wrażenie przede wszystkim za sprawą filmowych, fenomenalnie wyreżyserowanych scen. Realistyczna oprawa przyczyniła się do tego, że oglądając cut-scenki mogliśmy poczuć się jak w kinie. Twarze bohaterów mocno zapadły w pamięć dzięki emocjonalnym momentom. Z tego powodu oglądanie „innego” Joela czy Ellie może być po prostu dziwne - tym bardziej że od premiery hitu z PS3 nie minęło wcale tak dużo czasu.
Sytuacja jest w tym przypadku inna niż przy adaptacji książki. Wyobrażenie sobie wizerunku postaci powieści nigdy nie jest tak mocne i wyraziste, jak wtedy, gdy poznajemy bohaterów w grze z wysokiej jakości grafiką, spędzając z nimi dziesiątki godzin. To jednak tylko jeden z potencjalnych problemów serialu HBO.
Ważna jest też fabuła The Last of Us. Nie będzie chyba kontrowersyjne stwierdzenie, że historia sama w sobie nie jest w tej grze szczególnie oryginalna czy wyjątkowa. To reżyseria, postaci i aktorzy wznieśli tę opowieść na wyższy poziom emocjonalny - i dzięki tym emocjom przygoda robi takie wrażenie.
Natomiast sam wątek dorosłego mężczyzny opiekującego się dzieckiem w niesprzyjających warunkach to nic nowego. Mamy już świetne filmy przedstawiające taką tematykę. Wskazać można chociażby poruszającą „Drogę” na podstawie ponurej powieści McCarthy'ego czy nawet - żeby znaleźć nieco nowszą produkcję - „Logana” z 2017 roku.
Jak więc może wyróżnić się serial „The Last of Us”? To chyba najważniejsze pytanie. Z pewnością bowiem zabraknie czegoś nieoczywistego, co czyni z tej serii od Naughty Dog tak angażującą podróż. Oczywiście filmowy charakter tych gier to jedno, ale szalenie istotna jest też ich „growa” natura.
Niezwykłe są bowiem te momenty - w obydwu częściach cyklu, nie tylko w pierwszej - w których teoretycznie niewiele się dzieje. Przeszukujemy puste budynki, szukamy zasobów i podziwiamy widoki. Właśnie w takich chwilach często słyszymy dialogi. Naturalne, szczere, niekoniecznie związane z czymś ważnym, ale stale obrazujące zmieniające się relacje między postaciami i poszerzające ich osobowość. Czegoś takiego nie można oddać w pełni w nieinteraktywnym medium.
Na szczęście mamy mieć do czynienia z serialem, co pozwoli nieco szerzej spojrzeć na historię i bohaterów, a także lepiej ich przedstawić. Pewnych rzeczy jednak nie uda się osiągnąć, bo nic nie zmieni faktu, że to nie my będziemy Joelem. To nie do nas będzie mówić Ellie i to nie my będziemy mieć wrażenie, że odpowiadamy za jej bezpieczeństwo.
Koniec końców, „The Last of Us” od HBO może okazać się świetne. Nawet mimo wątpliwości, nadzieję budzą autorzy projektu - choćby twórca świetnego „Czernobyla”. Trudno jednak nie zadawać sobie pytania, czy nie lepsza byłaby po prostu zupełnie nowa historia w tym świecie i pozostawienie Ellie oraz Joela w spokoju.