Skip to main content

Czy to jeszcze Dead Rising, czy już Saints Row?

Przed premierą czwartej części serii.

Dead Rising 4 debiutuje w grudniu. To gra, w której bohater może strzelać do zombie z magicznej różdżki, albo używać maszyny do lodów, by tworzyć lodowe huragany. Dostępne narzędzia eksterminacji żywych trupów przywodzą na myśl zakręcony arsenał znany z nowszych odsłon Saints Row.

Broń to jednak nie wszystko. Z materiałów wideo dowiadujemy się, jak efektowne może być likwidowanie wielu nieumarłych jednocześnie. Większe grupy wrogów będą dla gracza szansą do kreatywnej rozwałki i radosnej destrukcji.

Dla niektórych to z pewnością ekscytująca wizja, jednak drzemiący we mnie miłośnik pierwszego Dead Rising ma raczej niezadowoloną minę. Szanse, że czwarta część cyklu zaoferuje podobne doznania, co oryginał, są bliskie zeru.

Oryginalna przygoda Franka Westa nie była po prostu grą akcji, której sednem były zmagania z hordami zombie. Najważniejsze było tam kombinowanie i odpowiednie poruszanie się po sporej lokacji. Często podejmowaliśmy ryzyko, bo śmierć czaiła się wszędzie.

Pierwsze Dead Rising mogą od niedawna przetestować także gracze na PC

Najmilej wspominam pierwszy kontakt z grą. Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z tłumem nieumarłych przeciwników, nie myślałem nawet przez moment jak się ich pozbyć - ważne było, by jak najszybciej uciec, nie przejmując się niczym.

W Dead Rising, przynajmniej na początku, emocje budziła nawet konieczność pokonania trzech czy czterech żywych trupów. Często lepiej było unikać starcia, tym bardziej że mieliśmy też do czynienia z kontrowersyjnym licznikiem czasu - główny cel należało wykonać w nieco ponad 7 godzin.

Takie rozwiązanie wprowadzało dodatkowy stres i presję, czyli coś, czego w większości dzisiejszych produkcji brakuje. Można stwierdzić, że Dead Rising było interesującą hybrydą gier, które dziś określamy mianem „roguelike”. Nie raz zaczynaliśmy całą przygodę od nowa, by wrócić do centrum handlowego silniejszym.

Licznik pomagał budować klimat napięcia. Wiedzieliśmy, że nie zdążymy zrobić wszystkiego, ale przy każdym podejściu coraz lepiej zarządzało się czasem, po wcześniejszym poznaniu obszaru. Nigdy nie można było jednak pozwolić sobie na relaks i chwilę przerwy. Wydaje się, że tak właśnie powinno być, gdy staramy się przetrwać wśród tłumów zombie.

Egzoszkielet w Dead Rising 4 sprawi, że nawet horda zombie nie będzie nam straszna - przynajmniej przez jakiś czas

Luźny styl i humor były obecne w serii od początku, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Budzące uśmiech na twarzy narzędzia eksterminacji - stanowiące połączenie różnych przedmiotów - pojawiały się już w Dead Rising 2. Czwórka przekracza jednak chyba pewną granicę.

Zmieniła się nie tylko rozgrywka, ale też Frank West. Bohater powraca po latach, ale jest zauważalnie inny. Twórcy podkreślają, że to postać, którą polubiliśmy w oryginale. Przy czym wcale nie był to rzucający żartami, ignorujący zagrożenie i beztroski twardziel. Tę transformację dobrze podsumowuje fakt, że Capcom nie zatrudnił do współpracy oryginalnego aktora podkładającego Frankowi głos.

Niewykluczone, że Dead Rising 4 przyniesie wiele świetnych godzin zabawy. Z pewnością spodoba się wielu amatorom beztroskiej anihilacji umarlaków. Jednocześnie wszystko wskazuje też na to, że jedynym elementem łączącym tę część z korzeniami cyklu będzie miejsce akcji - miasteczko Willamette.

Zobacz także