Damian Milczarek: Pięć najlepszych gier 2016 roku
Przygody mroczne i radosne.
W tym cyklu każdy z naszych autorów i dziennikarzy przedstawia pięć najlepszych gier mijającego roku. Zobacz poprzednią listę.
Rok 2016 obfitował w taką rzeszę udanych gier, którym warto było poświęcić swój czas, że trudno było zapoznać się choćby z większością pozycji w okresie premiery. Ale przecież fakt, że mamy w co grać, to tylko powód do radości.
Zwyżkową formę reprezentuje nieco skostniały gatunek pierwszoosobowych strzelanek. Mieliśmy świetnego Dooma czy zaskakująco dobre Call of Duty. A przecież nie można zapomnieć o świetnym Titanfall 2 czy Battlefield 1.
Aczkolwiek to, co cieszy mnie najbardziej, to dobra dyspozycja niezależnych twórców. Wartych wspomnienia gier indie pojawiło się w tym roku wiele. Żeby tylko wspomnieć Owlboya, Oxenfree, Inside, This is the Police bądź Abzu. Udany był to rok, udany. Jakby tego było mało, nie wspomniałem nawet o sztandarowych hitach pokroju Uncharted 4 czy Final Fantasy XV.
Mijający rok rozpieścił nas tak bardzo, że naprawdę nie wyobrażam sobie, by przyszły mógł być jeszcze lepszy. Bo jeśli będzie, to chyba wiem, jak spędzę urlop.
Mogę sobie tylko pomarzyć o powrocie do chwały gatunku RTS - tego mi chyba własnie brakowało. Może i na nie przyjdzie kiedyś pora, tak jak obecnie nastał czas strategii turowych pokroju znakomitej Civilization VI.
1. Dark Souls 3
Mój niezaprzeczalny faworyt. Mimo wszystko najlepsza część serii, kompletna, piękna, świetna pod względem designu, oferująca piękne lokacje. Jest dopracowana niemal w każdym calu. Starcia z bossami ponownie są kapitalne i emocjonujące, a gra - choć może nie jest tak trudna, jak jedynka - wciąż stanowi duże wyzwanie.
Do tego warto dodać całkiem udane rozszerzenie i pamiętać o kolejnym, planowanym na przyszły rok. Tak samo, jak pokochałem poprzedników, tak trzecia część Dark Souls zachwyciła najmocniej. Mam nadzieję, że From Software jeszcze powróci do tego uniwersum, serwując nam kolejną przygodę.
2. Wiedźmin 3: Krew i wino
Czy mogło być inaczej? Kilkanaście godzin ponownie spędzonych w kapitalnym świecie Wiedźmina. Nowa sceneria, nowi bohaterowie i potwory. A do tego wciągająca warstwa fabularna, czyli wszystko to, za co tak uwielbiamy CDP RED.
To niby stary, dobrze znany Wiedźmin, ale jakby inny. Bajeczna kraina - tak inna od pozostałej części kontynentu - sprawia, że czujemy się jak na wakacjach w Toskanii. Nostalgiczny Geralt myślący o emeryturze dopełnia obrazu kończącej się przygody.
Z żalem żegnałem się z Wiedźminem, niespiesznie kończyłem dodatkowe zadania, mając w świadomości, że już za chwilę czeka na mnie finał tej fantastycznej historii.
3. Owlboy
To dopiero niespodzianka. Długo nie wierzyłem w grę produkowaną tyle lat, nie dawałem jej szans, a jednak rzutem na taśmę zdobyła moją sympatię i ostatnie miejsce na podium.
Nie jest to tytuł idealny, potrafi wkurzyć nielicznymi irytującymi rozwiązaniami, a jedna z ostatnich potyczek z bossem zdenerwowała mnie, jak mało co. Ale oprawa graficzna, bohaterowie oraz zabawne dialogi są po prostu ujmujące.
Siłą gry są interakcje między postaciami, chemia między nimi, ale też mechanika rozgrywki, gdy co chwila trzeba kombinować, by przełączyć się na właściwego towarzysza. Ależ to jest dobre!
4. Uncharted 4
Mimo wszystko rozczarowanie, zdawałoby się, że murowany kandydat na grę roku, a tu dopiero czwarta pozycja. Coś nie zagrało w produkcji Naughty Dog. Może to ten zmęczony życiem Drake? To już nie ta sama postać z pierwszych części serii, które tak uwielbiam.
Ale koniec końców, oby więcej takich rozczarowań. Przecież Kres Złodzieja to śliczna i angażująca pozycja, prawdziwy konsolowy must-have, którego grzech nie ograć.
Na kilkanaście godzin lądujemy w egzotycznych lokacjach, dając się porwać wartkiej historii i perypetiom braci Drake. Jak zwykle udane połączenie gry akcji z platformerem i elementami skradanki wyszło świetnie. Mocny punkt stanowi sam początek, kiedy poznajemy losy Nathana, gdy był jeszcze wyrostkiem zapatrzonym w starszego brata.
5. Abzu
Kolejny tytuł od ekipy odpowiedzialnej za jedną z moich ulubionych produkcji w historii - Journey. Do poziomu tej mistrzowskiej gry nieco zabrakło, ale mimo wszystko Abzu to pięknie wykreowany świat. Do tego prosta, ale wciągająca rozgrywka. Morskie odmęty nigdy nie były tak baśniowe i malownicze.
Wcielając się w anonimowego nurka, przemierzamy morza i oceany. Tak jak w Journey, kwintesencją wędrówki nie jest cel, ale właśnie rzeczona przygoda. Co by tu nie mówić, to podmorska podróż ze wszech miar warta odbycia.