Skip to main content

Daniel Kłosiński: Pięć najlepszych gier 2015 roku

Rok otwartych światów.

W tym cyklu każdy z naszych autorów i dziennikarzy przedstawia pięć najlepszych gier mijającego roku.

Rok otwartych światów, rok rozczarowań i rok Wiedźmina 3. Zaczęło się patriotycznie - od Dying Light. Produkcja Techlandu „wyczyściła” pierwsze miesiące, a Evolve czy The Order: 1886 pominąć można milczeniem, pomimo ambicji czy nawet wielu udanych elementów w tych tytułach.

To był udany rok pod względem piesków

Prawdziwa ofensywa rozpoczęła się w maju, wraz z premierą Wiedźmina 3. Ale dopiero jesienią nastąpił zalew otwartych światów, jeden po drugim oferujących setki godzin zabawy i eksploracji: Batman: Arkham Knight, Mad Max, Metal Gear Solid 5, Assassin's Creed Syndicate, Fallout 4, Just Cause 3...

Wkradło się „zmęczenie materiału”, które raczej nie nastraja pozytywnie na przyszłość, ponieważ w 2016 roku nie zanosi się na odmianę trendu, i wciąż producenci i wydawcy będą bardzo chętnie umieszczali swoje gry w otwartych światach.

Zawiódł The Phantom Pain - skomplikowaną strukturą, rozmytą i rozciągniętą fabułą, słabym trybem sieciowym, nudnymi misjami. Wstyd się przyznać, ale był to mój pierwszy poważny kontakt z serią i w przyszłości sporo musi się zmienić, by skłonić mnie do powrotu.

Również inny „gwarantowany hit” nie potrafił sprostać ogromnym oczekiwaniom. To Fallout 4, który już chyba na dobre zamienił się w strzelankę, z dziwnym systemem dialogów, przestarzałym silnikiem graficznym i miałką opowieścią.

Nie wypada jednak tyle zrzędzić przy wymienianiu najlepszych gier tego roku. Oto i one.

1. Wiedźmin 3: Dziki Gon

Trudno o większą przewagę. Wiedźmin 3 wyciął konkurencję srebrnym mieczem, przodując zdecydowanie w kwestii oprawy graficznej, kreacji świata, postaci czy opowieści. Prawda - walka mogłaby być lepsza, a rozwój postaci nie został najlepiej przemyślany, ale produkcja CD Projektu to znacznie, znacznie więcej niż suma części składowych.

CD Projekt umieścił w grze moją podobiznę

Wspaniała atmosfera wiedźmińskiego świata i chyba najlepiej zaprojektowane lokacje w historii gier wideo - także te najmniejsze, których być może nigdy nie zobaczymy. Na każdym kroku małe historie, wydarzenia i smaczki do znalezienia - drugiej takiej pozycji nie znajdziemy.

Do tego dodać należy także wyśmienite - by nie powiedzieć: idealne - rozszerzenie Serca z Kamienia, pod względem fabularnym przebijające nawet „podstawkę”, a do tego wybitnie świadome i pełne tak zwanego „fan service”, jak Geralt denerwujący się, że zapalił świeczkę podczas otwierania skrzyni.

2. Assassin's Creed Syndicate

Na wstępie muszę zaznaczyć, że jestem wielkim miłośnikiem serii Assassin's Creed i całego „ubiwersum”, co zapewne w sporym stopniu zakrzywia moje postrzeganie rzeczywistości.

Syndicate to dla mnie jedna z najlepszych - jeśli nie najlepsza - odsłona cyklu, zwłaszcza że nie przepadam za pływaniem okrętami z Black Flag i Rogue. Ubisoft doszlifował strukturę niemal do perfekcji: misje nie są za długie, śledzenie przeciwników nie jest irytujące, a znajdźki tak rozmieszczone, że ich zbieranie nie nudzi.

Oczywiście, nie brakuje odwiecznych problemów, takich jak raczej monotonna walka czy - nadal - drobne problemy podczas parkouru. Otrzymujemy jednak kompletny pakiet, ze świetnym miastem i klimatem, dobrymi dialogami, sprawną opowieścią i ładną grafiką. Czego chcieć więc? O, wiem - kolejnej części! Nie bijcie.

3. Mad Max

Mad Max nie jest grą piękną czy szczególnie ambitną, ale w mojej ocenie zasłużył na rangę bardzo przyjemnej niespodzianki, nieco na wzór Śródziemie: Cień Mordoru w ubiegłym roku.

Rok piesków?

Po produkcjach bazujących na filmowych licencjach nikt nie oczekuje zbyt wiele, ale gra zaskoczyła i zaoferowała bardzo dużo: udany model walki, rozsądnie zaprojektowany świat z mnóstwem znajdziek do znalezienia, obozów do pobicia i wyzwań do ukończenia. Do tego przyjemny model jazdy. Fabułę przemilczmy.

Mad Max wpasował się także idealnie w okres, gdy moje zmęczenie otwartymi światami nie osiągnęło jeszcze apogeum, czyli przed The Phantom Pain czy Fallout 4. Paradoksalnie ten „drugorzędny” projekt studia Avalanche okazał się być lepszy niż ten „główny”, czyli Just Cause 3, a przynajmniej pod względem dopracowania.

4. Pillars of Eternity

Świetny i udany powrót do korzeni i drobne przywrócenie nadziei w projekty z Kickstartera. Trzeba było czekać, ale produkcja Obsidian Entertainment oferuje to, czego od dawna brakowało - wysokiej jakości izometryczne RPG z „górnej półki”.

Przynaję, że tego smoka nie zabiłem

Interesująca - choć wymagająca uwagi - fabuła zmusza do czytania masy tekstu, co na pewno nie przemówi do każdego, ale mi się podobało. Do tego świetna oprawa graficzna w klasycznym stylu, ciekawie zarysowane postacie i dobrze zaprojektowana mechanika. Krótko mówiąc, wszystko, co chcielibyśmy zobaczyć w Baldur's Gate 3. Trudno chyba prosić o trudną rekomendację.

Pillars of Eternity byłoby wyżej, ale szczerze mówiąc nie miałem ochoty wracać już do dodatku The White March - na wieść o tym, że rozszerzenie koncentruje się w dużej mierze na walce. Ten element nie jest niestety najlepszy, a finałową walkę z „podstawki” będę wspominał już zawsze, spoglądając w lustrze na siwe włosy na głowie.

5. Fallout 4

Tak. Tak, tak. Jednak się zmieścił. Dzięki czystej sile marki i mojemu choremu umysłowi zbieracza, który sprawia, że nie mogę przejść obojętnie obok pogiętej puszki, tostera czy nawet radioaktywnego mięsa chorego ghula. Wszystko trzeba podnieść, skrupulatnie umieścić w ekwipunku powiększonym komendą konsoli i zanieść do najbliższej bazy. Po co? Może się przyda.

Oczywiście nigdy się nie przydaje.

Trzeba też przyznać, że gdyby zmienić tytuł gry na jakikolwiek inny, rezultatem byłaby przyjemna strzelanka z interesującym światem do eksploracji i całkiem ciekawymi elementami RPG. Wydaje się, że oczekiwania związane z nowym Falloutem zaburzają nieco postrzeganie produkcji, która na pewno wciąga na długie godziny.

Zobacz także