Day of Infamy - Recenzja
Trudy wojny.
Day of Infamy najszybciej zrozumieją fani strzelanki Insurgency - to produkcja niemal identyczna w założeniach, tyle że oferująca inne realia historyczne. Rozgrywka jest więc wymagająca i celuje w realizm, a nagła śmierć po niefortunnym wychyleniu się zza rogu budynku to raczej norma.
Głównym elementem gry jest sieciowa rywalizacja. Teoretycznie możemy zmierzyć się z komputerowymi przeciwnikami, ale taka skromna namiastka prawdziwej kampanii nie jest niestety ani trochę interesująca. Siła tkwi w starciach multiplayer.
Wieloosobowe batalie są zajmujące i brutalne - nie pod względem przemocy czy krwawych scen, a poziomu trudności. Nie jest to może stopień zaawansowania i realizmu z cyklu Arma, ale przechodząc do Day of Infamy z Call of Duty czy cyklu Battlefield trzeba liczyć się z dosyć wysokim progiem wejścia.
Pierwsze porażki mogą zniechęcać, ale wystarczy tylko wpoić sobie kilka najważniejszych zasad, by przetrwać na polu bitwy i stać się przydatnym członkiem drużyny - zazwyczaj co najmniej kilkunastoosobowej. Zgranie to podstawa.
Koordynacja wszystkich żołnierzy jest ważna, gdyż na ekranie nie mamy nawet minimapy. Wszystko musimy dostrzec na własne oczy - trzeba nawet nauczyć się rozpoznawać mundury, by przypadkiem nie postrzelić sojusznika. Towarzysze nie są oznaczeni ikonkami. Najlepiej więc trzymać się dowódcy i słuchać rozkazów.
Komunikacja głosowa jest nieoceniona, choć wykorzystywana raczej rzadko, gdy gramy z przypadkowymi użytkownikami. Dlatego też, podobnie jak było w przypadku Red Orchestra czy Rising Storm, najprzyjemniejsze doświadczenia płyną ze współpracy ze znajomymi, którym też zależy na jak najlepszym wykonywaniu celów meczu.
Najważniejszym elementem związanym z kooperacją - i fundamentem każdej drużyny - jest sprawne działanie oficera i żołnierza wsparcia, który nosi na plecach radiostację. Bez tego kompana, oficer nie może praktycznie w ogóle pełnić swojej roli, bo nie będzie w stanie wydać rozkazów, a więc nie przywoła nalotu czy wsparcia artylerii, które bywa nieocenioną pomocą.
Gra oferuje kilka trybów, ale większość polega na przejmowaniu kontroli nad konkretnymi obszarami na mapie. Tutaj twórcy raczej nie silili się na oryginalne podejście, stawiając na coś, co można uznać za w miarę realistyczny rodzaj rywalizacji dwóch stron konfliktu. To pasuje do autentycznej otoczki, chociaż momentami można odnieść wrażenie, że przydałby się choć jeden bardziej wyróżniający się tryb - dla urozmaicenia zabawy.
Model strzelania, najbardziej istotny aspekt gry, nie zawodzi, chociaż poczucie siły broni i odrzut nie są szczególnie satysfakcjonujące, jak w niektórych bardziej zręcznościowych produkcjach. Mimo to, przyjemnie ponownie chwycić w wirtualne dłonie karabin M1 Garand czy MP40 i inne rodzaje broni, które pamiętamy ze starszych strzelanek.
Rozgrywka nie wybacza błędów i cały czas trzeba o tym pamiętać. W wielu przypadkach wystarczy jeden celny strzał przeciwnika, żebyśmy pożegnali się z życiem. Często nie widzimy nawet, kto nas zabił - nie ma tu systemu „killcam” znanego z innych gier, co niektórzy chętnie wykorzystują, by przesiadywać w dogodnej pozycji strzeleckiej przez dłuższy czas, bez zmiany miejsca.
Odrodzenie się nie zawsze następuje automatycznie, ponieważ zazwyczaj mamy do czynienia z falami, w których do boju wraca cała grupa żołnierzy. Czasem, pod koniec meczu, nie odrodzimy się już wcale, ponieważ zespół przekroczył ustalony limit respawnów. Jest ciężko, musimy więc uważać i dbać o swoje życie.
Jeżeli szukacie porządnej strzelanki, która nie stawia na zręczność, a raczej na cierpliwość, znajomość map oraz współpracę, Day of Infamy jest grą wartą uwagi. Oprawa jest jednak nieco archaiczna, a zabawa bez znajomych na dłuższą metę trochę nuży.