Skip to main content

Dead Cells - Recenzja

Powtarzalność może być wspaniała.

Eurogamer.pl - Rekomendacja odznaka
Gry, które każą nam zaczynać przygodę od nowa po śmierci, to nic nowego, ale Dead Cells to absolutny mistrz w tej kategorii.

Doskonale zrealizowany model walki, przepięknie wykonana oprawa w stylu retro, odpowiedź na bolączki gatunku rogue-like - Dead Cells ma to wszystko, a nawet więcej. Gra zachwycała już od debiutu w Early Access, a dostępną już pełną wersję można polecić każdemu fanowi zręcznościowej, wymagającej rozgrywki.

Historia nie ma tu zbyt dużego znaczenia. Odradzamy się w celi, z której wyruszamy na niebezpieczną przygodę po tajemniczym, całkiem intrygującym świecie. Twórcy stawiają na narrację za pośrednictwem otoczenia, jak twórcy Dark Souls.

Nasze wyposażenie to dwie rodzaje broni głównej - możemy dowolnie łączyć różne ostrza i broń białą z łukami, albo zdecydować się na dwa miecze, wedle uznania. Oczywiście najpierw musimy te przedmioty zdobyć lub odblokować i wytworzyć. Do tego gadżety, granaty i pułapki, na które przeznaczono dwa pola w ekwipunku.

Odkrywanie najlepszych kombinacji narzędzi mordu przynosi sporo frajdy. Może się okazać, że teoretycznie gorszą bronią gra nam się po prostu lepiej i przyjemniej, a to też ma duży wpływ na sukces. W jednym podejściu możemy postawić na walkę w zwarciu i siłę, a w innym na atakowanie z daleka i podpalanie przeciwników - dzięki temu nie ma mowy o monotonii.

Różne bronie mogą oferować dodatkowe efekty, jak krwawienie czy zatrucie (Dead Cells - Recenzja)

Po każdej śmierci zaczynamy od początku - wyruszamy z tych samych kanałów, by spróbować dostać się na kolejne plansze. Ostatecznie przebrniemy przez siedem etapów, a po drodze pokonamy trzech potężnych bossów - w międzyczasie walcząc oczywiście z ponad trzydziestoma odmianami pomniejszych wrogów. Całość może trwać 2, 3, albo 5 czy 6 godzin.

Co ważne, poziomów jest jednak więcej. Z pierwszego możemy bowiem trafić do dwóch. Z kolejnego także - i tak dalej, i tak dalej. Trasa do finału rozgałęzia się, żebyśmy nie musieli zawsze powtarzać tego samego schematu map. Dodatkowo, lokacje są generowane losowo.

W każdym etapie czeka na nas sporo sekretów, ukrytych przejść, trudniejszych fragmentów z wyzwaniami czy drzwi, które zamykają się po ustalonym z góry czasie - i żeby zdążyć przez nie przejść, musimy śpieszyć się od samego początku. Możemy też oczywiście grać powoli i zaglądać w każdy zakamarek, bo wtedy z kolei mamy większe szanse na rozwój postaci.

Zwiększanie mocy bohatera odbywa się głównie przez zdobywane w trakcie każdego podejścia zwoje, które zwiększają wybrane statystyki. Możemy zyskać więcej obrażeń od konkretnego rodzaju uzbrojenia i zwiększyć liczbę punktów życia. Wszystko to tracimy jednak po śmierci.

Pokonanie pierwszego bossa zapewnia dostęp do codziennych, czasowych wyzwań (Dead Cells - Recenzja)

Co w Dead Cells jest jednak świetne, to fakt, że zgon nie oznacza rozpoczynania zabawy zupełnie od zera - jak choćby w Spelunky czy The Binding of Isaac. Zbieramy bowiem specjalną walutę, którą w checkpointach między poziomami wydajemy na stałe, nieodwracalne ulepszenia. W ten sposób ulepszamy flakon z miksturą leczącą, czy też zapewniamy sobie losową broń ze wszystkich odkrytych przy każdym kolejnym starcie.

Nieco później odblokowujemy też dodatkowego bohatera niezależnego, który proponuje inne, również stałe, usprawnienia ekwipunku. Takie rozwiązania sprawiają, że - mimo specyficznej rozgrywki i częstych porażek - nie mamy poczucia, jakbyśmy czasem grali bez celu. Zawsze choć trochę przyczynimy się do ogólnego rozwoju i uczynienia następnych podejść ciekawszymi czy łatwiejszymi.

Duże znaczenie ma też jakość walki. Siekanie, rąbanie, strzelanie i rzucanie granatami, połączone z płynnymi unikami (także podczas skoku) oraz różnymi specjalnymi efektami ciekawszych broni to gwarancja nieustających emocji. Nawet pokonywanie tych samych, słabych wrogów na samym początku to coś, co robimy z przyjemnością, a nie z poczuciem: „Znowu to samo...?”.

Dead Cells nie jest łatwe, ale naturalną koleją rzeczy jest nauka z kolejnymi sesjami. Uczymy się reakcji na konkretnych wrogów, poznajemy możliwości różnych narzędzi. Jeżeli rozgryziemy już podstawy i bossów, to zawsze czekają na nas trudniejsze, codzienne wyzwania w osobnej lokacji - dostępne po pokonaniu pierwszego „szefa”.

Bug? Nie, to niewidzialna droga prowadząca do sekretu (Dead Cells - Recenzja)

Dawno nie otrzymaliśmy tak doskonale zrealizowanego rogue-lite'a, a Dead Cells dodatkowo oferuje nam też elementy tak zwanych metroidvanii, a więc odblokowywanie zdolności, dzięki którym możemy dotrzeć we wcześniej niedostępne miejsca. To także zachęca do uważnej eksploracji i szukania ukrytych ciekawostek.

Studio Motion Twin odpowiedzialne jest głównie za różne gry mobilne i przeglądarkowe, a z ich nowego projektu - pierwszego, który trafia na „duże” platformy - aż wylewa się pasja i zapał do stworzenia czegoś rozbudowanego i wymagającego. Efekt ich prac zachwyca właściwie pod każdym względem. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy lubią wyzwania.

Plusy: Minusy:
  • świetna walka i spore wyzwanie
  • niemal setka broni i gadżetów do odkrycia
  • mnóstwo sekretów
  • poczucie postępów mimo rozpoczynania od początku po śmierci


  • walki z wieloma wrogami bywają chaotyczne


Platforma: Xbox One, PS4, Switch, PC - Premiera: 6 sierpnia 2018 - Wersja językowa: polska (napisy) - Rodzaj: zręcznościowa, rogue-lite - Dystrybucja: cyfrowa - Cena: 80-90 zł - Producent / Wydawca: Motion Twin



Recenzja Dead Cells została przygotowana na podstawie egzemplarza na PC.

Zobacz także