Skip to main content

W pół drogi do remake’u. Recenzja Dead Rising Deluxe Remaster

Trupy powstają po raz trzeci.

Jeśli liczyć wydanie Dead Rising na PC, PS4 i Xbox One z 2016 roku, Dead Rising Deluxe Remaster to już druga - znacznie ambitniejsza - próba odświeżenia gry o radosnym naparzaniu zombie wszelkimi dostępnymi narzędziami. Tym razem twórcy zupełnie odmienili produkt pod względem wizualnym, równocześnie zachowując pierwotne założenia rozgrywki. Capcom spełnił swoje obietnice i znacząco usprawnił tytuł, choć przy tej skali zmian nie mogłem odpuścić sobie pytania, dlaczego deweloperzy nie zdecydowali się na więcej.

Oryginalny Dead Rising ukazał się w 2006 roku jako tytuł ekskluzywny dla konsoli Xbox 360. Oferował wtedy niezwykle satysfakcjonującą - ale niepozbawioną wad - sieczkę pokaźnych hord żywych trupów, które opanowały miasteczko Willamette w stanie Colorado. Miejsce akcji zostało ograniczone wyłącznie do największej atrakcji całej okolicy, czyli centrum handlowego Willamette Parkview Mall, którego kolorowe witryny sklepów stanowiły idealny kontrast dla setek skąpanych we własnej krwi gnijących zwłok.

Deluxe Remaster nie wprowadza żadnych poważnych zmian zarówno w fabule, jak i założeniach rozgrywki. To wciąż trzecioosobowa gra akcji, która opowiada o przygodach żądnego sensacji fotografa, Franka Westa. Wiedziony doniesieniami o kryzysie w jednym z amerykańskich miasteczek, postanawia na własną rękę udać się w samo centrum wydarzeń i ujawnić światu prawdę. Frank ma jedynie 72 godziny, w czasie których albo uda mu się odkryć tajemnicę, albo przepadnie wraz z mieszkańcami pechowego miasta.

Mamy do czynienia z grą z otwartym „światem”, a w zasadzie podzielonym na mniejsze lokacje centrum handlowym pełnym setek zombie czyhających na życie głównego bohatera oraz reszty ocalałych. Głównym zadaniem gracza jest odkrycie pod presją czasu prawdy na temat pochodzenia epidemii, a przy okazji ratowanie pozostałych przy życiu ludzi. Na naszej drodze staną zarówno nieumarli, jak i psychopaci, których pokonujemy dzięki szeregowi prowizorycznych broni - znalezionymi na półkach sklepów narzędziami ogrodniczymi czy budowlanymi lub nieco mniej śmiercionośnym, ale nadal zabawnym arsenałem mebli czy dziecięcym zabawkom.

Choć goni nas czas

Nietraktująca się poważnie fabuła jest do bólu sztampowa, ale nigdy nie miała być mocną stroną tytułu, a jedynie pretekstem do przeczesywania opanowanego przez żywe trupy centrum handlowego. Znana od dawna formuła nawet po latach daje wręcz dziecięcą radość z odkrywania coraz to ciekawszych sposobów na oczyszczanie pomieszczeń z zalegających w nich trupów. Zremasterowana wersja „jedynki”, dzięki odświeżonej grafice i kilku mechanicznym usprawnieniom, tylko tę radość podkręca.

Niby ten sam Frank West, a jednak inny

Odświeżoną oprawę oraz unowocześniony interfejs dostrzeżemy już na ekranie głównym. Panoszące się po parkingu zombie w menu to ten sam obraz, który możemy pamiętać z pierwowzoru, ale wykorzystujący wszystkie zapowiadane przez twórców wizualne usprawnienia. Od pierwszej sekundy jest zatem klimatycznie, zachęcająco i co najważniejsze, przyjemnie znajomo. Zmiany w grafice widać na każdym kroku i to im Capcom poświęcił najwięcej uwagi.

Centrum handlowe to niemal inne miejsce niż w 2006 roku, jednak bardzo szybko można poczuć się jak w domu. Usprawnienia dotyczą bowiem jedynie modeli postaci, obiektów i otoczenia, znacząco zbliżając produkt do dzisiejszych standardów, do jakich przyzwyczaiła nas najnowsza generacja. Zupełnej przebudowy doczekał się też system oświetlenia w grze, które teraz wypada zdecydowanie bardziej naturalnie. Całość prezentuje się bardzo korzystnie, choć na każdym kroku widać, że bazuje na przestarzałym pierwowzorze.

Podkręcona grafika skutecznie zachęca do ponownego odwiedzenia Willamette Parkview Mall

Najbardziej dyskusyjny jest wygląd samego Franka, który w remasterze wygląda na co najmniej dziesięć lat starszego - ja jednak bez problemu polubiłem jego nową twarz wraz z nagranymi od zera kwestiami dialogowymi. W odświeżonej wersji głosu Frankowi udziela nowy aktor, Jas Patrick. Całość wypada bardzo autentycznie i dość szybko przyzwyczaiłem się do „nowego” protagonisty. Zwłaszcza że w remasterze udźwiękowione zostały wszystkie dialogi, nawet te, które w pierwowzorze mogliśmy jedynie przeczytać. W końcu usłyszałem na przykład głos poczciwego Otisa - było warto.

Grę ukończyłem w 12 godzin, w których nie spotkałem się z większymi problemami technicznymi, choć warto odnotować, że raz zostałem wyrzucony do pulpitu. Na laptopie wyposażonym w Ryzen 9 7940HS, GeForce RTX 4070 i 32 GB RAM tytuł utrzymywał stabilne 60 klatek na sekundę, i to bez włączonego DLSS, nawet gdy ekran był przeładowany setkami trupów - czyli przez 90% czasu gry. Musiałem jednak zrezygnować z wyższej jakości tekstur, bo powodowały częste spadki klatek podczas rozgrywki.

Zabawa piłą mechaniczną budzi pierwotne instynkty

Autozapis? Jestem!

Oprócz zmian w oprawie audiowizualnej celem twórców było usprawnienie rozgrywki przy jednoczesnym zachowaniu założeń pierwowzoru. W tej kwestii zostało zrobione wiele, choć zdecydowanie nie wszystko. Decydując się na wszelkie zmiany, Capcom postępował bardzo ostrożnie, usprawniając niektóre mechaniki, ale zupełnie odpuszczał te, które należałoby po prostu przebudować. To podejście powinno spodobać się wiernym fanom pierwowzoru, choć mnie pozostawiło z niedosytem.

Mamy więc system zapisu oparty na kilku slotach, które pozwalają na powrót do bezpiecznego, ręcznie zapisanego momentu rozgrywki - jeśli na przykład źle wymierzyliśmy czas do wykonania zadania głównego. Od teraz skorzystamy także z autozapisów, które po wejściu do każdego obszaru zapamiętają stan gry, dzięki czemu nie będziemy zmuszeni do ciągłego powtarzania wędrówki do celu misji po każdej śmierci. Ograniczyło to już i tak przesadny backtracking (odwiedzanie tych samych miejsc), więc tę zmianę przywitałem z prawdziwą ulgą.

Lustra to ciekawa zagadka. Jedne działają, inne nie

Niektóre przedmioty otrzymały nowe, bardziej rozbudowane animacje - Frank zamachnie się kataną z dwóch stron, zamiast powtarzać ciągle to samo cięcie znad prawego ramienia. Wszystkie ubrania zebrane podczas zwiedzania sklepów wybierzemy w szafie dostępnej w kryjówce, a upływ czasu przyspieszymy w miejscach zapisu. Warto też naparzać zombie pojemnikami z oleistymi cieczami, bo te rozlane pod ich nogami sprawią, że zaczną komicznie tracić równowagę.

Samo sterowanie również uległo poprawie. Zapowiadana możliwość poruszania się podczas celowania naprawdę ułatwia życie, a radosna sieczka wchodzących pod ostrze piły martwych nieboraków to miód na moje oczy i uszy. Tryskająca na lewo i prawo krew tylko sporadycznie brudzi Franka, a zdecydowanie mogłaby częściej, by jeszcze bardziej oddać kontrast między wszechobecnym gore a barwnymi wnętrzami Willamette Parkview Mall.

AI ocalałych podobno też jest lepsze niż w oryginale, choć sam tego nie zauważyłem, bo ich eskortowanie irytowało dokładnie tak samo, jak dawniej. Interfejs gry wygląda natomiast znacznie bardziej przystępnie niż w oryginale. Paski życia NPC nie zakrywają całego ekranu, a ekwipunek został wzbogacony o stan wytrzymałości broni. W końcu można ocenić, jak długo trzymany w ręku przedmiot jeszcze nam posłuży.

Zawód - fotograf

Remake czy remaster?

Twórcy utrzymują, że ich odświeżony tytuł to bardziej remake niż remaster. To pod wieloma względami prawda - wszystkie te usprawnienia to krok w dobrą stronę, a skala zmian zdecydowanie wykracza poza klasyczne pojęcie remastera. Gra jest przyjemniejsza dla oka, usuwa wiele irytujących mankamentów pierwowzoru i dzisiaj nie wyobrażam sobie sytuacji, w której wolałbym włączyć oryginał zamiast tegorocznego remastera.

Żałuję jednak, że twórcy nie znaleźli w sobie odwagi, by z pełną odpowiedzialnością nazwać swój tytuł pełnoprawnym remake’iem. Spotkania z ludzkimi przeciwnikami wciąż pozostawiają wiele do życzenia - są tak samo niesatysfakcjonujące, jak dawniej. Psychopaci to gąbki na pociski, a walka zaprojektowana pod koszenie - często jednym ciosem - zombie nie sprawdza się w przypadku przeciwników z długimi paskami życia. Podobnie z ograniczonymi czasowo misjami pobocznymi, w których ratujemy ocalałych. Doprowadzenie ich do bezpiecznego azylu, przedzierając się przez tłum nieumarłych, to istna męka.

Ratunek każdego z nich przysporzył mi emocji, których nie da się wyrazić bez sięgania po niecenzuralne słowa

Obiecując wierne zachowanie oryginalnego schematu rozgrywki, twórcy w zasadzie nie mogli gruntownie przebudować irytujących elementów pierwowzoru. Capcom zapowiedział ambitny remaster i właśnie to otrzymali fani. Mnie jednak Dead Rising Deluxe Remaster satysfakcjonuje wyłącznie połowicznie, bo rozbudzony usprawnieniami apetyt domagał się odrobinę więcej. Z chęcią przywitałbym od zera zaprojektowany sposób ratowania ocalałych i odmienioną walkę z psychopatami. Szkoda zatem, że to nie remake, bo to ryzyko mogłoby się opłacić.

Podsumowanie

Dead Rising Deluxe Remaster to wciąż przyjemna sieczka, która nie została pozbawiona wszystkich błędnych decyzji designerskich pierwowzoru. Jednak tam, gdzie postanawia nieco namieszać, robi to w sposób co najmniej poprawny i satysfakcjonujący. Capcom nie wymyślił koła na nowo i nigdy tego nie zapowiadał - odświeżona wersja „jedynki” wprowadza znaczące, ale bezpieczne zmiany, które powinny przypaść do gustu fanom serii. Myślałem, że zombie już mnie tak nie bawią, ale powrót do Dead Rising uświadomił mi, że się myliłem.

Ocena: 7/10

Plusy:
+ Znacząco usprawniona oprawa audiowizualna
+ Nowe rozwiązania i mechaniki (wprowadzenie autozapisu, nowe animacje przedmiotów, ulepszony interfejs)
+ Pełne udźwiękowienie dialogów
+ Bogate opcje dostosowania grafiki do własnych potrzeb w wersji PC
+ Utrzymanie ducha pierwowzoru
Minusy:
- Bezpieczne, ale jednak zbyt konserwatywne podejście do wad produkcji, które w 2024 roku zwyczajnie męczą
- AI sojuszników wciąż pozostawia wiele do życzenia
- Drobne problemy z podnoszeniem niektórych przedmiotów

Recenzja gry została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Zobacz także