Skip to main content

Destiny 2 na PC - satysfakcja gwarantowana

Doskonałe strzelanie.

Witajcie w przyszłości, gdy budżety rozrosły się do tego stopnia, że zapomniano już o tytułach z kampaniami dla pojedynczego gracza. Nowe projekty zapewniają tysiące godzin rozgrywki, każda z nich perfekcyjnie doszlifowana z myślą o satysfakcji gracza. Ciągłe nagradzanie, rosnące liczby i psychologiczne triki sprawiają, że użytkownik nawet nie patrzy na inne produkty, a myśli tylko o kolejnej misji, lepszym ekwipunku, następnym DLC do kupienia i transakcji cyfrowej do kliknięcia.

Jeśli dożyjemy takiej przyszłości, jeżeli mamy nie odchodzić od jednej gry przez lata, niech będzie to Destiny. To jedna z najbardziej satysfakcjonujących strzelanek dostępnych na PC.

W Destiny 2 wszystko jest podporządkowane temu, by gracz czuł się dobrze. Wrogowie giną w efektowny sposób, każdy strzał podkreślany jest liczbą zadanych obrażeń, a w ekwipunku ciągle przekładamy coraz to lepsze karabiny czy pancerze i z uśmiechem patrzymy, jak rosną liczby - obrażenia, waluta, doświadczenie.

Takie podejście nie jest oczywiście dziełem przypadku, a jedynie perfekcyjnym dopracowaniem dobrze znanych rozwiązań. John Hopson już w 2001 roku opublikował w serwisie Gamasutra artykuł „Behawioralne projektowanie gier”. Celem jest ciągłe nagradzanie, ale takie, które wciągnie gracza bez reszty.

Bungie to mistrzowie krajobrazów

Lubimy myśleć, że przejrzymy psychologiczne sztuczki projektantów. Okazuje się, że niewiele różni nas od gołębi, na których testowano, jak najlepiej przygotować interwały pomiędzy kolejnymi nagrodami. Weźmy procentową szansę na pozyskanie przedmiotu: jeśli każdy potworek może wyrzucić coś cennego, to zabijanie nawet najprostszego kosmity jest ekscytujące.

Jest też „opóźniona gratyfikacja”, o której pisał już Freud. Lubimy myśleć, że to my kontrolujemy sytuację. Przecież to tylko gra. Ale jak długo oprzemy się temu lśniącemu engramowi, zanim go otworzymy? A może zbierzemy więcej, by otwieranie kilku było bardziej satysfakcjonujące?

Gdzie na co dzień pracuje John Hopson? W Activision Blizzard...

Takie jest właśnie Destiny 2. Produkt idealnie doszlifowany pod kątem tego, by czerpać satysfakcję z każdej minuty zabawy, czy zdajemy sobie sprawę z przeróżnych psychologicznych manipulacji, czy też nie.

Prawie jak FIFA

Wydaje się, że całe uniwersum i fabuła są temu podporządkowane. Historia nie jest specjalnie mądra i rozbudowana, lecz na pewno wciąga i emocjonuje, jak powinna czynić każda wysokobudżetowa space opera. Przygoda działa na tyle, na ile ma działać - zachęca do parcia do przodu, motywuje i dobrze ugruntowuje nas w świecie, w którym najważniejszą opowieścią nie jest pokonanie Ghaula, lecz to, „jak wczoraj wypadł nam ten egzotyk”, najlepiej opowiedziane kolegom na TeamSpeaku.

Kampania służy głównie do awansowania na maksymalny poziom doświadczenia, ale pełni też rolę przewodnika po różnorodnych i bardzo ciekawych krajobrazach dostępnych planet. Na ich powierzchniach spędzimy następne setki godzin, odstrzeliwując tysiące kosmitów z kilku frakcji, w ramach poszukiwań coraz to lepszego ekwipunku w ramach jednej z licznych aktywności.

Tylko dwadzieścia poziomów brzmi mizernie, lecz to tylko wierzchołek góry lodowej. Celem jest podniesienie poziomu Mocy, której górny limit zatrzymano obecnie na 305. punktach. Moc rośnie wraz z potężniejszym ekwipunkiem, a to oznacza ciągłe powtarzanie dostępnych atrakcji: Szturmów, patroli, wydarzeń publicznych czy krótkich Przygód.

Deweloperzy z Bungie do perfekcji opanowali prosty koncept „trzydziestu sekund frajdy”. Wpadamy do pomieszczenia, błyskawicznie wymieniamy ogień z przeciwnikami, rzucamy granatem czy korzystamy z umiejętności, po czym następuje chwila oddechu, choćby na przeładowanie. Taki emocjonujący wycinek powtarzamy następnie tysiące razy, za każdym razem świetnie się bawiąc.

Zobacz na YouTube

Nieważne, jak nudne były kolejne odsłony Halo, strzelanie w grach Bungie zawsze było idealne. Tak jest też w Destiny 2 i nie ma znaczenia ile razy podchodzimy do tego samego Szturmu czy zadania, akcja jest świetna, wyjątkowo płynna i satysfakcjonująca. To kluczowa kwestia, ponieważ liczba dostępnych atrakcji jest ograniczona, a w ten sposób nie nudzimy się zbyt szybko ciągłym ich powtarzaniem. Nawet jeśli wracamy do zabawy na coraz krótsze sesje.

Płynność. Bardzo ważne pojęcie, szczególnie dla miłośników strzelania na komputerach osobistych. Bungie bardzo dawno nie odwiedzało PC, lecz trzeba przyznać, że konwersja Destiny 2 pod względem technicznym wypada idealnie. Stabilne 60 klatek na sekundę uzyskamy już na kilkuletnim sprzęcie, a skalowanie nie ma granic, na potężniejszej konfiguracji bez problemów wykraczając poza 200 FPS. Do tego kąty widzenia, dowolne obłożenie klawiatury i pliki konfiguracyjne do zaawansowanego edytowania w Notatniku - jakby Bungie nigdy nie opuszczało PC.

Jednocześnie gra wygląda bardzo ładnie. Nie podnosi może technologicznej poprzeczki pod względem oprawy, lecz oferuje sporo różnorodnych i interesujących lokacji. Jasne, ciągłe ich oglądanie wkrótce się opatrzy, lecz przepiękne horyzonty - kolejny punkt charakterystyczny gier Bungie - nie nudzą się nigdy.

Do tego setki broni o różnym rodzaju zadawanych obrażeń, sporo modeli przeciwników i trzy klasy postaci do wyboru. Nie ma sensu powtarzać, czym się różnią - szczegóły znaleźć można w naszym poradniku. Najważniejsze, że wrogowie giną efektownie, karabiny są fantastycznie udźwiękowione, a umiejętności specjalne satysfakcjonujące. Aż chce się zabijać. Przy okazji może z wroga wypadnie coś fajnego...

Niektóre lokacje obfitują w detale

Destiny 2 ma też swoje problemy. Tryb sieciowej rywalizacji z potyczkami „czterech na czterech” na malutkich mapach i bez możliwości swobodnego wyboru trybu rozgrywki szybko się nudzi. To nadal to samo, wysoce satysfakcjonujące strzelanie, lecz trudno spodziewać się, by gra miała nagle stać się jakimkolwiek zagrożeniem tytułów o ugruntowanych pozycjach na PC, jak CS:GO, PUBG czy nawet Overwatch.

Więcej kłopotów pojawia się w dalszej części przygody, gdy zapoznaliśmy się już dogłębnie ze skromną piątką Szturmów i ukończyliśmy Najazd, lub - co gorsza - nie mamy z kim go ukończyć. Strzelanie satysfakcjonuje, lecz wszystko ma swoje granice i w końcu mamy dość. Podobnie jest we wszystkich sieciowych produkcjach i nawet World of Warcraft - z ponad dekadą treści i dodatków - wkrótce zmienia się w „czat z abonamentem”. W Destiny 2 nawet nie ma ogólnego czatu.

Produkcja Bungie nie jest jeszcze taką platformą jak WoW, gdzie w „martwym okresie” można zająć się choćby archeologią czy zbieraniem stworków. Ostatecznie wracamy do gry coraz rzadziej. Rozwijanie kolejnych postaci jest mało intrygujące, ponieważ klasy - a zwłaszcza podklasy - w gruncie rzeczy różnią się niewiele. Liczą się zebrane bronie i ekwipunek.

Podczas przygody odwiedzamy zróżnicowane obszary

Szkoda też, że większość najciekawszych nagród to przeróżne „kupony”, które realizujemy u przedstawicieli frakcji. To w dużym stopniu zmniejsza szanse na znalezienie czegoś ciekawego „w terenie”. Również specjalne właściwości są przypisane do broni na stałe, więc pozyskanie tego samego egzemplarza egzotycznej broni już tak nie ekscytuje, ponieważ wiemy, co dana broń zaoferuje, w odróżnieniu od Diablo 3 czy choćby pierwszego Destiny.

Wszystko to sprawia, że zaangażowanie powoli opada. Aż do premiery DLC, kiedy rzesze graczy ponownie wrócą do gry, by zbadać nowe treści, odstrzelić kolejne tysiące kosmitów, zainteresować się dalszą opowieścią, zebrać kolegów do świeżych Szturmów i raz jeszcze szukać coraz to lepszego sprzętu.

I tak w kółko, aż do Destiny 3.

Zobacz także