Detroit - legenda martwego miasta
Historia metropolii z nowej gry Quantic Dream.
Detroit - symbol zapaści ekonomicznej, miejskiego rozkładu, przestępczej enklawy. Niegdyś najludniejsze miasto w Michigan, dziś strasząca pustkami betonowa preria. Część tak zwanego stalowego pasa, regionu o znacznym stopniu rozwoju przemysłu ciężkiego, w latach 80. ze względu na kolaps produkcyjny przemianowany na pas rdzy. Metropolia, która zasłynęła z największego miejskiego bankructwa w historii Stanów Zjednoczonych.
Dziś podobno Detroit powoli podnosi się z kolan. Miejsce znowu staje się modne i zasiedlane, mieszkańcy mówią o nim, że jest „twarde, prawdziwe i tanie”. Póki co Detroit wciąż rozpala jednak wyobraźnię wielu twórców, jako „martwe miasto”.
Chociaż historia Detroit sięga XVIII wieku i francuskich kolonistów, my zaczniemy naszą opowieść od czasów motoryzacyjnego rozkwitu, czyli początków wieku XX.
Motor City
Michigańskie miasto stało się siedzibą tak zwanej Wielkiej Trójki: General Motors, Forda i Chryslera. Rozwój przemysłu oznaczał nowe miejsca pracy, a to z kolei - napływ ludności nie tylko z całej Ameryki, lecz również z innych państw. W latach 40. ubiegłego wieku Detroit było czwartym miastem w Stanach Zjednoczonych pod względem populacji.
O statusie Motor City pamiętają twórcy komputerowych wyścigów samochodowych. W tej czy innej formie pojawia się ono w Asphalt Xtreme, The Crew czy Race Driver: Grid - że wspomnę tylko kilka tytułów. Swego czasu powstał nawet symulator biznesowy Detroit, w którym zadaniem gracza było pokierowanie rozwojem własnej firmy samochodowej.
Tyle jednak o czasach świetności. W prawdziwym świecie Detroit stało się miastem podziałów: dochodziło do zamieszek na tle rasowym czy blokowania czarnoskórym dostępu do hipotek i ubezpieczeń. Miasto podzieliło się także topograficznie: bogatsi biali wyprowadzali się na peryferia, a w centrum rósł odsetek afroamerykańskiej ludności.
Wielka Trójka, pragnąc ograniczyć wpływy związków zawodowych i zminimalizować skutki strajków, prowadziła politykę decentralizacji, tak aby produkcja nie była uzależniona od jednej fabryki. To - oraz automatyzacja - przyczyniło się choćby do zamknięcia fabryki Forda w Rouge River.
„Detroit stało się miastem podziałów.”
Likwidacje kolejnych ośrodków produkcyjnych i odpływ ludności doprowadziły do upadku pomniejszych przedsiębiorstw w innych sektorach, spadku dochodów miasta z podatków i wzrostu napięć społecznych. O wyludnione czy zdewastowane budynki nikt nie dbał przez całe dekady.
W tym miejscu pozwolę sobie zacytować artykuł Susan Ager z National Geographic: „Fabryki samochodów, które zbudowały to miasto, to dziś zwały betonu pokrytego graffiti.”
Miejska preria
„Tylko kochankowie przeżyją”, film Jarmuscha z 2013 roku, przekuwa beznadzieję Detroit w przepiękne kadry i poczucie pustki egzystencjalnej. Kiedy Adam zabiera Ewę na wycieczkę samochodem, padają pamiętne słowa: „A więc to jest twoja puszcza. Detroit. Wszyscy odeszli.” Bohaterowie na ulicach praktycznie nie spotykają nikogo innego, mijają tylko rozpadające się, pokryte graffiti budynki bez okien. Michigan Theatre - neorenesansowy kinoteatr zamieniony na parking samochodowy - staje się symbolem miejskiego rozkładu.
I rzeczywiście, współczesne Detroit to właściwie miasto-widmo, swoista „miejska preria”. Ponad połowa parceli pozostaje opuszczona, a ich ceny osiągają śmiesznie niskie wartości (zdarzają się wręcz oferty za symbolicznego dolara) - mimo to nieruchomości nie przyciągają nabywców. Tereny po opuszczonych fabrykach są zanieczyszczone, co zniechęca potencjalnych nowych inwestorów.
Detroit stało się też - niestety - synonimem segregacji. Dochodziło tu do brutalnych zamieszek na tle rasowym: w 1943 roku niepokoje trwały trzy dni i zostały spacyfikowane dopiero przez sześciotysięczne oddziały federalne; w 1967 miały miejsce niesławne „zamieszki na 12th Street”, uważane za najbardziej krwawe w historii USA. Do ich stłumienia wezwano między innymi 82 i 101 Dywizje Powietrznodesantowe, a rezultatem były 43 zabite osoby, 1189 rannych, ponad 7200 aresztowań i około 2000 zdewastowanych budynków.
Dorzućmy do tego gwałtowne przemiany demograficzne: szacuje się, że od lat 50. ubiegłego wieku do dzisiaj liczba białej ludności w Detroit spadła z 84% do niecałych 11%. Jak wspomniałam wcześniej, doszło też do wyraźnej polaryzacji: Afroamerykanie skupili się w centrum, podczas gdy biali przesiedlali się na peryferia lub zupełnie opuszczali miasto.
Czy to nie opowieść rodem z Deus Ex? Część rozgrywki Human Revolution toczy się właśnie w Detroit, bo trudno o lepsze tło na zawiązanie historii o segregacji ludności, nawet jeśli powodem owej segregacji uczynimy nie rasę, lecz cybernetyczne augmentacje ludzkiego ciała.
Tam, gdzie rządzą gangi
W Deus Ex mamy do czynienia z jeszcze jedną linią podziału wśród mieszkańców Detroit: ekonomiczną. Z jednej strony znajdują się tereny przynależne do Sarif Industries, z drugiej zaś dzielnice rządzone przez gangi.
Tak się składa, że lokalne wskaźniki przestępczości w Detroit naprawdę należą do najwyższych w Stanach. Pod względem liczby morderstw Motor City ustępuje tylko miastu St. Louis w Missouri. Kryminalna zła sława miasta narodziła się w latach 70. i 80., kiedy powstały narkotykowe gangi uliczne. Do słynniejszych z nich należą świetnie zorganizowani Young Boys Inc., wykorzystujący nieletnich kurierów, którzy z racji nie mogą ponosić odpowiedzialności karnej. Jest też Black Mafia Family, The Chambers Brothers czy mafia chaldejska współpracująca z tak grubymi rybami, jak meksykańskie kartele Tijuana i Sinaloa.
„Pod względem liczby morderstw Motor City ustępuje tylko miastu St. Louis.”
Ci, którzy oglądali „Kruka”, pamiętają być może, że Eric Draven został zamordowany 30 października w tak zwaną Noc Diabła. Rzeczywiście istnieje w Detroit zwyczaj obchodzenia (celowo nie użyję słowa „świętowania”) wigilii Halloween, który eskalował poza wszelkie wyobrażenia. Początkowo tradycja była względnie niewinna: młodzież obrzucała budynki jajkami, smarowała szyby mydłem czy podrzucała sąsiadom torebki ze zgniłymi warzywami lub psimi odchodami.
Z czasem jednak - zwłaszcza w latach 70. i 80. - sprawa wymknęła się spod kontroli i Noc Diabła wreszcie zasłużyła na swoją nazwę, stając się festiwalem przestępców i podpalaczy. Średnia liczba podpaleń w Detroit w ciągu roku waha się między 500-800, z czego większość ma miejsce w ciągu trzech dni poprzedzających Halloween; w 1984 zgłoszono aż 810 podpaleń, a w 2015 - 842. Nic dziwnego, że Detroit doczekało się kolejnego przydomku: arson capital of America.
Detroit przyszłości
Przedpremierowe materiały o Detroit: Become Human ukazują miasto, które całkiem dobrze wpisuje się w nakreślony przeze mnie obraz. Pojawia się problem segregacji i społecznych niepokojów (choć tym razem na linii ludzie-androidy), morderstwa i akty terroryzmu, a trailer z Markusem w roli głównej pokazuje zamieszki, wandalizm, a nawet podpalenia.
Zresztą, deweloperzy z Quantic Dream wybrali się do Detroit na badania terenowe, gdzie robili zdjęcia, zwiedzali opuszczone budynki i rozmawiali z mieszkańcami - wszystko po to, aby jak najbardziej wiarygodnie wykreować świat przedstawiony.
Staje się więc Detroit po raz kolejny symbolem buntu, przemocy, utraconych nadziei czy też scenerią dla dystopicznej, cyberpunkowej (lub bliskiej cyberpunkowi) opowieści. Nie dzieje się tak bez powodu: David Cage powiedział, że jego najnowsza gra to nie science fiction, a po prostu przyszłość, która stanie się faktem może za 20, a może za 40 lat.
Tym bardziej wydaje się właściwe, że miejsce wydarzeń, z całym swoim ponurym bagażem historyczno-ekonomiczno-społecznym, nie zostało wyssane z palca. Quantic Dream lubi opowieści oddziałujące na emocje i pobudzające do myślenia, a najlepszych inspiracji dostarcza przecież rzeczywistość.