Skip to main content

Dlaczego stare gry umierają?

I czy możemy sprawić, by nie umierały?

Gdy kilka tygodni temu Ubisoft zamknął online’owe wyścigi The Crew (rok produkcji: 2014), tym samym uniemożliwiając używanie gry jej posiadaczom, gracze zaprotestowali, powołując do życia ruch Stop Killing Games. Efektem jest inicjatywa obywatelska, mająca za pośrednictwem Unii Europejskiej powstrzymać producentów i wydawców przed blokowaniem legalnym nabywcom dostępu do gier wideo po zakończeniu okresu ich wsparcia.

Oczywiście droga do sukcesu będzie daleka - póki co trwa zbiórka podpisów, a nawet jeśli się powiedzie, unijne prawodawstwo działa bardzo powoli. Zresztą, w najlepszym scenariuszu, przepisy obowiązywałyby tylko na rynku europejskim, ale najważniejsze, że ludzie zaczynają dostrzegać problem.

Gry znikają, choć jako część kulturalnego dorobku ludzkości powinny być zachowane na wieczność. I jest to zjawisko powszechne. Rok temu Video Game History Foundation i Software Preservation Network przeprowadziły badania, z których wynikło, że niedostępne w legalnych źródłach pozostaje 87 proc. gier wyprodukowanych przed 2010 rokiem.

Prince of Persia jest uznawane za abandonware. Grę można pobrać z sieci, autor i dawni wydawcy nie zgłaszają pretensji

Oczywiście bardziej zorientowani w temacie gracze wiedzą, że w sieci istnieją ogromne kolekcje tzw. ROMów (czyli obrazów programów przygotowanych do uruchomienii a w emulatorze dawnego komputera lub konsoli), zazwyczaj doskonale opracowane pod kątem użytkownika. Plikom towarzyszą wygodne wyszukiwarki, opisy, udogodnienia takie jak trainery, a nawet fanowskie tłumaczenia (co jest szczególnie ważne w przypadku produkcji azjatyckich). Do tego archiwiści-hobbyści wyciągają z piwnic i strychów rozmaite amatorskie, niszowe produkcje, i z myślą o przyszłych pokoleniach wrzucają do internetu. Można bezpiecznie założyć, że zdecydowana większość gier, które powstały w XX wieku, choć pierwotnie istniała w postaci nietrwałych nośników takich jak kasety czy dyskietki, przetrwała do naszych czasów dzięki oddolnym inicjatywom fanów.

Wystarczy trochę wiedzy z zakresu obsługi emulatora i odrobina wytrwałości w poszukiwaniach - i hity, które pamiętamy z Commodore’a, Atari czy Pegasusa (a nawet z konsol siódmej generacji), są w zasięgu kilku kliknięć myszą. Formalnie to piractwo, ale gracze tłumaczą się (z punktu widzenia prawa nieistniejącym) pojęciem abandonware - oprogramowania porzuconego. Przecież nawet gdybyśmy chcieli zapłacić za starą grę z Amigi, zazwyczaj nikt jej nie sprzedaje. Ale wciąż możemy w nią zagrać.

Autorzy Beneath a Steel Sky (1994) po latach udostępnili swoje dzieło jako freeware. Zagrać - zupełnie legalnie - może każdy chętny

„Retropiraci” zajmujący się dawnymi grami to dziś zresztą nie handlarze, którzy - jak w czasach giełd komputerowych - dorabiali się fortun, żerując na pracy autorów, lecz muzealni kustosze, archiwiści, za darmo pilnujący, by historia elektronicznej rozrywki była dostępna dla przyszłych pokoleń. Znakomity serwis GamesNostalgia oferuje obszerny katalog abandonware, wraz z linkami do już skonfigurowanych emulatorów, ale jeśli tylko dana gra okazuje się dostępna w innych kanałach - np. na GOG.com - kasuje swoje kopie, odsyłając do oficjalnego źródła. Paradoksalnie, znacznie mniej o dorobek gamedevu dbają producenci i wydawcy.

Do tego im nowsza gra, tym większe prawdopodobieństwo, że w nią nie zagrasz. O ile zdobycie Wolfensteina 3D z 1992 roku nie powinno stanowić żadnego problemu, o tyle chęć sprawdzenia, jak w akcji sprawuje się jego następca z roku 2009, wskutek niejasnej sytuacji prawnoautorskiej tytułu, wymaga dostępu do fizycznego nośnika albo szperania po torrentach. Ten sam powód sprawia, że nie kupimy już rozrywkowej strzelanki No One Lives Forever (2000), Freelancera (2003), który - jako dzieło Chrisa Robertsa - byłby interesującym kąskiem dla fanów Star Citizena, czy choćby Black & White (2001) Petera Molyneux, nigdy niewydanego w cyfrowej postaci. Podobny problem mają sympatycy The Sims (2000), pragnący poznać korzenie ukochanej serii - nawet jeśli zdobędą kopię na płycie CD lub pliki z warezowni, napocą się, by skłonić współczesnego peceta do uruchomienia programu.

Niekiedy nawet to nie pomoże. Jedyny sposób, by sprawdzić P.T. (2014), czyli horror, który Hideo Kojima tworzył wspólnie z reżyserem Guillermo del Toro (i nigdy nie skończył pracy - projekt zakończył się wersją demonstracyjną), to zakup… konsoli PlayStation 4, na której kiedyś zainstalowano ten program.

By zagrać w Black & White, trzeba pobrać plik z serwisu abandonware, a potem namęczyć się z konfiguracją systemu operacyjnego

Osobny temat to gry-usługi, kasowane bez sentymentu, gdy wydawcom przestają zgadzać się słupki z wydatkami i zarobkami w Excelu. Serwery LittleBig Planet (2008) zostały wyłączone w 2021 roku, usuwając w niebyt wieloletni dorobek społeczności tworzącej poziomy do tej znakomitej gry. Zamykane są wielkie hity MMORPG, od pioniera tego gatunku Ultima Online począwszy, a tylko nielicznym z nich - jak superbohaterskiemu City of Heroes - udaje się przetrwać w obiegu niezależnym, na prywatnych, utrzymywanych przez fanów serwerach.

Zwróćmy uwagę, że wszystkie wymienione wyżej tytuły to nie niszowe, amatorskie produkcje, które znudzony autor usunął z itch.io, a nikt nie zrobił kopii na swoim dysku, lecz gry głośne, popularne i przede wszystkim historycznie istotne z punktu widzenia dziejów elektronicznej rozrywki.

City of Heroes wciąż żyje, ale tylko dzięki fanom

A paradoksalnie – przecież to gry bardziej niż inne media kultywują swoje dziedzictwo i tradycje, stale odwołując się do dawnych hitów. Ile funkcjonujących obecnie produkcji to sequele, rebooty czy remake’i przebojów sprzed dekad! Uniwersum Zeldy narodziło się w 1986 roku, seria Final Fantasy - rok później. Dziś możemy zachwycać się nowymi odsłonami tych opowieści, ale gdybyśmy chcieli zobaczyć, jak to się zaczęło, rzecz będzie wymagała znacznie więcej zachodu niż kilka kliknięć myszą.

Z zazdrością możemy patrzeć na kinomanów czy czytelników, których dostęp do historii jest zazwyczaj o wiele prostszy. Gdy młody widz zobaczy np. Mandaloriana i będzie chciał dowiedzieć się, o co chodziło wcześniej w Gwiezdnych wojnach, bez trudu - czy to w serwisach VOD czy na fizycznych nośnikach - dotrze do filmów i seriali, a dzięki magii egzemplarza obowiązkowego w bibliotekach znajdzie książki z tego uniwersum. Za to, jeśli wolałby szperać po prywatnych serwerach, nigdy już nie zagra np. w Star Wars: Galaxies.

Na planetę Tatooine łatwiej powrócić w filmie niż w Star Wars: Galaxies

Jak naprawić sytuację i zachować dziedzictwo gier, to oczywiście temat na osobny esej. Jedno jest pewne - nie można tu liczyć na skupionych tylko na zysku wydawcach i dystrybutorach. Niestety, ograniczone są też - zwłaszcza w przypadku dużych, działających online produkcji - możliwości fanów, którzy teraz np. heroicznie ratują zabijaną przez Epic kultową serię Unreal.

Potrzeba instytucjonalnego czy wręcz państwowego wsparcia. Na dobry początek: wypracowania wspólnych procedur (jednolitego systemu opisu, ogólnej bazy danych – na wzór tych stosowanych w archiwach), wyprostowanie niejasnej sytuacji prawnej abandonware i wreszcie – wzorem książek i czasopism – wprowadzenie egzemplarza obowiązkowego, co pozwoliłoby np. bibliotekom zbierać i udostępniać dawne gry. Najważniejsze jest jednak, by zacząć działać już teraz, zanim bezpowrotnie stracimy kolejne części naszej historii.

Zobacz także