Dlaczego zawsze wracam do World of Warcraft
Nie tylko nostalgia.
Już 14 sierpnia debiutuje kolejne rozszerzenie gry World of Warcraft. Odnowiłem już abonament, a mój druid (Troll, rzecz jasna) ostrzy pazury na nową zawartość, instancje i podziwianie pięknych widoków na wyspie Zandalar.
Zawsze wracam do WoW-a. Przy każdym dodatku - chociaż nie jestem graczem hardkorowym i nie wybieram się na wymagające raidy od lat. Kończenie głównego wątku, ciekawszych misji pobocznych, zdobywanie najbardziej wyjątkowych przedmiotów i wierzchowców - to zawsze robię z przyjemnością, praktycznie niezmienną.
Powody do powrotów są zazwyczaj te same. To po części nostalgia, a po części chęć sprawdzenia nowości. Jednakową frajdę sprawia mi wracanie do znanych, starych lokacji. Ba, czasem lubię nawet polatać nad Kalimdorem, zbierając minerały na sprzedaż i słuchając jakiegoś podcastu w tle. Podziwianie znajomych miejscówek - nawet odmienionych po Kataklizmie - odświeża miłe wspomnienia.
Wspomnienia to oczywiście nie wszystko, ale mają jednak duże znaczenie. Nie chodzi nawet o przywiązanie do jednej postaci, ale bardziej do świata i konkretnych wydarzeń - i to nie wydarzeń fabularnych, a raczej wypadków, rozmów czy osiągnięć dokonywanych ze znajomymi.
Nowe dodatki oferują powiew świeżości, choć podstawy nigdy nie zmienią się w World of Warcraft drastycznie. Lata zmian na mniejszą skalę zrobiły jednak swoje, a więc choćby walka jest dziś przyjemniejsza niż dekadę temu. Wykonywanie misji i eksploracja są wygodniejsze, a dungeony różnorodne i oferujące ciekawe mechaniki starć z bossami.
Powracanie do Azeroth to już tradycja. Na początku zawsze sprawdzam zawartość, która przygotowuje do nowego dodatku - tym razem to, po stronie Hordy (jedynej słusznej, nawet mimo kontrowersyjnego przywódcy), wziąłem więc udział w ofensywie na stolicę Nocnych Elfów. Szereg okolicznościowych misji był całkiem przyjemny. Wraz z premierą rozszerzenia przyjdzie oczywiście pora na standardowe „levelowanie”.
Staram się spokojnie, we własnym tempie eksplorować nowe regiony i wykonywać co ciekawsze zadania, dążąc do maksymalnego poziomu. To zawsze interesujący proces, ponieważ Blizzard lubi zaskakiwać eksperymentalnymi, nietypowymi questami, urozmaicającymi te standardowe. Choć to wciąż gra MMO, to nie da się nie dostrzec, że misje stoją dziś na zauważalnie lepszym poziomie niż dawniej.
Później przychodzi pora na dungeony, czyli wyzwania dla grup 5 graczy. Już od lat to moja ulubiona forma współpracy - można powiedzieć, że to raidy w wersji mini. Mniej graczy, ale znaczenie koordynacji i komunikacji pozostaje duże, przede wszystkich na trudniejszych poziomach. Nawet powtarzanie tych samych instancji nie nudzi, bo zawsze chodzi też o poprawianie własnej efektywności.
Po wbiciu najwyższego poziomu zaczyna się naprawdę właściwa część zabawy. Maksowanie statystyk, zdobywanie coraz lepszego ekwipunku, powtarzanie konkretnych zadań czy wyzwań - wszystko to wydaje się zapewne w teorii monotonne, ale w praktyce ma w sobie coś magicznie angażującego. Zresztą, miłośnicy Destiny czy podobnych gier zrozumieją z pewnością, o czym mowa.
Powracanie do World of Warcraft to też gwarancja poczucia współuczestnictwa w czymś nowym, świeżym. Choć gra nie ma już tego samego uroku co dawniej, gdy internetowe bazy danych ze wszystkimi drobnymi szczegółami na temat dodatku nie były dostępne na wyciągnięcie ręki, ale wśród członków społeczności i tak przy premierze rozszerzeń można wyczuć nutkę ekscytacji. To po części poznawanie gry trochę na nowo, ze znajomymi, ale też z nieznajomymi.
Nie wiem, ile dodatków otrzyma jeszcze World of Warcraft, ale chyba nigdy nie doczekam się chwili, kiedy stwierdzę, że nie chcę już wracać do Azeroth. Bagaż doświadczeń i systematyczne ulepszanie gry sprawiają, że powroty są zawsze ekscytujące - nawet jeśli niekoniecznie chcemy bić rekordy czy wykonywać najtrudniejsze wyzwania, a po prostu poznać nowe elementy tego fascynującego świata.