DmC: Devil May Cry - Recenzja
Piekielnie udana.
Zgaście wszystkie rozpalone stosy. DmC: Devil May Cry to fenomenalna gra, która spodoba się zarówno wieloletnim wielbicielom serii, jak i początkującym graczom. Dante powraca. Wygląda inaczej, ale nadal jest twardym skurczybykiem.
Nie bez powodu Capcom postanowił zlecić pracę nad DmC studiu Ninja Theory. Utalentowani scenarzyści nie zawiedli i napisali oryginalną opowieść, choć wykorzystali popularne motywy i wpletli w historię znane postacie.
Dante jest teraz pół-demonem, pół-aniołem. Ma to znaczący wpływ na bieg wydarzeń, ale na początku nie jesteśmy tego świadomi. Któregoś poranka do naszego bohatera przybywa tajemnicza dziewczyna Kat i oznajmia, że oboje muszą uciekać. Wraz z kolejnymi rozdziałami gry stopniowo dowiadujemy się, kto poluje na Dantego i dlaczego wkrótce role się odwrócą. Poznajemy też naszego brata Vergila, który tym razem walczy z nami ramię w ramię.
Oprócz obowiązkowego ratowania świata, jesteśmy świadkami innych, emocjonujących wydarzeń - odkrywamy między innymi szczegóły na temat dzieciństwa głównego bohatera. Warto odnotować kilka ciekawych rozwiązań projektowych i artystycznych, jak choćby ożywające tło z malunkami, które przedstawiają to, o czym rozmawiają postacie w grze. Z kolei podczas skradania się w budynku, na ekranie pojawią się strzałki niczym w rysowanych planach z napadu na bank.
Główny bohater, choć nie wygląda już tak jak kiedyś, charakterem nadal przypomina starego, dobrego Dantego. Jest młodszy i bardziej pyskaty, ale poniżanie wrogów i złośliwe epitety pod ich adresem wciąż są zabawne.
„Utalentowani scenarzyści nie zawiedli i napisali oryginalną opowieść, choć wykorzystali popularne motywy i wpletli w historię znane postacie.”
System walki w DmC: Devil May Cry sprawuje się fantastycznie. Dziesiątki demonów do pokrojenia to nie powód do rozpaczy, a kreatywnej sieczki i demonicznego uśmiechu. Opanowując kilka podstaw, można wyczyniać w grze istne cuda; na animacje patrzy się z prawdziwą przyjemnością, a poniesiony trud pięknie owocuje.
DmC wykorzystuje wszystkie walory poprzednich części serii, zwłaszcza Devil May Cry 4. Nic w tym jednak złego, ponieważ twórcy najnowszej odsłony dołożyli także coś od siebie. Dante łączy teraz zdolności głównych bohaterów „czwórki” - Nero i dawnego Dantego. Wciskając jeden z dwóch przycisków, bohater przybiera demoniczną lub boską postać, a sztandarowy miecz Rebellion zmienia się w broń szatańską lub niebiańską. Dodatkowo, do dyspozycji jest kilka typów dla każdej „kategorii” - nowe odblokowujemy wraz z postępami w grze. Na krew piekielnych pomiotów czekają między innymi potężne, lecz powolne rękawice, czy szybkie, ale relatywnie słabe ostrza. Szybko też nauczymy się umiejętności, którą wcześniej używał Nero - za pomocą czegoś w rodzaju liny możemy przyciągać do siebie wrogów lub błyskawicznie wskakiwać tuż przed ich oblicze.
Odblokowujemy także inne umiejętności i, co ważne, nie można zdobyć wszystkiego podczas jednego przejścia gry. Wraz z kolejnymi podejściami czekają dalsze poziomy trudności, które oferują nowe wyzwania. Startujemy ze wszystkimi zdobytymi do tej pory ulepszeniami, ale wrogowie są mocniejsi i nauczyli się nowych sztuczek. Ponadto pojawiają się przed naszym ostrzem w zupełnie innym składzie.
Choć „Łowca Demonów” („Demon Hunter”) jest łatwiejszy niż ostatnio, w repertuarze pojawił się dodatkowy, dostępny od początku, bardziej wymagający poziom trudności - „Nefilim”. Poza tym, tak jak dawniej, na odblokowanie czeka „Syn Spardy” i „Dante musi umrzeć!”. Innym typem zabawy jest „Niebo lub Piekło”, gdzie demony umierają od jednego ciosu… tak samo jak nasz główny bohater. O poziom „Piekło lub Piekło” lepiej nie pytajcie - jedno uderzenie wroga wystarczy, abyśmy padli trupem, przy czym przeciwnicy trzymają się na nogach nadzwyczaj mocno. Jeżeli szukacie wyzwania, nie powinniście się zawieść.
„Skakanie i odrobina kombinowania, by przedostać się dalej, to nie tylko moment wytchnienia i banalny dodatek do siekania wrogów.”
Oprócz obowiązków łowcy demonów, czeka nas sporo elementów zręcznościowych. Skakanie i odrobina kombinowania, by przedostać się dalej, to nie tylko moment wytchnienia i banalny dodatek do siekania wrogów. Platformowe elementy sprawiają po prostu masę frajdy, a duża w tym zasługa świata Limbo. To alternatywna rzeczywistość, w której żyją potwory. Spędzimy tu sporo czasu, a w tym wymiarze nic nie jest normalne! W powietrzu latają fragmenty otoczenia, metro jeździ do góry nogami, a platformy lubią nagle znikać i pojawiać się. Twórcy dali się ponieść wyobraźni z korzyścią dla wykreowanego świata.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje „świat mediów”, w którym występujemy w programie informacyjnym, oraz dyskoteka. Podczas tańców z demonami bierzemy udział w show „Diabeł ma talent”, a otoczenie bardziej przypomina abstrakcyjne plansze z Child of Eden niż tradycyjnej gry.
Oprawa audiowizualna nie zawodzi. Może nie jest to najpiękniejszy tytuł obecnej generacji konsol, ale wygląda bardzo ładnie. Niestety, okazjonalnie zdarzają się wolno doczytujące się tekstury, typowe dla większości gier zrealizowanych na silniku Unreal Engine 3.
Rysą na diamencie okazują się walki z bossami. Gdy na naszej drodze spotykamy potężniejszych przeciwników, walka staje się monotonna i mało pomysłowa. Choć jest kilka świetnych konceptów, w większości przypadków finałowe starcia są zaprojektowane zaledwie poprawnie. Zaskakujące, że niedopracowana pozostaje część gry, która uchodziła do tej pory za siłę serii. To chyba największe rozczarowanie.
DmC: Devil May Cry to pełnokrwisty slasher i świetna gra akcji, do której można z radością wracać wiele razy. W zasadzie trudno tu mówić o istotnych zmianach względem poprzednich odsłon uznanej serii. Za wyjątkiem wyglądu Dantego, konstrukcji świata i opowieści, pozostałe elementy zostały po prostu rozsądnie odświeżone. Piekielnie udana gra.