Domina - Recenzja
Krwawy sport.
Grając w Dominę trudno nie mieć skojarzeń z emitowanym parę lat temu serialem Spartacus, w którego centrum stał rzymski ludus, szkoła dla gladiatorów, a najbardziej widowiskowym elementem były krwawe walki na arenie. Tak jest i tutaj, chociaż produkcja studia DolphinBarn dodaje jeszcze wywindowany poziom trudności, dający wiele powodów do radości, jak i frustracji.
Przygodę zaczynamy, gdy jako tytułowa Domina przejmujemy szkołę po ojcu, który doprowadził ją na skraj ruiny. Mając zaledwie trzech średnio wyszkolonych wojowników, musimy utorować sobie drogę na szczyt, wygrywając w lokalnych rozgrywkach i pokonując legendarnych mistrzów aren z całej Italii. Po drodze zdobywamy nowych niewolników, szkolimy i uzbrajamy czempionów, a od czasu do czasu posyłamy zasłużonych gladiatorów na emeryturę
.Akcja toczy się w czasie rzeczywistym - przebywając w szkole musimy klikać na niewolników by trenowali, w miarę gdy odliczany jest czas do następnych rozgrywek. Możemy kupować też ulepszenia postaci, zatrudniać ludzi, którzy rozbudują naszą szkołę i negocjować z dwoma organizatorami igrzysk, by kupili lub sprzedali nam niewolników, zasponsorowali czempiona czy po prostu byli nam bardziej przychylni podczas ustalania warunków walk.
Twórcy pozwalają na sporo kombinowania, gdyż jednocześnie możemy zatrudnić jedynie trzech pomocników. Musimy więc się dobrze zastanowić, czy zależy nam na darmowych ulepszeniach broni, szczęściu niewolników czy którejś z szeregu innych opcji. Wybory te mają spory wpływ na rozwój naszych podopiecznych, warto więc eksperymentować z różnymi kombinacjami pomagierów.
Gladiatorzy opisani są szeregiem statystyk, a gra pozwala wybrać, na czym koncentrować się będzie trening każdego z nich. Nasi podopieczni reprezentują trzy profesje walczące różnymi stylami, jednak dwie odblokowujemy stosunkowo późno, przez co Thraxex - wojownik z mieczem i tarczą - będzie przez część zabawy naszym podstawowym wyborem.
Ciekawie prezentują się walki na arenie. Póki nie wynajdziemy technologii sterowania jednym z naszych podopiecznych, rozgrywane są one automatycznie i są całkiem widowiskowe. Kiedy w końcu osobiście łapiemy za stery i zaczynamy atakować, uskakiwać i blokować, mamy wręcz poczucie, że potyczki stają się mniej imponujące pod naszą kontrolą, przynajmniej na początku. Niezależnie od tego, czy będziemy widzem czy aktywnym uczestnikiem walki, całość jest bardzo dynamiczna.
Reguły bitew losowane są przed każdym starciem i potrafią znacząco się różnić. Potyczki jeden na jednego, gdy któryś z uczestników przykuty jest łańcuchem do ziemi, charakteryzują się wyraźnie inną dynamiką od tych, gdzie obaj poruszają się swobodnie. Z kolei duże starcia grupowe są często rzeziami, gdzie wszystko kończy się już po pierwszym zderzeniu grup, bo ogrom zadawanych obrażeń jest zwyczajnie nie do powstrzymania.
Podczas zabawy gra wyraźnie daje do zrozumienia, że większość niewolników to zwyczajne mięso armatnie, w które nie warto inwestować dużych pieniędzy. Niewyszkoleni gladiatorzy będą ginąć podczas nierównych starć, szczególnie, jeśli wyślemy ich na nielegalne, podziemne potyczki, by zarobić duże pieniądze. W Dominie musimy się przyzwyczaić, że tylko czempioni są warci większych inwestycji, a rotacja pozostałych, mniej ważnych podopiecznych, jest tylko dodatkiem. Zdobycie do nowych poborowych nie jest zazwyczaj trudne, natomiast utrata wszystkich potężnych wojowników może oznaczać koniec kariery.
Poziom trudności ciężko nazwać zrównoważonym czy nawet sprawiedliwym. Jeżeli nie zainwestujemy w łapówki, warunki walk szybko zaczną stawać się bardzo niekorzystne, zarówno pod względem nagród, jak i wyzwań. Nie ma tu co liczyć na stopniowo rosnące utrudnienia - już podczas pierwszych tygodni trzeba liczyć się z sytuacjami, gdzie wygrana będzie praktycznie niemożliwa. Wtedy na arenę wysyłać trzeba zbytecznych wojowników.
To jednak nie poziom wyzwania ma największy potencjał, by zniechęcić nas do gry. Początkowo tytuł w ogóle nie oferował opcji zapisu gry - później system został wprowadzony, ale nie zawsze działa poprawnie. Zdarza się więc, że musimy zaczynać od nowa. Chociaż pod względem formuły gra ma przypominać nieco FTL: Faster Than Light i inne podobne produkcje roguelike, fakt ten pozostaje mocno frustrujący.
Zdecydowanie najbardziej atrakcyjnym elementem rozgrywki pozostaje jednak ścieżka dźwiękowa Nica „bignica” Gorissena, która dodaje starciom na arenie żywiołowości i dynamiki. Podkład, który wita nas cięższymi dźwiękami już w menu głównym, naprawdę wciąga w świat gry sprawiając, że cieszą nas zarówno pikselowe rozbryzgi krwi, jak i sypiące się na pole bitwy kwiaty, którymi widzowie dziękują za spektakl.
Domina próbuje opowiadać pewną historię, pozwalając co pewien czas dokonywać wyborów polegających głównie na wspieraniu jednego z dwóch organizatorów walk. Chociaż fabuła zmienia się w oparciu o nasze decyzje i może się zakończyć na różne sposoby, trudno pozbyć się wrażenia, że historia ma małe znaczenie. Kiedy starcia na piaskach areny przestaną już bawić, snuta opowieść nie wystarczy, by zachęcić do rozpoczęcia kolejnej partii.