Driftmoon - Recenzja
Wyjątkowa przygoda z duszą dawnych czasów.
Driftmoon to oryginalna gra RPG, która nie wygląda jakby powstała w XXI wieku, a mimo to jest diamentem naszych czasów. Nieoszlifowanym, lecz wciąż cennym. Pełna baśniowego uroku, z niekłamanym wdziękiem przypomniała mi czasy, gdy w wirtualnych przygodach najbardziej liczył się klimat towarzyszący ciekawej opowieści, charakterystyczni bohaterowie i akcenty dobrego humoru. Driftmoon to prosta, ale piękna historia, którą można opowiedzieć dziecku na dobranoc i nawet nie zauważyć, że lektura pochłonęła nas bardziej niż brzdąca.
Wcieliłem się w młodego mężczyznę i odebrałem w świecie Driftmoon list od ojca. Przeczytałem, że powinienem prędko wrócić do rodzinnej wioski, bo czeka mnie niespodzianka. Faktycznie, na powitanie od razu wybiegła matka, która - przestraszona - pospiesznie wrzuciła mnie do studni. Gdy wydrapałem się z powrotem na górę, okazało się, że uratowała mi życie. Ktoś napadł na wioskę i zamienił niemal wszystkich mieszkańców w kamień. Na domiar złego, mój ojciec przepadł bez śladu, więc niewiele myśląc, ruszyłem na poszukiwania adresata listu i sposobu na odczarowanie najbliższych.
„Słowa są starannie ważone w każdej wypowiedzi i obfitują w śmieszne, pouczające, a nawet wzruszające do łez kwestie."
Przemierzamy średniowieczny, baśniowy świat fantasy. Nie jest rozległy, ale zróżnicowany krajobrazowo. Wspólnie z towarzyszami niedoli wędrujemy pieszo przez wielobarwne, tropikalne, lodowe i pustynne tereny. Gadatliwy świetlik, władca jaguarów i martwy jak łacina kościotrup to tylko część sympatycznych bohaterów wspierających nas w drodze. Świat i zamieszkujące go postacie nie mogą się nie podobać. Lokacje są niewielkie, ale pełne skarbów i tajemnic do odkrycia, zaś bohaterowie co chwilę mrugają okiem do gracza.
Driftmoon pełne jest odniesień i dystansu do całego gatunku RPG. Choć główna oś fabuły przedstawia prostą, ale zaskakującą i pouczającą historię, to zadania poboczne, jakich się podejmujemy, nasycone są poczuciem humoru i aluzjami do wytworów kultury.
Pojedynek i rozmowa z błędnym rycerzem, który dosłownie rozpada się na naszych oczach to nawiązanie do identycznego epizodu w filmie Monty Python i Święty Graal. Podczas rozmowy z pewnym mędrcem, starzec przywołuje w swoich wspomnieniach Niewidoczny Uniwersytet, czyli najpopularniejszą uczelnię magii ze Świata Dysku Terry'ego Pratchetta. Poza tym poznamy kraba-pirata, wilka-hokeistę, kościotrupa-kucharza oraz wojowniczą muchę, która po śmierci zostawi nam Pierścień Megalomanii (nieprzypadkowe parametry: +2 do siły, -1 do inteligencji).
Żarty, zwłaszcza gry słowne, są mocną stroną dialogów, odnalezionych notatek i książek w świecie Driftmoon, ale ich czar można odkryć w pełni tylko wówczas, gdy dobrze włada się językiem angielskim. Słaba znajomość języka może być barierą dla części graczy, bo co najmniej jedną z dziesięciu godzin potrzebnych na ukończenie gry spędzimy na czytaniu.
„Driftmoon pełne jest odniesień i dystansu do całego gatunku RPG."
Rozmowy w Driftmoon przypomniały mi czasy klasycznych gier fabularnych, w których cierpliwie przeczesywałem kolejne akapity wywodów bohaterów i w skupieniu podejmowałem decyzje, jaką kwestię dialogową wybrać w dalszej dyskusji. Mówić całą prawdę, milczeć, kłamać, a może nikomu nie ufać i nie pomagać? Emocje postaci nie są wypisane na twarzy, lecz widoczne w tekście. Podobnie ich zachowanie. Dlatego słowa są starannie ważone w każdej wypowiedzi i obfitują w śmieszne, pouczające, a nawet wzruszające do łez kwestie. Siłą tej gry są słowa - opowieść została utkana lepiej niż niejedna baśń dla dzieci i proza dla dorosłych.
Nie samym gadaniem gry stoją. Na drodze do wyzwolenia krainy stanie kilka rodzajów ameb, pająków, jaszczurów i wybuchających, strzelających lub klejących się pułapek. Za likwidowanie potworów nękających Driftmoon i za wykonywanie zadań otrzymujemy doświadczenie. Przeznaczamy je na rozwój cech bohatera i inwestujemy w drzewko umiejętności. Wraz z kolejnymi poziomami podnosimy siłę, szybkość, czy żywotność podopiecznego oraz dodajemy pasywne lub aktywne w walce zdolności. Możemy zwiększyć odporność na trucizny, ogłuszać przeciwników ciosem z tarczy, szatkować mieczem kilku wrogów naraz albo być mistrzem łucznictwa.
Driftmoon wygląda co prawda jak kilkunastoletnia gra, ale animacje walki nie są powodem do wstydu, wyglądają na tyle realistycznie, na ile pozwala im kanciasta oprawa graficzna. Tak jak w RPG-ach starej daty, mamy tu do czynienia z rzutem izometrycznym i aktywną pauzą, której warto używać, gdy na polu walki robi się gorąco. Dostępny arsenał jest skromny, ale wystarczający. Odkryjemy tu miecze, haki, łomy, topory, tarcze, a nawet czapki kucharskie, czyli wszystko, co znajdzie się pod ręką, w znalezionych kufrach i za ladą handlarzy.
Warto kolekcjonować sprzęt, bo postaciom, które z nami podróżują, możemy w każdej chwili wymienić ekwipunek na lepszy zestaw (naturalnie, nie tyczy się zwierząt). Pojedynki, zwłaszcza z większymi grupami przeciwników lub z bossami, są wymagające i satysfakcjonujące, a umiejętności wydają się być dobrze dobrane. Czasem trzeba się chwilę zastanowić, jakiej zdolności w danym momencie użyć i jak zagospodarować dostępną manę, czy mikstury lecznicze.
„Tak jak w RPG-ach starej daty, mamy tu do czynienia z rzutem izometrycznym i aktywną pauzą, której warto używać, gdy na polu walki robi się gorąco."
Poza walką, w Driftmoon rozwiążemy kilka zagadek. Część z nich będzie zwykłą wymianą zdań, zabawą słowem z napotkanymi postaciami, zaś pozostałe korzystają z dobrodziejstw silnika gry. Wiele przedmiotów możemy poruszać metodą „przeciągnij i upuść". Dzięki temu m.in. ułożymy mozaikę-puzzle, albo precyzyjnie obłożymy ciężarami wagę, która otworzy nam drzwi. Zagadki nie zajmują zwykle więcej czasu niż kilka minut, ale są miłym urozmaiceniem zabawy. Zwłaszcza wtedy, gdy należy naładować generator prądu... elektrycznymi owadami.
W świecie gry odnajdziemy również sporo recept i przepisów na skonstruowanie lepszych strzał lub wyważenie mikstur leczniczych. Nie musimy specjalnie szkolić bohatera, by był biegły w alchemii lub płatnerstwie, więc warto rozglądać się po okolicy i zbierać rośliny, przyprawy, a nawet zwykłe patyki, które kiedyś mogą nam uratować życie w walce. Ponadto, prawie na samym końcu gry będziemy mogli wymienić złoto i kolekcjonowane żmudnie świecidełka na potężne bronie i pancerze. System tworzenia przedmiotów jest prosty, ale wystarczający w grze o skromnych rozmiarach i długości scenariusza.
Muzyka, która towarzyszy naszym zmaganiom na każdym kroku przypomina, że znajdujemy się w baśniowej krainie. Nawet w dramatycznych sytuacjach podczas walki wesołe dźwięki nie przestają wydobywać się z głośników. Innym razem utwory muzyczne się kończą i nie zaczynają rozbrzmiewać kolejne, przez co panuje głucha cisza. Niekiedy te mankamenty przeszkadzają wczuć się w klimat gry.
Driftmoon to gra stworzona przez małżeństwo, które zgrabnie połączyło ciekawy scenariusz z pokładami dobrego humoru, rozczulającymi scenami i wciągającą rozgrywką. Baśniowy świat i zamieszkujące go postacie pozostaną na zawsze w mej pamięci, a to rzadko zdarza się po ukończeniu wysokobudżetowych tytułów. Gra nie jest zbyt długa ani pozbawiona błędów, ale posiada unikalny klimat, który sprawia, że kilka godzin pieszej wędrówki mija jak pstryknięcie palcem. Drugą młodość wieszczę Driftmoon dzięki wsparciu moderów, bo do gry dołączony został edytor świata.
Dlatego o losy krainy, z którą zdążyłem się zżyć jestem spokojny. Polecam każdemu wyprawę do malowniczego świata, który umiejętnie gra emocjami i przypomina stare, dobre komputerowe gry fabularne.