Skip to main content

Earthworm Jim - Retrospektywa

W 1994 roku krople deszczu rozkosznie łechtały robacze ciało Jima. Był szczęśliwy.

Wymyślenie bohatera chlastającego przeciwników biczem stworzonym z własnej głowy, a w wolnych chwilach wysyłającego krowy w kosmos, brzmi komicznie i absurdalnie. Jeśli dodać, że w roli głównej występuje dżdżownica poszukująca księżniczki wśród chmary złych kosmitów, to zaczyna się robić intrygująco, a w myślach pojawia się pytanie o genezę takich postaci. Nie znam na nie odpowiedzi, ale wiem, że Douglas TenNapel, twórca Earthworm Jim, może pogratulować sobie wyobraźni.

Połowa lat 90. ubiegłego wieku była złotym wiekiem dla platformówek przeżywających rozkwit na konsolach pokroju SNES-a czy Segi Genesis. Rynek był zalewany dwuwymiarowymi produkcjami nastawionymi głównie na zręcznościowe skakanie i strzelanie do wrogów. W masie bliźniaczych tytułów trudno było wykazać się czymś na tyle oryginalnym, co przyciągnęłoby przed ekrany miliony coraz bardziej wymagających graczy. W 1994 roku udało się to założonej przez Davida Perry'ego firmie Shiny Entertainment, znanej głównie za sprawą słynnego MDK.

„Połowa lat 90. ubiegłego wieku była złotym wiekiem dla platformówek przeżywających rozkwit na konsolach pokroju SNES-a czy Segi Genesis.”

To nie jest najszczęśliwszy dzień Jima

Zanim te trzy słynne litery wypromowały studio na dobre, pewna dżdżownica o imieniu Jim pełzała sobie spokojnie po mokrych chodnikach. Krople deszczu rozkosznie łechtały robacze ciało wprawiając Jima w błogi nastrój. Cudowna chwila została niespodziewanie zakłócona przez „super kombinezon”, który znienacka spadł z nieba wprost na dżdżownicę. Kiedy po chwili Jim dostrzegł swoje muskularne i humanoidalne ciało odziane w nowy strój oraz wiszący za pasem pistolet, podświadomie poczuł, że dzień wcale nie będzie tak spokojny, na jaki się zapowiadał.

W tym momencie rozpoczyna się jazda bez trzymanki, podczas której zwiedzimy około dziesięciu powykręcanych etapów. Startujemy w zawalonym oponami mieście, ale szybko trafiamy do dżungli, gdzie toczymy z kosmitami pojedynki na bungie oraz na wrogą planetę, na której musimy chronić pewnego słodkiego, różowego szczeniaka. W Earthworm Jim zawitamy też do piekła czy podwodnego świata.

Skok na bungie w wykonaniu dżdżownicy

Większość etapów składa się z typowych dla platformówek elementów. Co chwila musimy więc unikać przeszkód, skakać, wspinać się i oczywiście walczyć. Standardowe czynności są jednak co chwila urozmaicane i to nie tylko przez zmianę krajobrazów. W bogatym wachlarzu atrakcji znajdują się między innymi przejażdżka na ogromnym szczurze, wyścigi galaktyczne, prowadzenie batyskafu czy walka z bossami. Zwłaszcza ci ostatni idealnie wkomponowują się w powykręcany świat gry. Nieczęsto można bowiem stoczyć pojedynek z plującym kowadłami odkurzaczem, rzygającym rybami grubasem czy kurą kontrolującą cyborga.

W walce z zastępami przeciwników Jim korzysta głównie ze swojego szybkostrzelnego pistoletu oraz znajdowanej czasem wyrzutni plazmowej. Znacznie bardziej interesującym gadżetem jest bicz tworzony z głowy głównego bohatera. Służy on nie tylko jako broń, ale także środek transportu. Przy jego pomocy Jim może bowiem zahaczać o pewne punkty na ekranie i przeskakiwać w trudno dostępne miejsca.

Earthworm Jim jest tytułem wymagającym i to nawet na najniższym poziomie trudności. Pułapki i wrogowie czekają dosłownie na każdym kroku, a jakiekolwiek zawahanie lub błąd mogą kosztować życie. W przeciwieństwie do dzisiejszych tytułów w grze nie istnieje jednak klasyczny system zapisu gry. Wyjątek stanowią pojawiające się w pewnych miejscach punkty, gdzie odradzamy się po śmierci. Nie zmienia to jednak faktu, że po utracie wszystkich żyć musimy zacząć zabawę od pierwszego etapu. Chyba, że dysponujemy kodem przenoszącym nas do wybranego poziomu.

Starodawna i wymagająca mechanika sprawia, że Jim ma niezaprzeczalny urok zamierzchłych platformówek. Chociaż na pewno nie wszystkim odpowiada przechodzenie jednego fragmentu po kilkadziesiąt razy. Nagrodą za wytrwałość jest jednak rozpierająca pierś duma podczas oglądania napisów końcowych. Bo chociaż do przejścia gry potrzeba około półtorej godziny, to zaliczenie jej za jednym podejściem wymaga sporo godzin wcześniejszego treningu.

Bohater używa głowy nie tylko do myślenia

Przygody sympatycznej dżdżownicy urzekają nie tylko absurdalnym humorem, ale również jakością oprawy wizualnej, budzącej do dzisiaj podziw dla pracy grafików. Tytuł co chwila zaskakuje bardzo dopracowanymi i komicznym animacjami.

Jim niemal na każdą nową sytuację reaguje inaczej. Objawia się to w niepowtarzalnych minach, pozach i komentarzach. Ale i zwykłe czynności, takie jak bieganie, skakanie czy strzelanie z pistoletu wyglądają po prostu fenomenalnie i pomimo dwóch dekad od premiery nie straciły nic ze swojej pieczołowitości wykonania.

Niech jednak nikogo nie zwiedzie kreskówkowa grafika. Earthworm Jim jest wymagającą, ale rewelacyjną platformówką zapewniającą wiele godzin satysfakcjonującej rozgrywki okraszonej nietuzinkowym humorem.

Zobacz także